8 listopada 2024

loader

Lekcje z Wielkiej Brytanii

Number 10 / Flickr

14/10/2022. London, United Kingdom. Prime Minister Liz Truss Press Conference. Prime Minister Liz Truss holds a Press conference at No9 Downing Street on the day the PM announces Jeremy Hunt as her new chancellor. Picture by Andrew Parsons / No 10 Downing Street

Liz Truss stała na czele rządu Wielkiej Brytanii tylko przez 44 dni. Niektórzy powiedzą, że o 44 dni za długo. Jej rządy okazały się bowiem kompletną katastrofą, pogłębiając kryzys polityczny i ekonomiczny. Najbardziej oberwało się Truss za forsowanie obniżki podatków dla najbogatszych i planu cięć programów socjalnych. Napotkała gwałtowny sprzeciw – nie tylko brytyjskiej lewicy i klas niższych, ale nawet Międzynarodowego Funduszu Walutowego i… sektora bankowego.

Polska powinna wyciągnąć wnioski z tego, co się wydarzyło w Wielkiej Brytanii, bo przecież cięcia podatków i programów socjalnych, to rozwiązania, które do dziś uchodzą u nas za kwintesencję zdrowego rozsądku w dziedzinie ekonomii. Janusz Piechociński z PSL zaraz po ogłoszeniu planów Truss upominał na Twitterze polski rząd, że powinien brać z tego przykład. Cały program Konfederacji – tej, co niby zna się na gospodarce – sprowadza się właśnie do tego typu postulatów. Zresztą polski rząd, czego Piechociński jakby nie dostrzegał, od dawna ma podobne ciągoty – czego najlepszym dowodem niedawna masowa obniżka podatków.

W rzeczywistości te niby zdroworozsądkowe rozwiązania generują całą masę problemów. Nieprzypadkowo mało który kraj decyduje się je stosować w tak skrajnej formie. Jak zauważył Międzynarodowy Fundusz Walutowy, obcinanie podatków najbogatszym w czasach inflacji nie jest najlepszym pomysłem, bo to nic innego jak dosypywanie pieniędzy do kieszeni ludziom, którzy i tak mają już ich dużo. Obniżka podatków to także mniejsze wpływy do budżetu, a to z kolei oznacza większy deficyt państwowy.

To jest jedna z tych rzeczy, o której nigdy nie powiedzą wam „znający się na gospodarce” politycy Konfederacji – z jednej strony chcą obniżać podatki, z drugiej gardłują przeciwko deficytowi budżetowemu udając, że jedno nie stoi w sprzeczności z drugim. Czasem próbują przekonywać, że cięcia programów socjalnych zrekompensują braki spowodowane cięciami podatków. Pomijając nawet negatywne skutki oszczędzania na socjale, to tego typu kalkulacja rzadko kiedy się bilansują. „Rzeczpospolita” kilka lat temu obliczyła koszt obietnic wyborczych poszczególnych partii. Konfederacja zdeklasowała wszystkich innych konkurentów – proponowana przez nich likwidacja PIT, składek do ZUS i akcyzy na paliwo kosztowałaby polski budżet ponad 300 miliardów złotych rocznie. Dla porównania propozycje Lewicy (m.in. podniesienie płacy minimalnej w sektorze publicznym i podniesienie minimalnej emerytury) miały kosztować niecałe 30 miliardów złotych.

Zbyt często się zapomina o tym wszystkim w popularnej u nas dyskusji o „rozdawnictwie”. Otóż nie ma większego rozdawnictwa niż to, które proponują „zdroworozsądkowi” spece od ekonomii. Nie dość, że jest ono niesamowicie kosztowne, to jeszcze szalenie nieefektywne. Oszczędzanie na usługach publicznych i programach socjalnych, tylko po to, by zostawić ludziom trochę więcej pieniędzy w kieszeniach – na zasadzie, im bogatszy jesteś, tym więcej ci zostaje – to przepis na pogłębienie problemów z nierównościami społecznymi i dalszą atomizację społeczeństwa. Wystarczy zobaczyć, jak działa sprywatyzowana ochrona zdrowia w Stanach Zjednoczonych. Wielu ludzi po prostu na nią nie stać i wcale nie rekompensuje im tego fakt, że mają w kieszeni kilka dolarów więcej.

Polski filozof Andrzej Szahaj posłużył się kiedyś terminem „kapitalizm drobnego druku”. Pasuje tu jak ulał. Wielkimi literami obiecuje się nam, że dzięki obniżce podatków będziemy mieli więcej pieniędzy, drobnym dopisuje się, że zyskają na tym głównie najbogatsi, a reszta będzie musiała z własnej kieszeni rekompensować sobie braki coraz bardziej niedofinansowanych usług publicznych.

Brytyjczycy, którym niejednokrotnie wciśnięto tę ściemę, tym razem nie dali się nabrać. Chociaż w kolejce czeka już Rishi Sunak, który prawdopodobnie będzie próbował sprzedać podobne rozwiązania, tyle że w bardziej atrakcyjnym opakowaniu. Zobaczymy, co na to powiedzą Brytyjczycy. W Polsce pewnie pojawią się podobne zakusy, uzasadniane ciężką sytuacją ekonomiczną. Obyśmy nie poddali się urokowi ekonomii „zdrowego rozsądku”.

Tomasz Markiewka

Poprzedni

Nowa era przynosi nowy rozwój

Następny

Szwecja dołącza do europejskich ksenofobów