Mieszkałam dwa lata na wsi. W drewnianym, letniskowym domu z żelazną kozą, gdzie jako podpałki używałam powieści „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James. Gruba książka, ale za cienka jak na zimę tak śnieżną, że nie dało się otworzyć drzwi wejściowych. Może zresztą i dobrze, jako, że drzwi były pozbawione zamka… Wierzyłam, że żaden gajowy nie urwie mi łba, bo już przechodzona ze mnie Śnieżka. Dlaczego tam się przeprowadziłam? Z braku kibuców? Z miłości do natury? Z przekonania, że wieś zaoferuje mi te wszystkie unikalne atrakcje: wiewiórki na dachu, gruchające gołębie leśne, żmije zygzakowate, łosie, zimne kąpiele, świeże powietrze… Tymczasem z wkurwienia tak mi podskoczyła odporność, że przez dwa lata nie miałam nigdy gluta u drgających nozdrzy. A i bicepsik się rozwinął! Ktoś czuwał nade mną, jakiś antyfan Greya – że się nie zajęłam ogniem od tej kozy.
Już pierwszego dnia pomyślałam, ze popełniłam błąd, ale szłam w zaparte. Zobaczyłam – na swojskie powitanie – dwa wilkowate psy ze wsi. Jeden biegł oszalały, niczym wiktoriański duch, bo ciągnął za sobą łańcuch wyrwany ze spróchniałej budy. Drugi grzebał w śmietnikowych resztkach, a na widok człowieka prysnął do nieodległego lasu. Co ja się tego psiaka naszukałam i nie znalazłam. Ponoć przechwycił go leśniczy. Ale mogła to być plotka. Jeśli można przyrównać podleśną wieś do żelaznej kozy, to plotka jest tam podpałką.
W ostatnich dniach przez internet przetoczyła się dyskusja: jak to możliwe, że ludzie wieją z domów, zostawiając w obejściach swoje burki, aby zrobiły wieczne blub blub – razem z budą. Najpierw zabawię się w adwokata – stres, kiedy idzie woda jest tak silny, że ludzie podlegają fiksacji i wszelkim zanikom pamięci. Uwierzcie mi część mieszkańców naprawdę zapomniała uwolnić swoje psy. Część zapomniała, że w ogóle je ma. Pies utrudnia ewakuację, a tym bardziej pies spanikowany. Może dotkliwie pogryźć, może się zaprzeć czterema łapami. Psy ze wsi to na ogół nie małe pieski, które spacyfikujesz i upchniesz do transporterka. Po wtóre niektóre z nich, nawet jak czują zagrożenie, to nie odpuszczą własnego podwórka, dopóki im woda nie podmyje łap. Pies robi to czego się od niego oczekuje. A na wsi jest stróżem.
Ratuj się kto może – zerknijmy teraz na bardziej egoistyczny aspekt tej sprawy. Pies to mienie. Pies to przedmiot o określonej wartości. Na wsi pies ma wartość niewielką. To nie te czasy, kiedy psa miał zarządca i tzw. pan. A i wtedy łaziły całe watahy psich pariasów. Ktoś, kto ma psa, który uchodzi za branego albo jest myśliwski, to go nie zostawi. Zubożałby. Jednak jeśli ktoś ma psiaka potomka latającej suki i psa włóczęgi, to woli zabrać ciężką pierzynę puchową niż psiaka, że o jakże wrażliwej na wilgoć elektronice nie wspomnę. I wciąż ten mit, że pies to jednak wolny dzikus, poradzi sobie sam bez człowieka… Wyrwie łańcuch ze spróchniałej budy… Może i wyrwie, ale co dalej? Blub, blub? Czy łapą łapiemy stopa na wojskowy ponton?
Stary pies – ślepawy, głuchawy, z bolącymi łapami, szczerbaty – to kolejny problem. Często trzyma się go z sentymentu. Tak wrósł w krajobraz podwórka, w rytm dnia, że człowiek już go nie zauważa. Co nie oznacza, że nie karmi albo nie poi. Uśpić takiego psa – wydatek. Samemu zgładzić – serce boli. Jest, to niech sobie będzie, dopóki nie przyjdzie jego czas… Tyle, że powódź jego czas właśnie wyznacza. Stary był, co miał się dłużej męczyć. Bóg dał, Bóg wziął. Na pewno się nie męczył. Śmierć przez utopienie jest lekka (nieprawda – przestroga dla ewentualny samobójców). Nie ma starego psa, kiedy wróci się do domu, grunt wyschnie – można będzie wziąć w końcu szczeniaka. A jego poprzednika będzie się wspominać – z łezką kręcącą się w oku. Gdyby nie powódź… No, ale przynajmniej się nie męczył. A kiedy był młody… Pamiętacie? Pamiętamy! Ten młody też jest niczego sobie, wypisz wymaluj stary burek tylko oko mu błyszczy, zębiska w paszczy, słuch w porządku – obcego nie przepuści.
Co zaś do obcych… Aktywiści z ruchu Ostatnie Pokolenie pomagają powodzianom. Wielka chwała im za to! Biorąc pod uwagę jak są traktowani przez ogół przerażonego społeczeństwa – chwała jeszcze większa. Napisali na swoim FB: „Kryzys klimatyczny już tu jest. Alarmujemy o tym wychodząc na ulice, ale kiedy woda wdziera się do domów, jego skutki nie mogą być wyraźniejsze. Solidaryzujemy się ze wszystkimi ofiarami ostatnich kataklizmów i ich bliskimi. W związku z tym, kiedy kryzys klimatyczny krzyczy sam za siebie, wstrzymujemy planowane blokady na rzecz doraźnej pomocy poszkodowanym. Kiedy skutki katastrofy klimatycznej wyrywają budynki z posad, nasza solidarność jest silniejsza niż kiedykolwiek. To czas, by założyć pomarańczową kamizelkę i zadbać o siebie nawzajem”. Prawda!
Prawda nas wyzwoli?