9 listopada 2024

loader

Monstrum Zuckerberga

Zaczęło się niewinnie – jak każda katastrofa. W akademickim środowisku, gdzie studenci bardziej dbali o ranking wdzięków koleżanek niż o cokolwiek sensownego, narodził się potwór. Narzędzie, które miało służyć do oceniania urody, przekształciło się w globalną sieć, gdzie każdy krok, każda najskrytsza myśl jest rejestrowana i sprzedawana. Facebook, o którym mowa, jest dziś imperium kontrolującym interakcje blisko 3,6 miliarda ludzi – to ponad 77% użytkowników internetu. Mark Zuckerberg, współczesny czarnoksiężnik z Doliny Krzemowej, dumnie dzierży władzę nad cyfrową bestią, która karmiąc się naszymi danymi, rośnie w siłę.

Na pierwszy rzut oka, Facebook to tylko platforma społecznościowa – miejsce, gdzie ludzie wymieniają się zdjęciami kotów, odnajdują starych znajomych i udostępniają memy. Ale pod tą słodką fasadą kryje się mroczna machina, która sieje podziały, rozsiewa dezinformację i zżera resztki zdrowego rozsądku. Z pozoru niewinna zabawka stała się narzędziem, które za pomocą algorytmów promujących skrajne treści polaryzuje społeczeństwa, tworząc zamknięte bańki informacyjne. Zjawisko to pogłębia się, ponieważ Facebook jest zaprojektowany tak, by promować treści, które wzbudzają największe zaangażowanie – a nic nie angażuje bardziej niż złość i strach.

Facebook ma na swoim koncie nie tylko polaryzację społeczną, ale także rolę w szerzeniu dezinformacji. Podczas wyborów i w sytuacjach kryzysowych platforma staje się głównym nośnikiem fałszywych wiadomości. Polacy, podobnie jak reszta świata, oczekują od Facebooka większej odpowiedzialności, jak chociażby aktywnego usuwania fałszywych treści. Mimo to, rzeczywistość pozostaje daleka od oczekiwań. Do tego dochodzą internetowe scamy – oszustwa, na które Facebook nie potrafi znaleźć skutecznej odpowiedzi. Użytkownicy regularnie padają ofiarą fałszywych ofert pracy, inwestycji, czy oszustw na Marketplace. Na domiar złego, platforma stanowi wylęgarnię hejtu, który jak nowotwór trawi szczególnie młodych użytkowników, prowadząc do depresji, lęków, a nawet samobójstw.

A to dopiero początek. Facebook, wraz z Instagramem i WhatsAppem, tworzy cyfrowe imperium, które wywiera większy wpływ na nasze życie niż jakikolwiek polityk czy celebryta. Niestety, ta ogromna władza idzie w parze z nieodpowiedzialnością. Facebook nie raz przyłapany został na skandalach, które obnażają jego prawdziwą naturę – od afery Cambridge Analytica, po rekordową karę 5 miliardów dolarów za naruszenia prywatności. I co wtedy robi Zuckerberg? Jak klasyczny polityk – przeprasza, udaje skruszonego, obiecuje poprawę, po czym znów robi to samo, tylko bardziej subtelnie.

W tym tekście rozbierzemy tę cyfrową bestię na czynniki pierwsze. Przyjrzymy się, jak z narzędzia do zabawy w akademiku Facebook przekształcił się w globalny moloch, kontrolujący nasze społeczeństwa, prywatność, a nawet zdrowie psychiczne. Przeanalizujemy jego mechanizmy działania, omówimy etyczne i prawne problemy, które za sobą niesie, a na koniec spróbujemy odpowiedzieć na pytanie, czy istnieje dla nas jeszcze jakaś ucieczka, czy też pozostaje nam tańczyć w rytm melodii, jaką zagrają nam algorytmy.

Mechanizmy wpływu Facebooka

Polaryzacja społeczna

Facebook, pierwotnie zaprojektowany jako narzędzie do łączenia ludzi, stał się jednym z najpotężniejszych czynników prowadzących do polaryzacji społecznej. Algorytmy tej platformy, które mają na celu utrzymanie uwagi użytkowników jak najdłużej, promują treści skrajne i kontrowersyjne. Skutek? Społeczeństwa, zamiast zbliżać się do siebie, stają się coraz bardziej podzielone, zamykając się w bańkach informacyjnych, które wzmacniają tylko te przekonania, które użytkownicy już posiadają.

