Mogłoby się wydawać, że teatr jednego aktora znalazł się w odwrocie. W minionym sezonie 2017/18 po raz ostatni (51. z kolei) odbył się najstarszy festiwal monodramów w Europie – WROSTJA we Wrocławiu, z kalendarza zniknął też lubiany festiwal monodramu współczesnego w stolicy.
Kiedy jednak samorząd wrocławski dorzynał WROSTJA, rodziły się i ugruntowywały pozycję nowe centra monodramu – jednym z nich stał się gdyński Teatr OKNO przy Teatrze Szekspirowskim, gdzie przeglądy monodramu rozkręcają się – tego lata trwa przegląd monodramów Stanisława Miedziewskiego, jednego z czołowych reżyserów spektakli jednoosobowych w Polsce. Na nowe centrum wyrasta też Dom Kultury Węglin, gdzie bez festiwalowego zadęcia odbywają się wartościowe przeglądy monodramów. Ale przede wszystkim swój udział w pielęgnowaniu monodramów mają teatry (publiczne jak Studio i niepubliczne jak Polonia), gdzie coraz więcej ciekawych, nowych premier teatru jednego aktora. Spośród kilkudziesięciu, które obejrzałem w Polsce i za granicą, polecam uwadze 10, które pozostawiają największe wrażenie. To spektakle klasyków gatunku, ale i nowych przybyszów, których znęciła ryzykowna forma teatru jednoosobowego.
EWA BŁASZCZYK Oriana (tekst Remigiusz Grzela, reż. Ewa Błaszczyk, Teatr Studio): Scena jest prawie pusta. Z lewej strony, blisko publiczności stoi stolik i krzesło. Na stoliku porcelanowa, filigranowa filiżanka z niedopitą kawą. Po bokach na całą wysokość horyzontu zwisają dwa kawałki białego płótna, które będą ekranem – między nimi czarna czeluść. To z tej czeluści nadchodzi Ona. Bez pośpiechu. Przychodzi z drugiej strony lustra – to przecież chwila, w której umarła. Bohaterka staje przed nami jak otwarta książka, bezbronna. Wspomagają ją niekiedy przywoływane fragmenty filmów dokumentalnych, jej dawne zdjęcia, czasem też cytat wypowiedzi zapisanej na taśmie albo zgiełk wielkiego miasta.
MARCIN BORTKIEWICZ Mefisto – Próba Czytana (reż. Stanisław Miedziewski scenariusz Marcin Bortkiewicz, Teatr Rondo, Słupsk): Powieść Klausa Manna „Mefisto” to dzisiaj niebezpieczna lektura. Bortkiewicz, konstruując scenariusz swojego spektaklu, związki tekstu Manna z naszą współczesnością jeszcze bardziej wzmocnił, sięgając po fragmenty „Fausta” Goethego, „Komediantów” Bernhardta, „Łaskawych” Littela. Wykreowany monolog Hendrika aż skrzy się celnymi spostrzeżeniami, ukazującymi pędzący pociąg przemian. Aktor wraz z reżyserem podejmują udaną i świadomą próbę wykreowania nowego typu spotkania z widzem – formalnie jest to bowiem czytanie scenariusza, ale jednocześnie jest tego scenariusza ucieleśnieniem.
STANISŁAW BREJDYGANT Winny (reżyseria i wykonanie Stanisław Brejdygant, scenografia Małgorzata Domańska, Teatr Polonia): Spektakl o winie i odpowiedzialności, o próbie odkupienia, wpisany w trudną polską historię – główny bohater bowiem podczas wojny najpierw ukrywał przed Niemcami żydowskie rodzeństwo, swoich sąsiadów i przyjaciół, a potem ich zamordował, zaślepiony religijnym fanatyzmem i ziejącym z gazetek kościelnych antysemityzmem. To opowieść skupiona i pełna tłumionych emocji, które wciąż nawiedzają mężczyznę, uwikłanego w tryby ideologicznej machiny swoich czasów. Mimo skromnej gamy środków, a może właśnie dlatego (żadnych mikroportów, video, muzyki), artysta wywiera wielkie wrażenie na widzach, którzy jak sparaliżowani słuchają jego wstrząsającego wyznania.
JOWITA BUDNIK Rachela (scenariusz Radosław Paczocha, reż. Iwona Siekierzyńska, Teatr Studio i TVP Kultura): Monodram oparty na „Pismach z getta warszawskiego” Racheli Auerbach, ukazujący tragedię getta (dosłownie) od kuchni. „Kuchnia – mówi już na początku aktorka – to jedno z pierwszych miejsc, gdzie odbija się wszystko, co przeżywa getto”. Kuchnia zatem to rodzaj szkła, czasem powiększającego, które pozwala wniknąć w straszliwą otchłań głodu, niewyobrażalna dla kogoś, kto tego nie przeżył. Monodram Jowity Budnik trwa zaledwie 45 minut. Ale to dość, aby odczuć grozę tamtych dni.
IRENA JUN Matka Makryna (wg Słowackiego i Dehnela, reż. i wykonanie Irena Jun, Teatr Studio): Krążąc po foyer Teatru Studio, gdzie echo pobrzmiewa jak w kościele (albo klasztorze), mając za jedyny rekwizyt niewielkie schodki ze skrytką, które mogą służyć za konfesjonał albo klęcznik, i trzy wiszące z boku metalowe rury, wydające po uderzeniu przejmujące dźwięki, tworzy Irena Jun przejmującą opowieść – teatr zbuntowanej pamięci nieszczęśliwej kobiety, która stała się ku własnemu zaskoczeniu bohaterką emigracji. Choć chciała tylko przeżyć, świadomie podejmuje tę rolę, wciąż niepewna obrotu spraw, ani na chwilę nie tracąc z pola widzenia ciężaru doznanych w życiu krzywd. Tych prawdziwych, i tych zmyślanych.
