Bieguni to ludzie, którzy nie mogą usiedzieć, których gna w świat, którzy – w dawnych czasach – porzucali rodzinę i majątek i wyruszali, aby zbiec przed złem.
Współcześni bieguni, nieustanni wędrowcy, też szukają bezpiecznych miejsc, a wciąż ich nie znajdując, wierzą, że kiedyś, może „tym razem będzie to właściwy czas i właściwe miejsce”.
To jest ostatnie zdanie dzieła Tokarczuk. Otwarta furtka ocalenia. Tę furtkę uchyla Michał Zadara (reżyser) i Barbara Wysocka (współautorka scenariusza) w warszawskim Teatrze Powszechnym w koprodukcji z krakowskim Teatrem Łaźnia Nowa. Na razie online, ale wszystko na to wskazuje, że niebawem „na żywo”. Twórcy widowiska nie uwierzyli, że „Bieguni”, powieść Olgi Tokarczuk nie nadaje się do teatru. Przeciwnie, dostrzegli w niej wielki potencjał teatralny. Dzięki kapryśnej budowie, równolegle prowadzonej narracji, poszatkowaniu wątków, które okazują się fragmentami tej samej opowieści o nie mającej końca podróży, dosłownej i intelektualnej po miejscach, głównie lotniskach, ludziach i ideach.
W spektaklu tę wielość sytuacji i wątków spina postać prowadząca, narratorka, nie przypadkiem przypominająca Olgę Tokarczuk (wybitna kreacja Barbary Wysockiej). To ona nawleka paciorki pamięci na wspólną nić, marzenie o opowieści kompletnej, scalającej obraz świata. Narratorka okazuje czasem swoją słabość, a nawet niezdolność do ogarnięcia rzeki zdarzeń, aby za chwilę jednak okazało się, że potrafi je ze sobą konfrontować albo nazwać i postawić właściwe pytania. Tak jak zapyta jednego z biegunów, czy wie dokąd leci i po co? Jej obecność porządkuje świat, wprowadza poczucie ładu, który choć zachwiany może powrócić do swojego naturalnego biegu.
Narratorkę, ale i reżysera pasjonuje to, co jest w ruchu. Toteż co pewien czas dla podkreślenia nerwowego rytmu przemieszczania się z miejsca na miejsce, upominającego się o swoje prawa czasu, pokazuje się w spektaklu ruchome obrazy lotnisk, dróg, przemieszane ze spokojem poczekalni nieczułych na zabieganie pasażerów. Ten nieustanny ruch biegunów i bezruch przykutych do poczekalni ławek ilustruje ciągłą potrzebę zmiany miejsca, choć każda zmiana prowadzi do tego samego – znowu znajdziemy się w poczekalni.
Nawet wtedy, kiedy poszukiwania jednego z bohaterów, inżyniera Kunickiego (poruszająca rola Arkadiusza Brykalskiego), który przeżywa na pewnej wyspie dramat nagłego zniknięcia żony z maleńkim synkiem, kończą się odnalezieniem obojga, okaże się że ten sukces zmąci niepokój. Bohatera dręczyć będzie pytanie, co się właściwie stało, że w pewnym momencie oboje zniknęli i nie można na to pytanie znaleźć racjonalnej odpowiedzi. „Ludzie na chwilę znikają”, podpowie Tokarczuk, ale przecież to niewiele wyjaśnia. Tak więc świat „Biegunów” podszyty jest niepokojem, i ten niepokój stanowi dramatyczny rozrusznik spektaklu,. Na razie to tzw. work in progress, ale już budzi apetyt na to, co nastąpi.
Olga Tokarczuk nie jest debiutantką w teatrze. Wprawdzie ze spektaklem „Biegunów” ma do czynienia pośrednio jako autorka powieści, ale w przeszłości zdarzały się jej przygody teatralne, nawet zadebiutowała w epizodzie urzędniczki bankowej w swojej sztuce telewizyjnej „Skarb” u boku Mai Ostaszewskiej (1999). Jej bohaterka, Krysia Popłoch, jedzie przez pól Polski, aby odnaleźć niejakiego Amosa, z którym nawiązała „akustyczny romans” – wciąż słyszy jego miłosne szepty, ale okaże się, że po spotkaniu z mężczyzną zostanie jej tylko ten głos – tęsknota za nieistniejącym skarbem.
Teatralne przygody Ogi Tokarczuk opisała rok temu na łamach „Teatru” Jolanta Kowalska: „Czas, przestrzeń, mit, historia, kobiecość, sprawczość słów, ukryty potencjał tego, co inne – w ciągu ponad dwudziestu lat polski teatr na różne sposoby interpretował rozliczne wymiary twórczości Olgi Tokarczuk”. Widowisko Zadary i Wysockiej wpisuje się w tę praktykę, po raz kolejny dowodząc, że proza pisarki kryje w sobie wciąż wiele ukrytych teatralnych zalet.
Zaczęło się wszystko od „Prawieku” w Teatrze Wierszalin, najpierw „na żywo” (1997), a potem w wersji telewizyjnej (1998). Epicka przypowieść Olgi Tokarczuk tak jak „Bieguni” wydawała się nieprzekładalna na język teatru, a jednak Sebastian Majewski i Piotr Tomaszuk, pożytkując wypracowaną już w Wierszalinie poetykę, potrafili ukazać na scenie trwanie czasu i rytmy przemijania-tworzenia. Nienaturalistyczna poetyka przedstawienia sprzyjała zachowaniu swoistej magii przestrzeni, w której nabierały ciała, dźwięku i barwy słowa zapisane w powieści, w księdze ośmiu kręgów świata.
