„Zbierać miód w czasie miodu, gromadzić popiół na czas gromadzenia, zmarłych pogrzebać.”
~ Roman Honet
W alfabecie-bestiariuszu lewicy, czas na literkę O jak ofiara, bo przecież nie ma lepszej drogi do zmiany społecznej niż pokazywanie światu swojej wiecznie krwawiącej rany, wypominanie ludziom, że mają się nieźle i zbiórka, zbiórunia, zbióreczka. A poczucie winy normika jest do zbawienia ludzkości koniecznie potrzebne.
Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, Przed ciosem niechaj tyran drży! – słychać już w pierwszej zwrotce Międzynarodówki. Kiedyś lewica, niewątpliwie przemocowo i triggerująco, obiecywała, że bez litości obali niesprawiedliwy ustrój i brutalnie policzy się z krzywdzicielami. I co mówiła, to robiła – wszczynała rewolucje, dekolonizowała, przesuwała granice i zmieniała prawa oraz kodeksy. Po drodze zaś naprawdę dużo ludzi oddało zdrowie i życie za to, żeby swoje sny o równości społecznej ziścić. Lądowali w aresztach, więzieniach i na zsyłkach. Bito ich, opluwano, podpinano im akumulatory w miejscach zdecydowanie najboleśniejszych, lądowali przed plutonem egzekucyjnym. Serio, było im zdecydowanie niefajniej niż obecnie.
Tymczasem dziś, gdy grozi lewicowcom niewspółmiernie mniej, każde nawet zadrapanie, zdobi się, jak w tych dawnych japońskich zakładach rzemieślniczych, gdzie złocone było każde pęknięcie. Unosi się kikuty jednostkowych traum i szlachci blizny, na zawsze zamykając się w kulcie ofiary i jojczenia nad własnym godnym Hioba losem. I ta metafora nie jest tu przypadkowa, bo znów część lewicy podejmuje sztandar, w miejscu, w którym porzucił je katolicyzm. Czym bowiem różni licytowanie się na doznaną przemoc i wynoszenie na ołtarze jej ofiar, od kultu świętych-męczenników, to ja nie wiem. Jeśli zaś dodać do tego nurzanie się przez najróżniejszych deklaratywnych lewicowców idei wyrzeczenia jesteśmy już w jakieś idiotycznej sekcie flagellantów, gdzie ilość blizn na plecach i poniesionego cierpienia zbliża do lewicowej „świętości”.
Przypomina mi ta sytuacja tę dość znaną serię memów (Swole Doge vs Cheems), gdzie po lewej mamy wypakowanego chada-doge a z prawiej wersję doge-pierdoła i porównanie „dawniej” vs „dzisiaj”. Bowiem drzewiej przemoc, przemoc i jeszcze raz przemoc – to był los rewolucjonisty. Dziś wszelki objaw niechęci jest wielce bolesnym hejtem, który wpędza w liczne traumy i daje się zaleczyć tylko kolejną soczystą zrzutką i uwagą minionów, które niczym krucjata dziecięca suną za najbardziej ukrzywdzonym guru-świętym.
Im bardziej Ci było pod górkę w życiu, tym więc lepszą masz pozycje w fantazji tych lewicowych biczowników. Wykluczenie, bo jesteś kobietą? A co z rejestrów nędzy kobietami? Co z lesbijkami z wykluczonych dzielnic? A transkobiety? Nie zapominajmy o nich? A jeśli pracowały jako seksworkwerki? Były podawane przemocy? Żyły z niepełnosprawnością? Pamiętaj o swoim przywileju! Wstydź się, żeś zdrowy i idzie ci nieźle! Twoje miejsce jest w Konfederacji!
Zamiast więc szukać sukcesu i pokazywać, że lewicowiec = wygryw, robi się z tej części sceny politycznej jakieś kółko autoterapeutyczne dla ludzi nurzających się w swojej traumie jak prosiec w błotku. Zamiast przekroczyć kłody rzucone nam przez los i wraże siły pod nogi, ludzie ci przy jakimkolwiek problemie rzucają się na murawę niczym włoski obrońca w serie A trzymając się za miejsce, gdzie im ową przemoc uczyniono i wijąc się w konwulsjach, a internetowy tłum zbiega się by im grupowo, rytualnie współczuć.
I już nawet pomijając patologię i ludzi, którzy z epatowania swoim nieszczęściem uczynili drogę do zarabiania pieniędzy, to i dla reszty, która szczerze próbuje mówić o czymś ważnym to taka autodefinicja, to czysta psychologiczna trucizna. Sorry, jeśli definiuje Cię Twoja trauma, jesteś niczym więcej, jak tylko dziełem swojego krzywdziciela. I nie ma znaczenia, że zmienisz słowo „ofiara” na „survivor”.
Nie da Ci to żadnej sprawczości czy podmiotowości. Na zawsze będziesz zdefiniowany już przez tego, który Cię skrzywdził. Internet to nie terapia, działalność publiczna to nie forma grupy wsparcia, życie w kulcie ofiary, nie zrobi z Ciebie nikogo innego niż mimowolnego członka postkatolickiej sekty. W życiu bowiem jest trudno, a chcąc zmienić świat jeszcze trudniej i nie oczekuj dobry człowieku, że będzie to droga pozbawiona traum w duchu rozszerzonego sejfspejsu. Złe rzeczy się zdarzają, ale żyć dalej i robić swoje, a nie leżeć i rwać włosy z głowy, to jest mim zdaniem naprawdę godne szacunku.
I tak na koniec, zamiast podsumowania wrzucę Wam tu ekscerpt z wierszyka, poety co prawda prawicowego, ale czy to w tym kontekście ważne?
1. w księdze czwartej Wojny peloponeskiejTukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy
pośród długich mów wodzów
bitew oblężeń zarazy
gęstej sieci intryg
dyplomatycznych zabiegów
epizod ten jest jak szpilka
w lesie
kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą
zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem
egzulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena
2.generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
zachwalają swoje bohaterstwo
i niewinność
oskarżają podwładnych
zawistnych kolegów
nieprzyjazne wiatry
Tukidydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko