3 maja 2024

loader

Lincz

Niewątpliwie jednym z głównych problemów współczesnego sportu wyczynowego jest doping, który położył się także cieniem na właśnie rozpoczętych Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro.

Temat nie jest bynajmniej nowy, aby zatem po raz kolejny nie „odkrywać Ameryki” opisywaniem nieprawdopodobnych rekordów ustanawianych przez sportowców byłej NRD (i nie tylko!), czy też „ujawniać”, że podobny system „państwowego dopingu” już od wczesnych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku funkcjonował także w drugim z państw niemieckich, gdzie nad jego bezpieczeństwem czuwało tamtejsze Ministerstwo Spraw Wewnętrznych (!), ograniczę się do kilku stosunkowo nowych przypadków, które – jak mniemam – mogą być zdecydowanie mniej znane naszym PT Czytelnikom.
Na marginesie skandalu dopingowego w rosyjskim sporcie brytyjski „The Times” przypomniał w ubiegłym roku aferę dopingową, jaka wybuchła w przededniu pekińskiej Olimpiady w amerykańskiej lekkiej atletyce. Wszyscy zapewne pamiętają jeszcze jej głównych „bohaterów” – Marion Jones i Tima Montgomery, natomiast kurz zapomnienia pokrył inną kluczową postać owych wydarzeń, jaką był dr Victor Conte, szef laboratorium BALco w Burlingame koło San Francisco. Pan doktor „szprycował” całą czołówkę amerykańskich lekkoatletów w tym – poza już wymienionymi – takich tuzów jak Justin Gotkin, Antonio Pettigrew, czy C.J. Hunter, a czynił to, jak wszystko na to wskazuje, z co najmniej „cichym” przyzwoleniem amerykańskiej federacji. Nasz dzielny farmaceuta po ujawnieniu całego procederu wykazał skruchę i szczegółowo go opisał w złożonych i zaprotokołowanych zeznaniach popartych licznymi dowodami działaczom Amerykańskiej Federacji Lekkiej Atletyki i współpracującym z nią trenerom, którzy kierowali swoich zawodników do laboratorium BALco celem dobrania im odpowiednich dla nich wspomagaczy. Zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że przy skali całego przedsięwzięcia oraz okresu, w jakim Balco funkcjonowało (ca 20 lat) dałoby się go utrzymać w tajemnicy. O tej właśnie powszechnej wiedzy, jaką posiadali (bo musieli) czołowi działacze amerykańskiego sportu, skruszony doktor powiadomił WADA załączając liczne dowody. Liczył zapewne na złagodzenie kary i pociągnięcie do odpowiedzialności innych winowajców tymczasem… WADA nie nadała sprawie biegu, protokoły zeznań Yictora Conte przepuściła przez niszczarkę, a inne załączone przez niego dowody zaginęły w tajemniczych okolicznościach. Zapewne w celu uświadomienia nieszczęśnikowi, jak nieładnie jest być skarżypytą kalającym w dodatku własne gniazdo, skierowano go na czteromiesięczną reedukację do „pudła” – widać skuteczną, gdyż słuch o doktorze zaginął. I tak miał szczęście! Hiszpańskiego kolarza górskiego, Alberto Leona, który zdecydował się złożyć zeznania w aferze dopingowej innej ikony amerykańskiego sportu – Lansa Armstronga – znaleziono krótko po owej niefortunnej chwili szczerości powieszonego we własnym domu w San Lorenzo pod Madrytem. Policja miała bardzo poważne wątpliwości, czy było to samobójstwo… Ciekawym wątkiem afery BALco mogą być losy jednego z bliskich współpracowników dr Victora Conte – Angela Heredii. Ten, w przeciwieństwie do szefa, nie kłapał dziobem przeciwko swemu krajowi, nie trafił zatem do kryminału, a dwa lata temu (po zmianie nazwiska na Angel Hernandez) „objawił się” nagle w ekipie… Usaina Bolta!
O tym, że w amerykańskim sporcie w sprawach dopingu obowiązuje szczególna forma dyskrecji zwana w pewnych kręgach „omertą” świadczy też taki oto ciekawy przypadek . Na Olimpiadzie w Seulu w 1988 roku bieg na 100 metrów wygrał pochodzący z Jamajki kanadyjski sprinter – Ben Johnson, który wszelako nie zdążył nacieszyć się swoim zwycięstwem, gdyż „poległ” był na kontroli antydopingowej. Złoty medal i tytuł powędrował więc do jego wielkiego rywala, Amerykanina Carla Lewisa, który… też „brał” tyle, że wyszło to na jaw dopiero po zakończeniu przez niego kariery! Co ciekawe wiedzieli o tym wszyscy w amerykańskiej federacji i tamtejszym komitecie olimpijskim, gdyż nieszczęśnik przed igrzyskami trzykrotnie (!) wpadał na dopingu, ale za każdym razem sprawę skutecznie tuszowano. Nie muszę dodawać, że nikt z tego tytułu nie nawoływał do wyrzucenia z Igrzysk wszystkich amerykańskich sportowców, a nikt ze wspólników tego przestępstwa nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Opisywane