KRYSTYNA JANDA Zapiski z wygnania (scenariusz Magda Umer i Krystyna Janda, reż. Magda Umer, oprac. muzyczne Janusz Bogacki, Tetar Polonia): Janda, która mówi słowami Sabiny Baral stoi w głębi oświetlonej wątłym światłem sceny, za półprzezroczystym ekranem jak w jakiejś rzeczywistości nierealnej, odległej niczym mroczne wspomnienie. Stoi przy mikrofonie, jej powiększona i wyświetlana na ekranie za pośrednictwem kamery twarz wyraża straszliwe zmęczenie. Wspomina dzieje rodziny, dni poniżenia, upokarzający wyjazd z ojczyzny po marcu 1968 roku. Przesłanie tego spektaklu nikogo nie pozostawia obojętnym. Zasługuje na wielki szacunek wysiłek artystów, którzy przecież w niepublicznym teatrze zdecydowali się na spektakl tak jaskrawo niekomercyjny, który na widoku ma jedynie przecieranie drogi do odkupienia straszliwej winy, jaką pozostaje hańba marcowa.
BOGUSŁAW KIERC Odejście Głomodora Tadeusza Różewicza (Wrocław, Biblioteka na Dworcu Głównym): Spektakl trwał niewiele ponad pół godziny, ale poruszył do głębi wszystkich zebranych. Kierc ma za sobą aż trzy premiery „Odejścia Głodomora” – pracując z różnymi reżyserami (Helmutem Kajzarem, Zdzisławem Wardejnem, a niedawno z Piotrem Kruszczyńskim) stworzył na scenie trzech sugestywnych Głodomorów. Teraz zmierzył się z ułamkami tekstu Różewicza sam, dając zachwycający pokaz swej aktorskiej maestrii. Piosneczka o Brysiu, który „wpadł do kuchni i porwał mięsa ćwierć”, stała się motywem przewodnim tego spektaklu, dając aktorowi możliwości wielokrotnego opracowania głosowego tego utworu (różne tempa, różne wysokości tonu, różne sensy). Kierc uczynił z tej dziecięcej makabrycznej rymowanki klucz do emocjonalnego wejrzenia w świat Głodomora-inteligenta, który wystawia się na pokaz, aby być przedmiotem pogardy.
JERZY ŁAZEWSKI Siedem nieb patriarchy Henocha (oprac. tekstu, scenografia i wykonanie Jerzy Łazewski, Wawerskie Centrum Kultury): Księga Henocha to w rzeczy samej księga wskazań moralnych, przewodnik po życiu godziwym, ważny dla człowieka w każdych czasach niezależnie od przekonań religijnych i rozmaitych różnic, jakie dzielić mogą ludzi. Henoch skupia się na tym, co naprawdę ważne i stąd ta jego opowieść nacechowana jest taką powagą. Aktorowi groziło zatem mędrkowanie albo moralizatorstwo. Uniknął tego, sięgając po skrót plastyczny – sam wykonał siedem ceramicznych płaskorzeźb (jego dziełem są nie tylko projekty, ale nawet szkliwienie gotowych już form), uzyskując dzięki temu obraz drogi Henocha przez siedem niebios. Rzeźby te cechuje prostota i wyrazistość – bywają słodkie jak miód i gorzkie jak piołun, pełne okrucieństwa, niosąc pociechę i przestrogę.
JOANNA SZCZEPKOWSKA Ida Kamińska (Scenariusz i reżyseria Gołda Tencer, autor sztuki „Mój teatr” – Henryk Grynberg, muz. Paweł Szamburski, scenografia Izabela Chełkowska, Teatr Żydowski): Na malutkiej scence kameralnej Teatru Żydowskiego Joanna Szczepkowska wciela się w postać Idy Kamińskiej, legendy żydowskiego i polskiego teatru. Ubrana w czarną sukienkę z białymi koronkowymi makietami i kołnierzykiem, niemal bez makijażu, jakby „cywilnie”, siedzi bodaj w garderobie – bo wokół niej kilka kostiumów, jakieś afisze, rekwizyty. Po prostu oddycha się tu teatrem, z boku grupa muzyków, którzy na flecie i skrzypcach przywołują czas obecny tylko we wspomnieniach. Szczepkowska gra powściągliwie, unika nadmiernej ekspresji, zachowuje umiar i wewnętrzne poczucie zdobytego doświadczenia.
MIROSŁAW ZBROJEWICZ Song o Brechcie Duśki Markowskej-Resich (reżyseria autorki, scenografia Wojciech Stefaniak, Teatr Kamienica): Spektakl zbudowany jak klasyczny monodram. Oto Brecht u kresu swoich dni, nim odejdzie na zawsze, wspomina epizody ze swego życia, opowiadane bez udziwnień, czyli po kolei, chronologicznie. Zbrojewicz nie tyle gra Brechta, ile go reprezentuje. Zewnętrznie nie przypomina pisarza, znanego z licznych fotografii. Ale nie o takie podobieństwo tu chodziło. Udało mu się ukazać pasjonata, który z upływem lat utrudzony i zawiedziony, ciągle pozostaje wierny swojej pisarskiej misji i pasji. „Jestem pisarzem!”, woła przed przesłuchującymi go przedstawicielami amerykańskich władz, którzy dociekają, czy jest komunistą. Przede wszystkim czuje się pisarzem. Prawda tej opowieści o pisarzu w trybach historii sprawia, że postać znana z podręczników ożywa, a sprawy, o które walczył, nabierają życia.