W przeciwieństwie do większości przyjaciół z mego środowiska bardzo lubię słuchać przemówień naszego prezydenta. Wprawdzie nie znajduję w jego życiorysie prób wchodzenia na ścieżkę kariery aktorskiej, ale trudno kwestionować jego naturalne zdolności w tej dziedzinie. Są ona nawet – moim zdaniem – większe od zdolności aktorskich innych bardzo znanych polityków, którzy, jak prezydent Ukrainy, przez parę lat ćwiczyli tą rolę w telewizyjnych serialach.
Nasz Prezydent bardzo sprawnie używa swego melodyjnego głosu, na ogół nie czyta tekstu z kartki, mówi z pamięci lub korzysta z elektronicznego wspomagania. Bez trudu znajduje nawet rzadko wykorzystywane, ale łatwo zapadające w pamięć słowa, które mają przekonywać naród o słuszności jego poglądów, najczęściej zgodnych z poglądami „zjednoczonej prawicy”. Wspomaga te poglądy dynamiczną gestykulacją, często wzbogacaną o gesty tradycyjnie uznawane za ostrzeżenia.
Dobór tematów
Dlaczego więc jako niszczony wiekiem sklerotyk, piszę ten (prawie) panegiryk?
Ano dlatego, że w niektórych wypowiedziach Pana Prezydenta sięga On do tematów politycznie modnych, ale dotyczących okresów, w których nie było go jeszcze na tym „padole płaczu”. Jako głowa państwa powinien może poruszyć te tematy, ale nie prezentować ich tylko z jednego punktu widzenia.
Nie mam możliwości oglądania w telewizorze wszystkich wystąpień Prezydenta, jednak nawet w tej próbce jaką miałem szczęście obejrzeć w ostatnich miesiącach były co najmniej dwa tematy o takim charakterze, w których prezydenckie akcenty podrażniły moje poczucie sprawiedliwości i zawodową skłonność do logiki.
Wojenny dłużnik
Pierwszy z tych tematów dotyczył odszkodowań Niemiec za straty ludzkie i materialne, jakie ponieśliśmy w wyniku wywołanej przez ten kraj II wojnie światowej. To ważny problem, ale – moim zdaniem – nie można mieć pretensji ani do tych, którzy uważają go za zakończony, ani do tych, którzy chcą (i może lubią?) do niego wracać. Niech robią to, co uważają za słuszne, ale już bardziej „po cichu”, w kanałach dyplomatycznych, w bezpośrednich kontaktach osób sprawujących władzę. Przez prawie 80 lat, jakie upłynęły od zakończenia II wojny stosunki polityczne uległy bowiem zasadniczym zmianom. Muszę się przyznać, że jako poszkodowany obywatel niechętnie wracam do tego tematu. W czasie II wojny zginął mój ojciec (w Powstaniu Warszawskim), w 1939 spłonął nasz niewielki domek z pamiątkami po kilku pokoleniach. W czasie pobytu w obozach jenieckich po Powstaniu straciłem nieco zdrowia i 1,5 roku, który normalnie młodzież poświęca na naukę.
Ale mimo osobistego zaangażowania w mniej i bardziej tragiczne epizody II wojny, zawsze miałem trudności w rozmowach o koncepcjach odszkodowań międzypaństwowych za straty wojenne poniesione przez państwa i obywateli zaatakowanych a zwłaszcza okupowanych krajów. Zresztą „panta rhei” osłabia ostrość i wiarygodność wspomnień. Przy bardzo tolerancyjnym spojrzeniu na historię można usprawiedliwiać wzajemne niszczenie walczących armii i oceniać liczbę zabitych wrogów jako wskaźnik sukcesu lub przegranej. Ale jak sprawiedliwie można wyceniać zabijanie cywili, więzienie ich w specjalnie tworzonych nieludzkich warunkach w obozach koncentracyjnych niszczenie miast, zinstytucjonalizowane, masowe kradzieże dzieł sztuki? Ani ONZ, ani jej poprzedniczka (Liga Narodów) nie wymyśliły powszechnie akceptowanego. a tym bardziej realizowanego. finansowego karania agresorów.
Drugim tematem, którym Pan Prezydent podrażnił moją wiedzę i poczucie sprawiedliwości, było historyczne nawiązywanie do losów tzw. „żołnierzy wyklętych”. Z doświadczenia wiem, że wielu osobom trzeba wyjaśniać o kogo i o co chodzi w tym określeniu. Powiedzmy więc krótko, że chodzi o zbrojne grupy partyzanckie, które powstały bezpośrednio po wojnie częściowo „na bazie” rozwiązywanych grup AK. Były „antykomunistyczne”, walczyły z „władzą ludową”, która nazywała je bandami i traktowała jak najgorszej kategorii przestępców. Prawda była bardzo skomplikowana, skład grup zróżnicowany, stosunki z mieszkańcami wsi od bardzo dobrych do bardzo złych. Grupy te musiały się jakoś wyżywić, odziać, ogrzać na jesieni i w zimie. Prośby o pomoc nie zawsze wystarczały. „Rekwirowano” więc potrzebne dobra stosując siłę wspieraną posiadanym uzbrojeniem. Przy takiej okazji zabijano niekiedy tych, którzy współpracowali z niechcianą władzą.
Burzliwe życiorysy
Pan Prezydent urodził się na początku „ery gierkowskiej” (1972), kiedy o żołnierzach wyklętych wspominano już rzadko i raczej z goryczą. Potem to się zmieniło, uznano temat za cenny element patriotycznego wychowania młodzieży. Publikowano jednak opinie prezentujące zarówno bardziej jasne jak i ciemne strony działania tych grup.
Pan Prezydent był łaskaw w swojej wypowiedzi na ten temat skoncentrować się na jasnym obrazie „wyklętych” żołnierzy sugerując, jeśli dobrze zrozumiałem, że lejtmotywem ich oporu był wyłącznie głęboki patriotyzm i troska o przyszłość kraju. Ośmielę się nieco zweryfikować ten pogląd.
Z niewielką grupką kolegów z harcerskiej konspiracji i Powstania wróciłem do kraju z niemieckiej niewoli w ostatnich miesiącach 1945 roku. Rozstaliśmy się w Katowicach, udając się na poszukiwania w różnych miastach bliskich i dalszych krewnych, u których moglibyśmy się czasowo zainstalować. Ale nie chcieliśmy tracić kontaktu, więc wszyscy dostali warszawski adres mojej Matki, o której krewni w Katowicach przekazali mi pocieszające informacje – żyje, gdzieś pracuje i mieszka pod tym właśnie adresem. Umówiliśmy się z kolegami, że spotkamy się tam w kwietniu 1946 roku.
Tak się też stało, chociaż nie wszyscy dotarli. Przy podlewanej kolacji każdy opowiadał jak mu się żyje, co robi i co zamierza robić. Nikt z zebranych nie był entuzjastą „socjalistycznej” władzy. ale większość pozytywnie oceniała jej starania o odbudowę kraju – w tym także ukochanej Warszawy. Większość też sama uczestniczyła w tej odbudowie, pracując w różnych, upaństwawianych już przedsiębiorstwach.
Ale było też dwóch chłopców, którzy skrytykowali taką postawę. Powiedzieli, że oni będą dalej walczyć o prawdziwie wolną Polskę – jeden w rejonie gór świętokrzyskich, a drugi gdzieś na Podhalu. Chcą kontynuować swoje krótkie, ale burzliwe życiorysy. Nie bali się o tym powiedzieć, bo wzajemne zaufanie chłopców, którzy spędzili razem kilka miesięcy w obozach jenieckich w Westfalii, było niepodważalne.
Zapytaliśmy, dlaczego zdecydowali się na podjęcie takiej decyzji, dlaczego nie chcą wrócić do swoich rodzin i zacząć jakąś pracę, skończyć szkołę średnią i zacząć studia.
Z ich nieco chaotycznych tłumaczeń wynikało, że podstawowymi powodami nie były werbalne argumenty kontynuowania patriotycznych życiorysów, w sytuacji zagrożenia niepodległości Polsk, tym razem przez wschodniego sąsiada. Porządkując dyskusję uznaliśmy jednak, że naprawdę ważne są dla nich (i podobno dla wielu ich nowych kolegów) trzy konkretne powody:
Pierwszy – przekonano ich, że za kilka miesięcy zacznie się na pewno kolejna wojna, tym razem zachodnich aliantów z ZSRR. Zaszczytem będzie uczestniczenie w jej rozpoczęciu przygotowanych na to naszych oddziałów.
Drugi – komunistyczna władza zamierza realizować kolejne etapy „uspołecznienia”. Zabiorą ludziom dorobek życia – mieszkania, domki, ziemię, motocykle i nieliczne jeszcze samochody. Trzeba ich powstrzymać.
I trzeci – nie jest wykluczone, że stopniowo będą doprowadzać do tego, abyśmy stali się jedną z republik ZSRR. Nasze oddziały muszą więc przypominać światu, że istniejemy i mamy prawo do niepodległości.
Nasi „wyklęci” koledzy kierowali się więc względnie racjonalnymi pobudkami, często (podobno) powtarzanymi przez ich oficerów. Przemawiały one do ich wyobraźni znacznie silniej niż ogólno – patriotyczne tło istnienia i często trudnego do zaakceptowania działania ich oddziałów, które także dzisiaj jest używane jako podstawowa przyczyna ich utworzenia. Przebijało ono także w wypowiedzi Prezydenta.
Od ostatnich wyborów i zmiany władzy sprawowanej aż 8 lat przez PIS, napada mnie takie wrażenie, że politycy różnych maści nerwowo szukają modnych tematów, interesujących dla wyborczej „gawiedzi”. Dwa wyżej opisane są – jak sądzę – też wynikiem tych poszukiwań. Uważam, że nie muszą się martwić, bo tematy ciągle się rodzą. Mimo pogłębiającej się demencji podpowiadam, że „gawiedź” czeka na logiczne wypowiedzi dotyczące ochrony zdrowia, struktury zakupów uzbrojenia, kierunków rozwoju stosunków gospodarczych z Ukrainą, stosunków z Rosją po zakończeniu jej wojny z Ukrainą, perspektyw wpływu Chin na gospodarkę europejską, możliwości, celowości i rodzaju federalizacji Europy.
Życzę mocnych nerwów.