Jak to wygląda w praktyce? W USA, podczas wyborów prezydenckich w 2020 roku, Facebook odegrał kluczową rolę w pogłębianiu społecznych podziałów. Badania przeprowadzone przez organizację Avaaz wykazały, że dziesięć najpopularniejszych fałszywych narracji na temat wyborów osiągnęło łącznie ponad 77 milionów wyświetleń. W Polsce z kolei, przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku, platforma stała się areną dla fałszywych informacji, które podgrzewały atmosferę polityczną i przyczyniały się do pogłębiania istniejących podziałów społecznych.

Dezinformacja

Facebook to nie tylko platforma do dzielenia się zdjęciami i aktualizacjami statusów, ale także globalna machina propagandowa, która szerzy dezinformację na niespotykaną skalę. Pandemia COVID-19 była pod tym względem szczególnym testem dla platformy, którego Facebook nie zdał. Fałszywe informacje na temat wirusa, szczepionek i leczenia rozprzestrzeniały się na Facebooku z prędkością światła, co doprowadziło do powstania „infodemii” – zjawiska, które WHO uznało za równie groźne co sama pandemia.

Zamieszki na Kapitolu 6 stycznia 2021 roku to kolejny dowód na to, jak niebezpieczne mogą być fałszywe informacje, które rozprzestrzeniają się na Facebooku. Fałszywe narracje o rzekomych oszustwach wyborczych doprowadziły do tego, że tysiące ludzi uwierzyło, iż ich demokracja została im skradziona. W Polsce, podobnie jak w innych krajach, Facebook był narzędziem do szerzenia dezinformacji przed wyborami, co miało realny wpływ na decyzje wyborców i podziały społeczne.

Hejt i jego konsekwencje

Hejt na Facebooku to prawdziwa plaga, która niszczy życia, szczególnie młodych ludzi. Dzięki anonimowości i braku skutecznych mechanizmów moderacji, platforma ta stała się miejscem, gdzie nienawiść może kwitnąć bez żadnych ograniczeń. Mowa nienawiści dotyka przede wszystkim młodzież, która jest najbardziej podatna na jej destrukcyjny wpływ. Efekty? Depresja, lęki, a w najgorszych przypadkach – samobójstwa.

Badania American Academy of Pediatrics pokazują, że narażenie na hejt w internecie ma bezpośredni wpływ na wzrost przypadków depresji i samobójstw wśród młodzieży. Facebook obiecuje, że walczy z mową nienawiści, ale rzeczywistość jest inna. W 2020 roku platforma zareagowała jedynie na 25% przypadków mowy nienawiści zgłoszonych przez użytkowników. Algorytmy, zamiast zwalczać ten problem, często promują treści pełne nienawiści, bo generują one duże zaangażowanie – a to z kolei przekłada się na zyski.

Mowa nienawiści na Facebooku ma także globalne konsekwencje. W Myanmarze, platforma odegrała kluczową rolę w podsycaniu nienawiści wobec mniejszości Rohingya, co doprowadziło do czystek etnicznych. To pokazuje, że hejt na Facebooku to nie tylko problem społeczności internetowej – to problem całego świata.

Etyczne i prawne aspekty działania Facebooka

Eksperymenty na użytkownikach

Facebook traktuje swoich użytkowników jak króliki doświadczalne, przeprowadzając na nich eksperymenty psychologiczne bez ich wiedzy i zgody. W 2012 roku platforma przeprowadziła badanie „zarażania emocjonalnego”, manipulując emocjonalnym tonem postów wyświetlanych na news feedach prawie 700 tysięcy użytkowników. Wynik? Udowodniono, że można wpłynąć na nastrój ludzi, zmieniając tylko treści, które widzą.

To jednak nie koniec. W 2014 roku Facebook przeprowadził kolejny eksperyment, badając, jak bardzo może manipulować naszym poczuciem rzeczywistości. Użytkownicy zaczęli mówić o uzależnieniu od platformy, bo Facebook nie tylko kontroluje, co widzimy, ale także jak to odbieramy, co prowadzi do coraz większego uzależnienia od platformy.

