13 czerwca 2024

loader

Niewinni czarodzieje? Jaki wyborca, taki polityk 

Kampania do Parlamentu Europejskiego jeszcze raz odsłoniła miejsce polityków w społecznym podziale pracy. W demokracji liberalnej ich systemową funkcją jest zaklinanie rzeczywistości w opowieść o cudach wolnego rynku i błogosławionej przedsiębiorczości. Przypominają plemiennych czarowników i szamanów, którzy na burzę z piorunami zamiast piorunochronu mają gromnice. Opowiadają, jak zachodnioafrykańscy grioci, plemienne klechdy: jedni o duchu demokracji i wolności (zwłaszcza od podatków), drudzy – o duszy narodu, o jej depozycie w życiorysach wyklętych czy w prawicowych fundacjach i instytutach. Tych nb. nie likwiduje nowa władza. W opowieściach, zwanych teraz narracjami, pełno demonów: Putin, Xi Jinping, Hamas. Demony, panie tego, uruchamiają złe moce: populizm, autorytaryzm, wojny hybrydowe. Z drugiej strony szaleje Trump, globalna i lokalna alt-prawica, przeciwnicy państwa i socjalu. To darwiniści społeczni w stylu Konfederacji. Chcieliby sprywatyzować wszystkie problemy społeczne. Ale oni też szukają drogi do zakonserwowania ładu służącego beneficjentom bogatej Północy, NATO, Triady, G-7. Bogata Północ, latarnia nowoczesności dla zagubionych narodów, tak teraz broni swojej hegemonii w obecnym neoliberalnym porządku, że pojawia się groźba użycia broni nuklearnej. W tej sytuacji niewiele poradzi „ściana Tuska”, a tym bardziej jego groźne miny.

Poza teatrem polityki. Kiedy się słucha polityków od prawicy do lewicy zanikają źródła oszalałego wzrostu gospodarczego. Znika brzydkie słowo na „k”. Wszyscy kochają wolną przedsiębiorczość i PKB, niewiele dla nich znaczy społeczna solidarność. Ale milczą o Systemie, w którym trzeba bez końca inwestować, ogłupiać reklamą i rozrywką, podtrzymywać kult symbolicznej konsumpcji, apoteozy nowości, traktować siebie jako mini-firmę. Dbać o to, żeby dary Rynkowego Pana mogły jak najszybciej trafić do spragnionego konsumenta. Nie dla zetek styl życia zharmonizowany z możliwościami przyrody, nasycony dobrami geniuszy kultury duchowej. To dopiero by była antysystemowa rewolta. Nadwyżka powstała z eksploatacji pracy, techniki, przyrody, życia ludzkiego trafia ostatecznie via raje podatkowe na konta posiadaczy kapitału pieniężnego. Ten kapitał, szalejący między giełdami i lokatami, rodzi kryzys nadprodukcji w społeczeństwach zamożnych i nędzę na globalnym Południu. Skutki tego procesu to rozwarstwienie dochodów i warunków życia w poszczególnych krajach, a także między regionami świata. Ponad dwa miliardy ludzi zbędnych. Gdzie ich ostatecznie zniosą fale migracji? Jednak system oparty na stałym rozroście produkcji i konsumpcji dociera do ekologicznych granic, zrodził planetarny kryzys środowiskowy. Szkoda, że to wiedza niedostępna przewodzącym polskiej lewicy. Ich głos ginie w tłumie utrwalaczy Systemu. Ten zresztą ich dobrze za to wynagradza, teraz nawet w dwójnasób.

Jarząbek nasz pan. Jednostka musi teraz być odporna na głębsze rozumienie świata, w którym żyje. To albo inne Collegium Tumanum nie uczy Jarząbka myślenia całościowego, holistycznego. Nie uczy go dostrzegania sprzeczności we wszystkich dziedzinach życia społecznego: między wzrostem gospodarczym a równowagą ekosystemu, między gospodarką jako przekształcaniem zasobów w strumień dóbr a własnością warunków pracy. Jarząbek nie jest w stanie odróżnić naukowego obrazu świata od potocznego jego oglądu. Ten zaś kształtuje sytuacja życiowa jednostki. Co innego jest ważne dla pracownika najemnego „Biedronki”, a co innego dla błogosławionego przedsiębiorcy-inwestora. Drastyczne obniżenie poziomu i jakości edukacji masowej pozwoliło stworzyć telemeledemokrację min, póz i stand-upów. Dziad nie musi teraz gadać do obrazu. Wspiera polityków świta dworskich medialnych naganiaczy. Im najbardziej się przydają kompetencje krytyka teatralnego. Oni też nie chcą albo nie mogą więcej zrozumieć z tego, co się rozgrywa za kulisami sceny politycznej. Utrwalają tylko zdroworozsądkowe, potoczne wyobrażenia o pracy jako samorealizacji, wymagającej elastyczności i podejmowania ryzyka. Ich odbiorcy mają czerpać radość z konsumpcji tożsamej ze szczęściem.