przeze mnie wydarzenia są jednak prehistorią w zestawieniu ze skandalem dopingowym, który wybuchł właśnie w Wielkiej Brytanii. Początek był banalny. Pewien brytyjski sportowiec, który dwa lata temu wpadł na dopingu, aby złagodzić grożącą mu karę postanowił swą wiedzą na temat owego procederu podzielić się z Brytyjską Agencją Antydopingową (UKAD). „Ojcem chrzestnym” brytyjskiego dopingu był – według informatora – dr Mark Bonar, który przez cały czas współpracy ze skruszonym „koksiarzem” szeroko i szczegółowo dzielił się z nim swoją wiedzą na ten temat. Pan doktor był uprzejmy między innymi stwierdzić, że w ciągu ostatnich sześciu lat podawał doping przeszło 150 sportowcom z różnych dyscyplin sportu zarówno brytyjskim jak i zagranicznym. Rozmach jego działalności musi budzić podziw – oto wśród „klientów” znaleźli się między innymi zawodnicy czołowych klubów Premiership, kolarze, przedstawiciele sportów walki, tenisiści, jeden zawodnik krykieta i para zawodowych tancerzy występujących w wyspiarskiej wersji „Tańca z Gwiazdami”. Trzeba przyznać – imponujący „dorobek”! O tych i innych kulisach działalności dr M.Bonara były „dopingowicz” poinformował, jako się rzekło, UKAD, która… odmówiła zajmowania się sprawą! W ciągnącej się dwa lata korespondencji żądano od niego coraz to nowych dowodów, po dostarczeniu których sprawę… „zamieciono pod dywan”. Zdesperowany „sygnalista” mając niejasne przeczucie, że oto ktoś robi go w popularne zwierzę pociągowe pognał ze swoimi informacjami do gazety „Sunday Times”. Gazeta wraz z niemieckim kanałem telewizyjnym WDR w ramach wspólnego śledztwa dziennikarskiego zdobyła kolejne dowody winy pana doktora oraz całkowitego braku zainteresowania sprawą UKAD. Jej Sekretarz Generalna – Nicole Sepstead – w odpowiedzi na dziennikarskie pytania, nie dostrzegła w tym niczego nagannego. Indagowany w tej sprawie brytyjski minister kultury i sportu (w rządzie Davida Camarona) – John Whittingdale – ogłosił urbi et orbi, że „… jest zszokowany i bardzo zmartwiony”. My też zwłaszcza, że zapowiadane przez Pana Ministra wszczęcie śledztwa okazało się „kaczką ministerską”.
I tak oto dotarliśmy do właśnie toczących się Igrzysk Olimpijskich w Brazylii, gdzie zabraknie wielu rosyjskich sportowców usilnymi staraniami WADA niedopuszczonych do startu. Jako przyczynę podano „państwowy system dopingu” w Rosji, gdzie miano go stosować na sportowcach, za wiedzą i zgodą tamtejszych władz. Nie wiadomo, czy dowody na to były równie oczywiste jak opisane przypadki rodem ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, ale z całą pewnością były one znacznie słabiej udokumentowane. W słynnym Raporcie Mc Larena o dowodach pisze się w punkcie 1.4 i jest to zdecydowanie najkrótszy akapit sążnistego w końcu raportu. Wśród nich wymienia się stwierdzenia przyłapanej na dopingu niejakiej Julii Stiepanowej i jej męża Vitalija oraz byłego pracownika laboratorium antydopingowego w Moskwie – Grigorija Rodczenkowa. Cala trójka swoje rewelacje ogłosiła po ucieczce do USA, traktując je pewnie jako formę „polisy” na nową drogę życia. Co ciekawe z raportu usunięto osiem stron autorstwa G. Rodczenkowa, pomimo, że były one w jego pierwotnej wersji. Czyżby zawierały treści mogące ośmieszyć cały raport? Tak oto poza gołosłownymi stwierdzeniami osób w sposób oczywisty zainteresowanych w sprawie, innych dowodów winy brak.
Dowolny Sąd wyśmiałby oskarżenie na nich oparte. Jak by tego było mało „prokuratorzy z WADA” nie uznali za stosowne wysłuchania racji drugiej strony, o czym z dumą informuje autor raportu. Nieśmiało dodam, że w każdym postępowaniu karnym wszystkie wątpliwości winny być rozstrzygane na korzyść oskarżonego zaś systemy prawne narodów cywilizowanych nie przewidują stosowania odpowiedzialności zbiorowej. W opisanym przypadku nie szukano winnych stosowania dopingu, a starano się odsunąć od udziału w Igrzyskach wszystkich sportowców rosyjskich, w tym tych, którzy nigdy nie znaleźli się nawet w kręgu podejrzeń! Szczególną odrazę musi budzić uniemożliwienie startu rosyjskim para-olimpijczykom… Jest rzeczą oczywistą, że cała ta hucpa ma na celu nie walkę z dopingiem, a kreowanie wizerunku Rosji jako wroga ludzkości – nie wątpię, że po Igrzyskach rozpoczną się intensywne zabiegi zmierzające do odebrania Rosjanom organizacji Mundialu 2018.

trybuna.info

Poprzedni

Na złość Putinowi odmrozić sobie uszy

Następny

Czemu nie?