O czym warto rozmawiać? I z kim? Zanim przedstawię – proszę z góry o wybaczenie – własną opinię o tych niezwykle istotnych tematach, muszę uczynić wstęp do wstępu, jak Freud do psychopatologii.
Niemal każdy ma jakieś szczątkowe wyobrażenie o debacie publicznej, jakiś pogląd na światopogląd swój i cudzy. Te obłoczki wyobraźni rzadko składają się z kropli wiedzy o rzeczywistości. Zwykle to chmurki na niebie, rzadziej smoki, statki czy machiny latające. Weryfikacja wiedzy o świecie musi być stała, bo nawet jeśli nie każdy dzień przynosi istotne nowe informacje, to już każdy tydzień owszem, a każdy miesiąc to już na pewno. Chciałbym uściślić, że przynajmniej dla mnie wiedza o świecie nie jest wiedzą o tym, kto z ludzi sławnych z tego, że są sławni, co i kiedy zjadł(a) lub w co się ubrał(a) albo nie.
Przysłowie, a może raczej porzekadło, głosi, że o faktach się nie dyskutuje. Od siebie dodałbym, że o opiniach dyskutować nie ma sensu. O czym więc dyskutować? Gdy rozstrzygniemy, czym są fakty (co nie zawsze jest łatwe), to po prostu przyjmujemy je do wiadomości, jeśli są istotne, lub natychmiast o nich zapominamy, jeśli nie są.
Z tymi faktami jest trochę problemu: nie zawsze da się łatwo ustalić, co i jak się wydarzyło. Tym bardziej problematyczne bywa ustalenie przyczyny wydarzenia. Jest to tym trudniejsze, im więcej osób o niej dyskutuje. Weźmy przypadek dobrze znany: katastrofę smoleńską – zdarzenie (fakt) dobrze wyjaśnione, z olbrzymią dokumentacją. O czym więc dyskutować? Dyskusja w założeniu ma doprowadzić do jakichś wniosków. Eksperci wyjaśniający przyczyny katastrofy wiele – jak sądzę – ze sobą dyskutowali i doszli do takich, a nie innych konkluzji. I w tym momencie na scenę wchodzi jeden poseł, jak sugeruje klasyk (np. Julian Ursyn Niemcewicz), krzyczy: „Nie pozwalam!”, i… nigdzie nie ucieka. Kiedyś przynajmniej uciekali. Teraz nie, domagają się „debaty”. Rozmowa z nimi nie jest jednak przecież żadną debatą i nie doprowadzi do żadnych wniosków. Problemem są ci, którzy takim nieuciekinierom wierzą. I ci, którzy tylko udają, bo wietrzą w takim udawaniu interes.
Z tymi, którzy wierzą, sensowna (co nie musi znaczyć: efektywna) jest tylko rozmowa sokratejska – elenktyczna lub majeutyczna (wiki z wami lub wujekgoogle). Taka rozmowa ma swój cel, nie jest jednak ani dialogiem, ani dyskusją. Uczestniczą w niej dwie niepełnoprawne strony: jedna jest w posiadaniu wiedzy, druga ma poprzez rozmowę tę wiedzę osiągnąć.
Czym innym jest prawo do wyrażania opinii, którego w zasadzie nie da się odebrać, choć zawsze jest ono regulowane, a w systemach mniej lub bardziej autokratycznych ograniczane. Z prawem do wyrażania opinii wiąże się, a przynajmniej powinno się wiązać, inne „prawo” czy może raczej zobowiązanie – zobowiązanie do wzięcia odpowiedzialności za własną opinię. I nie mam tu na myśli odpowiedzialności karnej, bo ta dotyczy raczej wyjątkowych przypadków. Odpowiedzialność za słowo powinna być tym większa, im wyższy status lub… zasięgi ma osoba słowa publicznie miotająca. No i wylazł ze mnie długo skrywany idealista… Wybaczcie.
A ponieważ prawda niezmiernie rzadko leży pośrodku, czasem zaś można odnieść wrażenie, że dyskutanci z trudem się orientują, gdzie może leżeć, to rolą moderatora (dziennikarza?) nie jest (znów ten idealista!), a przynajmniej nie powinna być rola sędziego w ringu. Wymiana opinii, zwłaszcza takich oderwanych od faktów i rzeczywistości, niczego nie wnosi i nie jest nawet substytutem debaty. Więc o czym warto rozmawiać? O sposobach rozwiązywania problemów, bo te sposoby nigdy nie są idealne, tak samo korzystne dla wszystkich i tak samo dotkliwe.
A na koniec napiszę, co mnie skłoniło do próby podzielenia się z wami moją opinią. Był to tekst (opinia) Jakuba Dymka z ostatniego (38) numeru „Tygodnika Przegląd”. Oraz komunikat serwisu „Pudelek” przepraszający właśnie Jakuba Dymka za naruszenie dóbr osobistych. To jeden z tych przypadków , w których prawo jest zmuszone wkroczyć w sfery wolności opinii, bo opinie były wolne od odpowiedzialności za słowa. Czasem milczenie jest złotem, a mowa może być grzywną ukarana.
Ps. A czemu obłoczki? Bo bujanie.