Jarząbek ma tym bardziej ograniczony horyzont myślenia, im częściej usystematyzowaną wiedzę w książkach zastępuje podcastami czy zlepkami cudzych opinii z mediów „społecznościowych”. Przypominają one plucie na odległość. Zamiast lektury, błazenada Eurowizji i serialowe nowości Netflixa – byleby oczy nie widziały za dużo z tego, co się dzieje w Palestynie, w Jemenie czy na Streets of Philadelphia. Wystarczą paskowe informacje, jak skutecznie uśmiercają „terrorystów” teraz drony sterowane przez AI. Tu królują emocje, jak obecnie strach przed wojną, stereotypy, to, co zabawne, ale ubogie w refleksję – nieustanna gadka szmatka, muzyka do oglądania i uśmiechnięte ścierwo. Cel główny to nie dopuścić do pytań: dlaczego, po co, w czyim interesie, kto na tym korzysta. Słowem, najważniejsza rzecz: nie uruchamiać samodzielnego, krytycznego myślenia. Tak rodzi się korposzczur, fejsbuc i influencer. Życie ma być przyjemne: przy grillu koło basenu, we własnym domku z garażem na SUVa, teraz lepiej elektryka. Jak pisze niemiecki filozof Gȕnther Anders, efekt jest taki, że osoba o ograniczonym horyzoncie myślenia, w garniturze potrzeb i pragnień, skrojonym na potrzeby zbycia masy towarowej – „tym mniej może się buntować”. Temu służy ośmieszanie powagi egzystencji, wyszydzanie wszystkiego, co ma wysoką wartość, co by mogło zakłócić przyjemność, a nawet euforię konsumpcji. Ona sama ma się stać „cenną składową standardu ludzkiego szczęścia i wzorem wolności”. Możesz wybrać świątynię konsumpcji, a w niej bogatą paletę past do zębów i periodyków do oglądania. Cieszą oko dary Rynkowego Pana. Ale to, że wytworzyły je ręce kiepsko opłacanej chińskiej pracownicy, że musiały w kontenerze pokonać tysiące kilometrów, że napędzane tanią energią maszyny przerobiły tony rud – interesuje tylko lewaków, potomków Stalina i Pol Pota, w najlepszym razie tych, co nie potrafili ukraść pierwszego miliona albo nie załapali się do rady nadzorczej. Co najwyżej, u wrażliwszych zrodzi się poczucie winy i odpowiedzialności za degradację środowiska. 

Kryterium obiegowej prawdy jest jedno, mówi Anders: „wszystko, co pozwala uśpić jasność, krytyczny umysł jest dobre społecznie, zaś to co mogłoby go obudzić, musi być zwalczone, wyśmiewane, zduszone”. Dlatego imperium może być rosyjskie albo chińskie, Marks to największy potwór w dziejach ludzkości. Za to Ameryka to wielkie miasto na wzgórzu między oceanami. Nic dziwnego, że „wszelkie doktryny kwestionujące system muszą być najpierw określone jako wywrotowe i terrorystyczne, a ci, którzy ją popierają, traktowani jako wrogowie publiczni”. Teraz to populiści, komuniści, unijni sceptycy, rosyjskie onuce, pięknoduchy, którzy nie chcą umierać za Muska czy Bezosa. Czego w takiej sytuacji najbardziej się lęka Jarząbek? Jego lęk rodzi myśl, że mogłoby dość do wykluczenia z konsumpcji, do utraty dostępu do warunków materialnych niezbędnych, żeby zażywać szczęścia posiadania i konsumpcji. W ten sposób ci, co nawołują do pokoju stają się wrogami publicznymi: najpierw rodzimej soldateski i miłośników umierania za spokój portfeli inwestycyjnych właścicieli i udziałowców korporacji zbrojeniowych, wydobywczych czy cyfrowych: amerykańskich, europejskich, kanadyjskich, koreańskich itd. Na swoich samolotach dołączą do nich też rodzimi Morawieccy.

Wystarczy uchwyć się laski Wuja Sama? Polacy pokochali Amerykę jako krainę wolności i matkę karmiącą byłych chłopskich synów. Teraz ani Jarząbek, ani jego zagubiony przewodnik nie wiedzą, że amerykańskie wydatki zbrojeniowe i wysoki poziom życia fundują posługujący się dolarem jako rezerwową walutą. Płynie strumień nadwyżki do tego globalnego Minotaura z giełd całego świata, z oszczędności państw, by lokować je w amerykańskich obligacjach skarbowych. To oni finansują deficyty tego kraju: budżetowy i obrotów bieżących. Można wówczas lekką ręką wydawać bilion dolarów na 750 baz na całym świecie, na nowe lotniskowce kosztujące nawet 13 mld. dol. na autonomiczne samoloty czy …pomoc dla Ukrainy. Dzienne podtrzymanie porządku światowego przez amerykańskie ramię zbrojne kosztuje 6,5 mln dolarów. Ale nie mniej ważne są koszty ekologiczne. Przemysł zbrojeniowy tego kraju odpowiada za około 17% emisji gazów cieplarnianych powstających podczas wszystkich procesów produkcyjnych. Głupi podwójnie płaci za swoje pozorne militarne bezpieczeństwo.