Skandale dotyczące prywatności

Facebook to prawdziwy „wielki brat” naszych czasów. Firma, która obiecywała łączyć ludzi, zamiast tego sprzedaje nasze dane jak towar na giełdzie. Największy skandal to oczywiście afera Cambridge Analytica z 2018 roku, kiedy to dane 87 milionów użytkowników zostały wykorzystane do manipulacji wyborczych. W 2021 roku wyciekły dane ponad 530 milionów użytkowników – numery telefonów, adresy e-mail, miejsca zamieszkania – wszystko to stało się łupem dla cyberprzestępców.

Zależność użytkowników

Facebook to cyfrowy narkotyk, który uzależnia miliardy ludzi na całym świecie. Platforma została zaprojektowana tak, by przyciągać nas do ekranów jak ćmy do światła – każdy „like”, każde powiadomienie, każdy nowy post działa na nasz mózg jak zastrzyk dopaminy. Problem w tym, że uzależnienie od Facebooka jest jak złota klatka – czujesz się w niej bezpieczny, ale jednocześnie nie możesz się z niej wydostać.

To uzależnienie ma swoje konsekwencje – nie tylko dla naszego zdrowia psychicznego, ale też dla relacji międzyludzkich. Kiedy każda interakcja zaczyna być mierzona liczbą polubień i komentarzy, tracimy zdolność do prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem. Facebook zmienia nasze społeczne nawyki, przekształca relacje w towar, a nas samych w produkty, które można sprzedawać reklamodawcom. I tak, z biegiem lat, uzależnienie od Facebooka przestaje być tylko problemem jednostki, a staje się problemem społecznym, którego skutki odczuwamy wszyscy.

Społeczne i globalne konsekwencje działalności Facebooka

Wpływ na demokrację

Facebook, początkowo zapowiadany jako narzędzie sprzyjające demokratycznej wymianie myśli, coraz bardziej staje się zagrożeniem dla samej idei demokracji. Zamiast być przestrzenią, gdzie różne poglądy mogą współistnieć i być otwarcie dyskutowane, Facebook stał się areną, na której dezinformacja i manipulacja odgrywają pierwsze skrzypce.

W USA, podczas wyborów prezydenckich w 2016 roku, fałszywe informacje rozprzestrzeniane na Facebooku miały realny wpływ na wyniki wyborów. Podobne zjawiska miały miejsce w Brazylii podczas wyborów w 2018 roku oraz w Polsce przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku. W każdym z tych przypadków, Facebook był wykorzystywany jako narzędzie do szerzenia dezinformacji, co podważało integralność procesu wyborczego i przyczyniało się do polaryzacji społeczeństwa.

Rola w globalnej gospodarce

Facebook to nie tylko platforma społecznościowa, ale gigantyczna korporacja, której wpływy na gospodarkę globalną są trudne do przecenienia. Z ponad 2,8 miliarda użytkowników, platforma kontroluje dostęp do informacji na niespotykaną dotąd skalę, a co za tym idzie, także rynki reklamy i konsumpcji. Małe firmy często nie mają szans w walce o uwagę konsumenta, gdyż Facebook faworyzuje gigantyczne korporacje z olbrzymimi budżetami reklamowymi.

Facebook wzmacnia także oligopol informacyjny, gdzie garstka gigantów technologicznych kontroluje przepływ informacji. W krajach rozwijających się, gdzie dostęp do niezależnych źródeł informacji jest ograniczony, Facebook staje się wręcz monopolistą, a jego wpływ na lokalne gospodarki jest ogromny.

Erozja prywatności i zaufania

Jednym z najbardziej niepokojących skutków działalności Facebooka jest erozja prywatności i zaufania. Facebook traktuje dane użytkowników jak towar, który można sprzedać lub wykorzystać do celów, o których użytkownicy często nie mają pojęcia. Wyciek danych, afera Cambridge Analytica, masowe gromadzenie informacji – wszystko to przyczyniło się do stworzenia nowej, dystopijnej rzeczywistości, w której każdy aspekt naszego życia jest monitorowany i wykorzystywany komercyjnie.

Zaufanie użytkowników do platformy zostało wielokrotnie nadwyrężone, ale paradoksalnie, mimo licznych skandali, użytkownicy nadal wracają na platformę. Facebook, korzystając z tego uzależnienia, dalej eksploatuje nasze dane, przekształcając nas w produkty, które można sprzedawać reklamodawcom.

Możliwości reform i przyszłość platformy

Czy Facebook może się zmienić?

