Wystarczy znajomość arytmetyki z poziomu pierwszych klas szkoły podstawowej, zwanej przez sklerotyków „powszechną”, aby od aktualnego roku 2024 odjąć rok zakończenia II Wojny Światowej. To proste odejmowanie – 2024 – 1945 = 79 przynosi nam liczbę lat, jakie upłynęły od bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy, czyli Niemiec rządzonych przez Adolfa Hitlera i jego partię. Przez te prawie 80 lat Europa zdołała otrzepać się z bardziej widocznych, fizycznych śladów tej wojny, nabrać nowych sił, wzmacniać a później ochłodzić niektóre międzynarodowe przyjaźnie, pokonać wstręt do Niemiec, Niemców i Niemek, a zwłaszcza do niemieckich mundurów.
Zły Niemiec
Nie jestem historykiem i poza przywołaniem faktów nie zamierzam rozwijać tematu odpowiedzialności Niemiec za wywołanie II Wojny Światowej i za jej demograficzne i ekonomiczne następstwa. Nie potrafię też wiarygodnie opisać odczuć tak wielu Polek i Polaków, którym wojna zabrała bliskie osoby, majątki, domy i spokojne życie. Upływ czasu spowodował, że większość obecnych obywateli i mieszkańców kraju nad Wisłą wojny nie widziała. Zna ją tylko z literatury i opowiadań starszych wiekiem ojców i dziadków. Z doświadczenia wiem, że dla 10 – 15 latków to już prehistoria. Interesują się nią, bo tak jest w programach nauczania i tak wypada. Ale to było dawno, trzeba coś o tym wiedzieć, nie angażując Się emocjonalnie. Nieco większe emocje budzą opowiadania o rabunkach wszystkiego, co miało wartość rynkową lub (albo i) historyczną, dokonywanych przez armie okupacyjne. Na tym tle budzi zainteresowanie krótka historia istnienia Generalnej Gubernii, w której rabunek dzieł sztuki był traktowany jako jeden z instrumentów zarządzania.
Hodowanie niechęci
Takie są, moim zdaniem, zainteresowania większości. Ale są też jednostki, które syntetyzują straty poniesione w czasie wojny i utwierdzają się w niechęci, czasem sięgającej utrwalonej nienawiści, do Niemiec i wszystkiego co z tego kraju pochodzi – nie wyłączając obywateli. W kilku znanych mi przypadkach przybiera to objawy nieuleczalnej obsesji, propagandowo identyfikowanej z patriotyzmem. Taka nienawiść, czasem hodowana od lat dziecięcych, jest uciążliwa nie tylko dla objętych nią podmiotów. Ma z tym kłopoty także najbliższe otoczenie. Nienawiść czy nawet tylko otwarte „nielubienie” nie zgadza się z pogłębiającą współpracą i różnego rodzaju międzynarodowymi traktatami, formalnie zapewniającymi wzajemną pomoc w przypadku zewnętrznego zagrożenia. Ta niezręczność sytuacyjna państwa jest niekiedy drastycznie pogłębiana przez osoby cierpiące na antyniemiecką przypadłość, aktywne w życiu politycznym kraju, zajmujące wysokie stanowiska w partiach politycznych lub (alb i) w administracji państwowej.
Aktywiści
Przykrym przykładem dla mnie i kilku zaprzyjaźnionych sklerotyków, jest Pan Jarosław, prezes partii, która rządziła przez ostatnie 8 lat, znany jako ”prezes wszystkich prezesów”. Odnoszę ostatnio wrażenie, że wyczerpuje mu się amunicja pozwalająca na bezpośrednie, ale oczywiście intelektualne, strzelanie do Niemców. W związku z tym zmienił kierunek ataków. Atakuje obecny polski rząd i polskich intelektualistów twierdząc, że są sterowani przez Niemców, że wszystko co robimy, ma Niemców zadowolić i nie drażnić.. Te opowiadania o progermańskich poglądach i działaniach obecnej władzy, są wielokrotnie powtarzane w politycznych przemówieniach sejmowych, na spotkaniach z wiernymi wyborcami, w wywiadach prasowych, radiowych i telewizyjnych.
Z ubolewaniem muszę potwierdzić, że ten masowy nacisk propagandowy odnosi pewien skutek. W mniej wykształconych środowiskach można się już spotkać z odczuwalnym wzrostem liczby osób nielubiących Niemców i krytycznie oceniających możliwość dalszego zbliżania z Republiką Federalną Niemiec.
Nieco przestraszony tymi zmianami nastrojów postanowiłem – jak zwykle – przeanalizować swoje odczucia „w tym temacie”. W czasie II wojny miałem oczywiste pretensje do Niemiec, a szczególnie do „nazistów” – członków i zwolenników partii „narodowo – socjalistycznej” prowadzonej przez Adolfa Hitlera. Ale jeszcze przed wojną doceniałem historyczny dorobek Niemców, które dały światu wielu zdolnych ludzi. Czytywałem poematy Goethego, bajki zebrane przez braci Grimm i opowiadania Kafki, podniecałem się przygodami Winnetou i Old Shatterhanda, wymyślonymi przez Karola Maya. W nas, chłopcach z uchodzących za ekskluzywne warszawskich gimnazjów Ludwika Lorentza i Wojciecha Górskiego, zainteresowanie budziły polsko – niemieckie spory o narodowość Kopernika a także bardziej szerokie spory o muzyków i pisarzy austriackich, których ojczystym językiem był niemiecki.
Na starość możemy sentymentalnie wspominać te czasy rozwoju naszego intelektualnego dorobku, ale nie budzi to w nas nienawiści do Niemiec. Sytuacja polityczna w Europie uległa zasadniczym zmianom. Niemcy są teraz krajem demokratycznym, powiązanym z nami europejską Unią i NATO. Wiele problemów rozwiązujemy wspólnie w wyniku negocjacji – podobnie jak z innymi krajami Unii. Ale twierdzenie, że w ramach tej współpracy Niemcy rządzą, a my stajemy się niemal niewolniczymi wykonawcami niemieckich poleceń, jest nie tylko kłamstwem, ale też politycznym nadużyciem. Wydaje mi się, że osoby lansujące taki pogląd wpadły właśnie w rodzaj politycznej obsesji, coraz bardziej kłopotliwej w międzynarodowych stosunkach i niezwykle korzystnej dla Rosyjskiej Federacji.