W Polsce dość łatwo zostaje się bohaterem zbiorowej świadomości, ale jest jeden warunek: najpierw trzeba stracić życie. O zmarłych źle nie należy mówić, a nawet jak ktoś ten kulturowy zakaz złamie, to staramy się taktowanie tego nie zauważać. Dlatego wszystkie autorytety moralne, które mogłyby nas łączyć, już nie żyją.
Co więcej, nieżyjącego bezkarnie można pokrywać brązem, by znieruchomiały w formie autorytetu moralnego, dobrze prezentował się na pomniku. Taki zabieg cały czas stosowany jest wobec Lecha Kaczyńskiego. Dziesiątki pomników i upamiętnień, specjalne konferencje, jubileusze i akademie. Przeważnie sztuczne i wynikające z chęci lokalnych działaczy, by godnie zaprezentować się przed wizytą Jarosława Kaczyńskiego.
Mówi się, że żyjemy tak długo, jak długo ktoś o nas pamięta. Dążenie prezesa PiS, by zachować pamięć o tragicznie zmarłym bracie, wydaje mi się więc zrozumiałe. Ale dlaczego robić krzywdę jego wizerunkowi i skromności? Podczas rocznicowej mszy w dzień urodzin braci Kaczyńskich w katedrze na Wawelu, w której uczestniczyli, oprócz prezesa PiS, m.in. Beata Szydło, Ryszard Terlecki, Piotr Gliński i Barbara Nowak były prezydent stał się odbiciem całej mistyczno-rojalistyczno – sanacyjnej mitologii, na jaką stać obóz władzy.
Homilię wygłaszał abp Marek Jędraszewski. – Śp. pan profesor Lech Kaczyński, prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, od 12 lat spoczywający na Wawelu – coraz bardziej jasno widzimy to wszyscy: w swej służbie narodowi i państwu, w swym oddaniu prawdzie, w swej trosce o własną wolność i o wolność Polski i Polaków: „królom był równy” – mówił hierarcha, nawiązując do słów marszałka Piłsudskiego, który podczas pogrzebu Juliusza Słowackiego nakazał „nieść jego trumnę do krypty królewskiej, bo królom był równy”.
W ten sposób przygotowano kilka pieczeni: przypisano do Lecha Kaczyńskiego ultrakonserwatywnego arcybiskupa, który poprzez ustanowienie nieżyjącego prezydenta królem – zdobył certyfikat najwierniejszego z wiernych. Odniesienie do słów Piłsudskiego – bezcenne, bo zarazem uwzniośla i dodaje precyzyjny adres polityczny Lechowi Kaczyńskiemu. A Słowacki? To gorzki romantyzm zmieszany z tragedią. Wszystko to razem równowarte jest tonom brązu, które w urodziny spłynęły na postać prezydenta. Po co?
Badania socjologiczne wskazują, że zapotrzebowanie na pozytywnego bohatera polskiej sceny politycznej jest bardzo duże. Podobnie, jak na pozytywnie postrzegane prawdziwe elity społeczne. Ich nieobecność jest dojmująca. „Brak elity politycznej, funkcjonującej w ramach popieranej opcji politycznej przyczynia się w istotny sposób do spadku lojalności wobec niej, do rozważania poparcia dla innych i tym samym do braku kontroli elektoratu prowadzącego do nieprzewidywalności jego decyzji” – piszą autorzy jakościowego badania IBRiS przeprowadzonego w styczniu – „Kryzys elit politycznych”, opartego o pogłębione wywiady. Trzeba więc elity budować za wszelką cenę, by wyborcy mieli punkt odniesienia. Tyle że polscy politycy nie potrafią, a czasem pewnie nie chcą tego robić we właściwy sposób. Ofiarą bywają najczęściej umarli.
Bo bohater, jak wynika z badań IBRiS, powinien być „rycerzem bez skazy”, wiernym swoim ideałom niezależnym władcą. Jego priorytetem powinno być dobro społeczne, musi mieć też kręgosłup moralny i szacunek dla innych poglądów.
I jeszcze jedno: jak twierdzą badani „miarą elitarności polityka jest szacunek ze strony innych, również reprezentujących odmienne poglądy polityczne”. I gdyby się zastanowić, to Lech Kaczyński wiele z tych kwalifikacji na autorytet posiadał, mimo ścisłego związku braterskiego i politycznego z prezesem PiS. Ale po katastrofie smoleńskiej nastąpiło wielkie zacieranie śladów owej niezależności, kultury osobistej, czy szacunku dla innych poglądów. Zrobiono wszystko, by Lech Kaczyński nie mógł pozostać powszechnie szanowanym, nieźle ocenianym prezydentem. PiS zabił wszelką sympatię do niego, która tliła się przecież w innych partiach politycznych. Bo chcieli mieć króla, krzyżowca i Słowackiego zarazem. Nie wyszło.
Autorka jest publicystką Rzeczypospolitej.