Czy można wyprostować drzewo, które przez lata rosło krzywo? Facebook, przez ponad dekadę wypracowujący swoje obecne praktyki, wydaje się być korporacyjnym Goliatem, którego zmiana kursu przypominałaby próbę skręcenia tankowca na pełnym morzu. Owszem, Facebook deklaruje chęć zmian, szczególnie gdy jest na to naciskany przez opinię publiczną i władze. Problem w tym, że wszystkie dotychczasowe reformy były bardziej kosmetyczne niż realne.

Fundamentem biznesu Facebooka jest gromadzenie i wykorzystywanie danych użytkowników na masową skalę, a zmiana tego modelu mogłaby oznaczać utratę głównych źródeł przychodów. Możliwe, że platforma może się nieco dostosować pod wpływem zewnętrznych nacisków, ale oczekiwanie, że stanie się nagle bastionem etyki i ochrony danych, byłoby nierealistyczne.

Regulacje prawne są jednym z nielicznych narzędzi, które mogą skutecznie zmusić Facebooka do zmiany praktyk. Dotychczasowe próby regulacji, takie jak RODO w Europie, miały ograniczony wpływ na rzeczywiste zmiany w modelu biznesowym platformy. Aby Facebook naprawdę się zmienił, konieczne są silniejsze i bardziej egzekwowane przepisy, które zapewnią pełną transparentność.

Alternatywne media społecznościowe

Podczas gdy Facebook pochłania nasze życia jak cyfrowy Lewiatan, istnieją platformy, które udowadniają, że nie wszystko musi kręcić się wokół reklam, danych użytkowników i korporacyjnej kontroli. Weźmy na przykład Mastodon – cyfrową wyspę dla tych, którzy mają dość życia w cieniu algorytmów i marketingowych machinacji. Mastodon to coś więcej niż kolejna sieć społecznościowa; to powrót do korzeni internetu, kiedy to użytkownicy, a nie korporacje, rządzili wirtualnym światem.

Mastodon jest zdecentralizowany, co oznacza, że nie ma jednej, centralnej instancji, która dyktuje zasady. Zamiast tego, tysiące niezależnych serwerów, zwanych „instancjami”, tworzy federację, w której każda społeczność może zarządzać się sama. Jeśli Facebook to cyfrowa dyktatura, Mastodon jest jego przeciwieństwem – zdecentralizowaną demokracją, gdzie to użytkownicy decydują, jakie treści zobaczą i jak będą one moderowane. Możesz wybrać instancję, która odpowiada twoim wartościom i potrzebom – czy to surowa moderacja, czy większa swoboda wypowiedzi. Tutaj, w przeciwieństwie do Facebooka, nie jesteś niewolnikiem algorytmów, które manipulują twoim strumieniem wiadomości, by maksymalizować zyski z reklam.

Otwartość jest kluczowa dla Mastodona. Kod źródłowy platformy jest dostępny publicznie, co oznacza, że każdy może zobaczyć, jak działa ten system, a nawet wprowadzić własne modyfikacje. To prawdziwa przejrzystość, nie tylko obietnica marketingowa. Co więcej, Mastodon nie działa na modelu reklamowym – serwery są często finansowane z darowizn od użytkowników lub wsparcia organizacji non-profit. Nie ma tu korporacyjnych zarządów wyciskających z każdego kliknięcia ostatnią kroplę zysku; zamiast tego, to społeczność decyduje, co jest dla niej ważne i jak platforma ma działać.

Oczywiście, Mastodon nie jest pozbawiony wyzwań. W świecie zdominowanym przez efekt sieciowy, gdzie każdy z nas ma znajomych, rodzinę i kontakty zawodowe na Facebooku, przeniesienie się na alternatywną platformę jest jak opuszczenie wygodnej, choć ciasnej klatki. Bo co z tego, że istnieje bardziej etyczna alternatywa, skoro tak trudno oderwać się od starego nawyku? Mastodon, mimo swoich licznych zalet, wciąż pozostaje w cieniu giganta.

Jednak to, co Mastodon oferuje, to coś więcej niż tylko alternatywa – to wizja innego internetu, w którym użytkownicy odzyskują kontrolę nad swoimi danymi i treściami. To model, który pokazuje, że media społecznościowe mogą być zarządzane demokratycznie, bez konieczności podporządkowywania się bezlitosnym algorytmom i reklamowym goliatom. Mastodon symbolizuje potencjał, jaki drzemie w prawdziwie demokratycznych przestrzeniach cyfrowych – potencjał, który czeka na odkrycie przez tych, którzy są gotowi opuścić wygodny, lecz zniewalający świat Facebooka.