Spektakl przywodził na myśl odwieczny obrzęd, podczas którego stwarza się mitologia miejsca. Powracały tu obrazy przeszłości, w której okruchy historii spotykały się z fantastyką rodem z baśni i biblijnych egzemplów. Trafnie dobrane, proste środki (naiwne obrazki, makatki, drobne przedmioty, detale ubioru) wyczarowywały świat, przez który przetaczały się całe pokolenia mieszkańców Prawieku i wkraczających w jego zaklęty obręb przybyszy. Ich pojawienie się zwiastowało zniszczenie kolejnego kręgu centrum wszechświata, którym uczyniła pisarka Prawiek.
„Tym, co sprawia, że bohaterki prozy Tokarczuk na ogół czują i widzą więcej – pisała Jolanta Kowalska – jest, oprócz zdolności do empatii, także specjalna więź z naturą. Niektóre z nich egzystują jakby na pograniczu światów, tak jak Kłoska – femme fatale z „Prawieku”, pachnąca wiejską miedzą, bliska ziemi i jej wegetatywnych rytmów”. Istnienie na pograniczu zdaje się też cechą bohaterki „E.E”. opowieści przeniesionej przed 20 laty do Teatru TV – a warto dodać, że współautorką scenariusza była Olga Tokarczuk.
W spektaklu Marii Zmarz-Koczanowicz udało się zachować kruchą równowagę między wiarą a niewiarą, prawdą a zmyśleniem, snem a jawą. Niepewność, czy Erna naprawdę cierpi na nawiedzenie (to jest czy jest w moich oczach – notorycznego niedowiarka – psychicznie zwichnięta), czy też nabiera gości, wodzi ich za nos i bawi się skrycie ich kosztem, przymurowała mnie do telewizora. Zwłaszcza że rzecz została stylowo sfilmowana. Grana była przy tym wybornie, z wysmakowanymi rolami Joanny Żółkowskiej, niesłychanie prawdziwej w roli łowczyni w krainie duchów i zjawisk parapsychicznych, Jana Peszka jako duchownego, owładniętego misją tropienia racjonalistów, a po uszy zakochanego w matce medium, nieco scjentycznego doktora Władysława Kowalskiego, dociekliwego Artura Żmijewskiego jako młodego Junga, Anny Ciepielewskiej, jego stęsknionej zaświatów matki, i Agaty Buzek, która zagrała Ernę bardzo zwyczajnie, ale niejednoznacznie, nie tylko w scenach seansów.
Powstał dzięki temu spektakl niepokojący, w którym nie tyle pytanie o duchy, ile pytanie o granice presji środowiska na jednostkę wydawało się najważniejsze. I choć nie wiadomo, kto kim manipulował (i czy w ogóle manipulował), najbliższe otoczenie Erny, nienasycone w potrzebie pokonywania zakazanej strefy nieznanego, czyniło z niej swoją niewolnicę. Do czasu jednak, gdy wyszło na jaw, że zapobiegliwa pani domu wzmacniała efekty paranormalne…
Nie brakowało rozmachu w teatralnej wersji innej powieści Olgi Tokarczuk. Mam na myśli „Księgi Jakubowe” w reżyserii Eweliny Pietrowiak, wystawione deskach Teatru Powszechnego (2016), co warto przypomnieć, bo teraz „Biegunami” Powszechny potwierdza trwałość swego zainteresowania teatralnym potencjałem pisarstwa Tokarczuk. Wprawdzie spektakl „Ksiąg” nie wszystkich zachwycił (sam zgłaszałem poważne wątpliwości), był jednak pierwszą próbą teatralnego wniknięcia w gęstą materię tej powieści przełamującej sienkiewiczowski model pisania o polskiej przeszłości „ku pokrzepieniu serc”. Sąsiedztwo „Ksiąg Jakubowych” i „Biegunów” na tej samej scenie tworzy ciekawą relację, a nawet napięcie między tym, co bardzo konkretne, zatopione w historycznym zapisie, a tym, co niedopowiedziane, trochę bez adresu, Z jednej strony rozjeżdżone kołami powozów błotniste bezdroża Rzeczypospolitej, szaleństwa wielmożów i tęsknoty mistyczne, z drugiej pęd ku nieznanemu i anonimowe poczekalnie.
Spektakl „Biegunów” zamyka wymowna scena o sile wielkiej metafory: oto podróżni stający w kolejce przed kolejnym odlotem znikają po kolei w ciemnej czeluści rękawa. Pożera ich nieznana przestrzeń, a może pustka, którą obiera też jako swoje przeznaczenie narratorka. Bo choć Olga Tokarczuk w swojej najnowszej książce „Czuły narrator” przyznaje, że teraz odczuwa pewien wstyd przed podróżowaniem, kiedy wielu ludziom odebrano szansę swobody podróży (dość pamiętać o uchodźcach i stawianych przed nimi barierami), to w tym spektaklu podąża za swym marzeniem: „lepsze jest to, co jest w ruchu”.
BIEGUNI wg Olgi Tokarczuk, reż. Michał Zadara, adaptacja Michał Zadara, Barbara Wysocka, scenografia Robert Rumas, projekcje wideo Artur Sienicki, Michał Zadara, Barbara Wysocka, kostiumy Julia Kornacka i Kornelia Dzikowska, reżyseria światła Michał Zadara, Piotr Pieczyński, produkcja: Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera i Teatr Łaźnia Nowa, premiera online 30 stycznia 2021.