19 października 2024

loader

Neo demokracja

Zauważyłem, że portierzy, wartownicy, odźwierni odgrywają coraz bardziej kluczową rolę w rozgrywce politycznej. Zaczęło się od tego, że poprzedni rząd, gdzie mógł, tam się barykadował, by nie wpuścić następców. Ostatni incydent z niewpuszczeniem do gmachu Prokuratury Krajowej Prokuratora Dariusza Barskiego, po tym jak Izba Karna Sądu Najwyższego uznała, że jest on wciąż urzędującym prokuratorem krajowym, każe nam przypuszczać, że w ogóle chodzi o to, kto wtargnie czy mocniej przyspawa się do biurka. Ponieważ rzeczywistość prawna jest chwiejna, liczy się, kto gdzie zasiada i kogo się gdzie nie wpuści. No bo jak nie wejdzie, to nie obejmie urzędu. W rezultacie niewpuszczenia poszedł naradzać się z prezydentem.

Jak na razie mówiono, że Trybunał Konstytucyjny jest nielegalny, a zatem władza nie zważała na jego orzeczenia. Wydawało się jednak, że Sąd Najwyższy jest raczej OK. To jest sąd, który uznał ważność wyborów i wydał pewną ilość orzeczeń, których nowy minister i prokurator generalny nie uznawał za niebyłe czy nieważne. Sędziowie Izby Karnej rzucili nowej władzy wyzwanie, uznając, że Barskiego odwołano niesłusznie, że odwołanie jest nieważne i że jest on nadal prokuratorem krajowym. Musiało się więc okazać, że Sąd Najwyższy też ma w składzie neo-sędziów, którzy mogli sobie spokojnie orzekać, tak długo jak nie podpadli ministrowi Bodnarowi.

Wydarzenie przy wejściu do prokuratury uczy jednego: że realna władza leży po stronie tych, którzy kontrolują wejścia i wyjścia do gmachów urzędowych. To nowa władza ma klucze. To ona ma moc zwalniania i zatrudniania, a co za tym idzie, wartownicy i policjanci są jak pretorianie – wierni Cezarowi.

Nie mamy więc już nie tylko Trybunału Konstytucyjnego, ale i zdaje się coraz mniej mamy Sąd Najwyższy. Bo to, czy jego orzeczenia są ważne, zależy od władzy nie sądowniczej, tylko wykonawczej, czyli ministra.

System nam się stanowczo dość szybko upraszcza. I niedługo już doczekamy czasu, kiedy zostaną nam tylko sądy rejonowe.

Na około 3000 tzw. neo-sędziów jedynie kilku skorzystało z możliwości posypania głowy popiołem w ramach „czynnego żalu”. Neo-sędziowie wydają wyroki, a ludzie, których one dotyczą, mogą je podważyć nie dlatego, że są niesprawiedliwe, lecz powołując się na fakt, że sędzia został mianowany lub awansowany za czasów Ziobry.

Setki takich spraw skierowano już do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Szeroka publiczność niewiele z tego rozumie poza tym, że powstał bałagan. Jedni wierzą, że Bodnar musi tak postępować, bo sprząta po Ziobrze, inni, że nowa władza łamie prawo, w czym naśladuje swych poprzedników.

Żeby bałagan posprzątać, trzeba by jakiegoś dialogu. To jest jednak niemożliwe. PiS uległ pokusie podporządkowania sobie wymiaru sprawiedliwości, łamiąc reguły gry. Po to, by to odkręcić, Tusk z Bodnarem poszli o krok dalej i przeszli na ręczne sterowanie.

Ponieważ nie można zdjąć ze stanowisk jednej trzeciej sędziów w kraju, postanowiono ich zdyscyplinować i stanowczo kwestionować czy ignorować te orzeczenia, które są nowej władzy niemiłe.

Zwaśnione strony mają w głębokim poważaniu skutki, jakie ich spór o praworządność niesie obywatelom. Zamiast rozmawiać i szukać wyjścia z tego chaosu, jedni i drudzy powarkują coś o zamykaniu tych, którzy łamią prawo. Przy czym jedni już energicznie przesłuchują, zatrzymują, zamykają, a ci drudzy dopiero to zapowiadają.

Jak słusznie zauważa konstytucjonalista profesor Ryszard Piotrowski, kategoria neo-sędziego nie występuje w Konstytucji ani żadnym innym akcie prawnym. Jest to pojęcie publicystyczne.

Nie można być trochę sędzią, a trochę nie. Albo się nim jest, albo jest się odwołanym, ale do tego trzeba ustawy.

Przez osiem lat demonstrowano na ulicach przeciwko łamaniu praworządności przez Zbigniewa Ziobrę i jego ekipę. Te demonstracje nie powstrzymywały Zjednoczonej Prawicy przed działaniami mającymi na celu kontrolowanie wymiaru sprawiedliwości. Jednak ta bezsilna złość gromadziła zasoby gniewu i żądzy zemsty, które teraz znajdują ujście w niekoniecznie zgodnych z prawem postępkach władzy.

Wszystko to wśród nawoływań: „nie cackać się z nimi”, „wszystkich pozamykać” itp. Trudno sobie było wyobrazić, że autorytaryzm może się wylegnąć z obrony praworządności.

Mamy więc w Polsce pełzającą dyktaturę, a tłumaczenia rodem z przedszkola: „proszę pani, to oni zaczęli” – niczego nie zmienią.

Piotr Ikonowicz

Poprzedni

Tusk ograł opozycję, czy swoich wyborców?