Czy kojarzą Państwo firmę o nazwie Solyndra? Domyślam się, że w większości przypadków odpowiedź brzmi: nie. I nic dziwnego. Ten producent paneli fotowoltaicznych zbankrutował lata temu. Swego czasu było o nim jednak głośno w USA. Dlatego, że w 2009 roku firma otrzymała od administracji Obamy pożyczkę na sumę 535 milionów dolarów. Jej bankructwo stało się dla wielu osób kolejnym dowodem na to, że państwo nie powinno się wtrącać w mechanizmy rynkowe. Rząd nie może „wybierać zwycięzców”, udzielając im na preferencyjnych warunkach mega pożyczek, to zadanie dla niewidzialnej ręki rynku – powtarzali triumfalnie.
W tym samym roku administracja Obamy pożyczyła podobną sumę jeszcze jednej firmie. O niej zapewne Państwo słyszeli. To Tesla, na której czele stoi Elon Musk – obecnie najbogatszy człowiek na świecie. Jaka była reakcja? Czy pochwalono rząd za mądrą inwestycję? W żadnym razie. Musk uchodzi dziś za przykład wybitnego przedsiębiorcy, który „własnymi rękoma” stworzył coś niesamowitego. Państwo powinno się zaś trzymać od niego z daleka i nie gnębić go podatkami. Dwa różne rezultaty – ale puenta, którą próbuje się nam wtłoczyć do głów, pozostaje taka sama. Rynek zawsze dobry, państwo zawsze złe. Oba przykłady pochodzą z książki Mission Economy, znanej ekonomistki Mariany Mazzucato.
Mazzucato przekonuje, że kłopot nie jest czysto wizerunkowy. Innymi słowy, nie chodzi tylko o to, że państwo ma marną reputację, a rynek czy ludzie tacy jak Musk spijają całą śmietankę. Jak pisze: „Prawdziwym problemem jest uspołecznianie ryzyka i prywatyzacja zysków”. Jeśli wspomagana przez państwo firma upadnie albo jeśli trzeba ratować daną korporację czy instytucję finansową przed bankructwem za pomocą rządowych pieniędzy, to koszt ponosi pośrednio całe społeczeństwo, które dokłada się podatkami do budżetu. Ale jeśli firma osiągnie sukces, to zdecydowana większość zysków płynie w kierunku garstki osób stojących na jej czele.
W ten sposób powstaje klasa bogaczy – mająca ogromne pieniądze i wpływy. Musk doskonałym tego przykładem. W środku pandemii COVID-19 czuł się tak silny, że ogłosił publicznie, iż nie zamierza się stosować do stanowych przepisów bezpieczeństwa. Mnóstwo osób go poparło, uważając, że taki „bogaty”, taki „genialny”, taki „przedsiębiorczy” człowiek ma prawo działać na własnych zasadach, obok państwa i jego przepisów.
Jeszcze inny problem polega na tym, że taka fałszywa opowieść o świecie prowadzi do podejmowania błędnych decyzji. Przekonanie, że prywatne zawsze lepsze od państwowego, jest często używane do uzasadnienia outsourcingu usług publicznych. Jak pokazuje kolejny przykład z książki Mazzucato, czasem z fatalnym skutkiem: w Wielkiej Brytanii między 2010 a 2014 rokiem wydatki państwowego systemu opieki zdrowotnej na prywatne firmy konsultingowe wzrosły o ponad 300 milionów funtów. Jednocześnie badania przeprowadzone w 120 brytyjskich szpitalach wykazały, że zwiększenie nakładów na firmy konsultingowe nie tylko nie pomogło pacjentom, ale wiązało się z obniżeniem wydajności tych placówek.
To nie znaczy, że państwo jest zawsze dobre – nigdy nie marnotrawi środków, nie prowadzi do korupcji, nie może być przejęte przez partyjnych baronów. Mazzucato nie mówi „państwo jest bez skazy”, lecz „państwo jest niezbędne”. Nawet ludzie narzekający na interwencjonizm państwowy bez wahania wyciągają ręce po państwowe pożyczki i dofinansowania, chętnie zatrudniają pracowników wykształconych za publiczne środki i kiedy tylko potrzebują, korzystają z publicznej infrastruktury. A gdy przychodzi kryzys, uciekają pod państwowy parasol.
Zamiast więc powtarzać fałszywą opowieść, że „państwo ma po prostu nie przeszkadzać”, zacznijmy się zastanawiać, jak urządzić to państwo bardziej demokratycznie – żeby sprzyjało większości społeczeństwa, a nie garstce najbogatszych czy najbardziej wpływowych.