Prezydenci USA przynoszą, często z powietrza (Wietnam, Serbia, Irak, Libia, Jemen) demokrację, wolność i prawa człowieka. Tymczasem u siebie, odkąd Sąd Najwyższy tego kraju uznał też korporacje za osoby, powstała niewidoczna dla wyborcy sieć władzy: think tanki, aparat instytucji śledzących, planujących, popychających prezydentów do wojennej aktywności (NSC, CIA, FBI, NSA…). To też finansowane przez miliarderów komitety wyborcze polityków, potężne lobby zbrojeniowe, katedry „noblowskiej” ekonomii uczącej, jak osiągać zyski bez względu na koszty ekologiczne i społeczne. Słowem, to cały kompleks wojskowo-przemysłowo-lobbystyczny. Żyje on z wojny z terroryzmem, z interwencji humanitarnych, z antyputinowskiej paniki. Obecnie żywi się zakupami dla militarnego wsparcia Ukrainy w wojnie z Rosją. Według wyliczeń ekonomisty H. Garrett-Pelttiera, „ w ciągu ostatnich 16 lat wydając pieniądze na wojnę zamiast na inne obszary gospodarki krajowej, USA straciły możliwość stworzenia od miliona do trzech milionów dodatkowych miejsc pracy”. Dodatkowo do kieszeni pracownika, którego rodzina nie mogła sfinansować edukacji w prywatnych szkołach, wpadłoby dodatkowo 29 tys. dolarów.

Zarazem wyjątkowość Amerykanów na tle innych społeczeństw polega na tym, że w odróżnieniu od UE, Chin, krajów azjatyckich (z wyłączeniem Bliskiego Wschodu), średni dochód jednostki z dolnych 50 proc. członków amerykańskiej populacji odczuło znaczny spadek dochodów (A. Case, A. Deaton, K. Mahbubani, D. Quah). A całkowity wzrost dochodów 10 proc. najbogatszych w Ameryce był 41 razy większy niż dolnych 50 proc. Czy zatem to kraj, gdzie ciężka praca popłaca? Czy troska o pokój na świecie egzekwowany z powietrza, (teraz głównie za pomocą dronów), – to nie sposób, by odwrócić uwagę od wewnętrznych problemów: z nierównościami dochodowymi i majątkowymi, z sypiącą się infrastrukturą, z postępującą utratą przewodnictwa ideowego, cywilizacyjnego, technologicznego, gospodarczego – zwłaszcza wobec wzrostu chińskiej potęgi? Każdy wyścig zbrojeń jeszcze bardziej wikła państwa w paradoks bezpieczeństwa. Rodzi go niepewność intencji uzbrojonego rywala. To prowadzi do przesadzonej reakcji, i w efekcie – do coraz bardziej niszczycielskich arsenałów. Obecna klasa polityczna przypomina warcholską szlachtę pierwszej RP, która z własnej, nieprzymuszonej głupoty – straciła swoje państwo. Uważała, że polska nierządem stoi, kiedy sąsiedzi budowali zawodowe armie. Obecni – wolą przygotowywać się do wojny, zamiast budować wzajemne zaufanie między państwami, a ostatecznie redukować arsenały. Oczywiście, nie przez naruszanie uzgodnionych porozumień, ani przez tworzenie faktów dokonanych, które godzą w bezpieczeństwo partnera. To moment historyczny, by także Jarząbek i jego zagubiony przewodnik mieli odwagę samodzielnego myślenia. Dlaczego to myśliciel strategiczny z Singapuru Kishore Mahbubani, dwukrotny przewodniczący Rady Bezpieczeństwa ONZ, może zapytać w imieniu 6 mld ludności świata: kiedy przywódcy Ameryki i Chin „skupią się na ratowaniu planety i na poprawie warunków życia ludzkości, w tym także ich własnych narodów?”. Polski polityk, zwłaszcza szykowany na nieformalnego przywódcę UE, mógłby pomyśleć o lepszej inwestycji dla polskiego społeczeństwa niż budowa Fortu Polanda. W panice chce zasilać zagraniczne koncerny zbrojeniowe według zaleceń emerytowanych generałów, ale kosztem długu publicznego. A więc także kosztem wydatków na służbę zdrowia czy edukację. Zamiast tego mógłby w końcu pomyśleć o wdrożeniu strategii reindustrializacji polskiej gospodarki. To w ten sposób powstają fundamenty bezpieczeństwa narodowego. Taka strategia jest gotowa. Przygotował ją wybitny znawca polityki rozwojowej prof. Andrzej Karpiński. I na jej opracowanie, i na wdrożenie nie trzeba wydawać tyle, co na wydatki zbrojeniowe. I w końcu dostrzec, że jest pewna drobna, choć trudno zauważalna dla polskich polityków, różnica w sytuacji geopolitycznej Polski i Ukrainy. Polska należy do NATO i chroni ją artykuł 5. Paktu północnoatlantyckiego. Putin tego nie wie?

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Mniej broni, więcej chleba