I choć Mastodon nie zdobył jeszcze takiego zasięgu jak Facebook, to pokazuje, że inna droga jest możliwa. Że można zbudować przestrzeń, w której ludzie, a nie korporacje, mają ostatnie słowo. I choćby tylko z tego powodu, warto przyjrzeć się tej platformie bliżej. Może to właśnie ona stanie się początkiem końca cyfrowej hegemonii Facebooka i zwiastunem nowej ery w historii internetu.

Uspołecznić media społecznościowe?

Facebook, pomimo początkowych założeń, stał się narzędziem, które zamiast łączyć, coraz częściej dzieli. Platforma, która miała ułatwiać komunikację i budowanie więzi, przekształciła się w potężną machinę do eksploatacji danych i manipulacji emocjami użytkowników. Dezinformacja, polaryzacja społeczeństw, naruszanie prywatności – to tylko niektóre z ciemnych stron tej cyfrowej potęgi, które z każdym dniem stają się coraz bardziej widoczne.

Czy Facebook ma szansę na prawdziwą zmianę? Na ten moment wydaje się to mało prawdopodobne. Zamiast reform, widzimy kolejne próby uniknięcia odpowiedzialności, kosmetyczne zmiany i wciąż te same mechanizmy napędzające zyski. Prawdziwe zmiany mogą nadejść tylko z zewnątrz, z regulacji prawnych i nacisków ze strony użytkowników. Ale być może odpowiedź na problemy, jakie stwarza Facebook, leży gdzie indziej – w idei uspołecznienia i demokratyzacji mediów społecznościowych.

Wyobraźmy sobie świat, w którym to użytkownicy, a nie korporacyjne zarządy, decydują o tym, jak funkcjonują platformy społecznościowe. Facebook mógłby zostać przekształcony w cyfrową spółdzielnię, gdzie każdy użytkownik miałby prawo głosu w kluczowych decyzjach dotyczących zarządzania platformą. Decentralizacja mogłaby oznaczać podział platformy na mniejsze, samorządne jednostki, które byłyby zarządzane przez lokalne społeczności, dostosowując algorytmy i regulacje do ich specyficznych potrzeb. Oznaczałoby to także pełną przejrzystość działania, gdzie użytkownicy mogliby kontrolować, w jaki sposób przetwarzane są ich dane, i mieliby wpływ na to, jakie treści są promowane.

W uspołecznionym Facebooku ochrona prywatności użytkowników byłaby priorytetem, a wszelkie zmiany w polityce prywatności musiałyby być zatwierdzane przez społeczność. Moderacja treści nie byłaby narzucana odgórnie, ale zarządzana przez wybierane demokratycznie rady użytkowników, które ustalałyby zasady w oparciu o wartości wspólnoty. Taki model nie tylko zniwelowałby negatywne skutki polaryzacji i dezinformacji, ale także przywróciłby poczucie wspólnoty i odpowiedzialności w przestrzeni cyfrowej.

Jednak droga do takiej zmiany będzie wymagała nie tylko regulacji prawnych, ale także szerokiej mobilizacji użytkowników, gotowych domagać się prawdziwej demokracji w świecie cyfrowym. To walka, którą musimy podjąć, jeśli chcemy, aby przyszłość internetu była bardziej sprawiedliwa, transparentna i oparta na wartościach społecznych, a nie na komercyjnych interesach nielicznych. Tylko wtedy będziemy mogli powiedzieć, że udało nam się pokonać cyfrowego Goliata, który do tej pory niepodzielnie rządził wirtualnym światem.

Julian Mordarski

Redaktor Trybuny. Absolwent Polityki Społecznej na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie studiuje Dziennikarstwo i Medioznawstwo na WDiB UW. Od 3 lat związany z lewicowymi mediami, aktywnie angażujący się w tematy społeczne i polityczne. Hobbystycznie pasjonuje się piłką nożną, śledząc zarówno rozgrywki krajowe, jak i międzynarodowe.

Poprzedni

Lewy pudłował, ale Barca dopina swego

Następny

Ave, caesar, morituri te salutant