Słyszymy z ust polityków o „epoce przedwojennej” (D. Tusk), o zagrożonej Rumunii, jeśli Rosja pokona Ukrainę (E. Macron), a wcześniej o pochodzie Putina przez wyżyny i niziny Europy: od Gruzji, przez Ukrainę i kraje bałtyckie do Polski (L. Kaczyński). Powstaje pytanie, czy to propagandowa maskirowka, by skłonić społeczeństwa do poparcia wydatków na nowy wyścig zbrojeń, na nowoczesne zabawki dla soldateski, a także na otoczenie murem dostatniej Europy przed uciekają biedotą z globalnego Południa? A może to zamaskowana próba ocalenia ładu światowego, który ostatecznie służy uprzywilejowanym bogatej Północy: udziałowcom, akcjonariuszom, menedżerom korporacji zbrojeniowych, wydobywczych, finansowych, cyfrowych – tym oligopolom, z których dochodów żyją, i media, i specjaliści: wszyscy ci świetnie wynagradzani maklerzy, prawnicy, marketingowcy, freelancerzy itd. Także dzięki nim prosperują biurokraci zatrudnieni w tzw. wielostronnych organizacjach (WTO, Banku Światowym, MFW). Właściciele i udziałowcy globalnych korporacji finansują bowiem i kampanie wyborcze, i pseudo-badawcze think tanki w rodzaju Fraser Institute czy Heritage Foundation. Finansują też katedry spolegliwej dla biznesu establishmentowej ekonomii. Stworzyli nawet Międzynarodówkę Davos – w przeciwieństwie do nieskoordynowanych ruchów klas pracowniczych na różnych kontynentach.
Wyścig zagrożeń. Dalszemu trwaniu przygody homo sapiens na planecie grożą różne trudne do precyzyjnego pomiaru zagrożenia: od wojen, przez niezrównoważoną dietę po rozbłyski słoneczne. Grożą też pandemie wirusowe jak COVID-19, cyberprzestępstwa czy użycie rakiet z głowicami jądrowymi. Jak wskazuje kanadyjski badacz roli energii, techniki, związków gospodarki i biosfery Vaclav Smil (w książce Jak naprawdę działa świat. Wyd. Insignis Media, 2024) grożą nam też łatwe do obserwacji klęski naturalne, zdynamizowane przez zachłanną energetycznie gospodarkę: tornada, powodzie, susze. Ale też czyhają mało prawdopodobne ryzyka, jak zderzenie Ziemi z planetoidą, wybuch supernowej w pobliżu Ziemi czy burze geomagnetyczne. W ostatnim przypadku byłaby to katastrofa na miarę naszego czasu: paraliż systemu nerwowego cywilizacji, czyli zawieszenie całej elektroniki.
Komu służą politycy można poznać po tym, jak sobie radzą z ryzykiem niepomyślnych zdarzeń, jak je hierarchizują. Niewiele uwagi poświęcają np. wypadkom drogowym. W ich wyniku ginie co roku na świecie 1,2 mln potencjalnych wyborców. Marionetki biznesu w rolach politycznych nie wyciągają żadnych wniosków z klęsk swoich strategii działania w obfitującym w różne zagrożenia świecie. Niczego nie nauczyła ich wojna z terroryzmem. Prym wiodą tutaj obecni przewodnicy ludzkości czyli politycy amerykańscy. Dlaczego nie martwiły ich realne zagrożenia związane z funkcjonowaniem gospodarki napędzanej tanimi węglowodorami? Zamiast tego umieścili w „agendzie” co prawda dramatyczne wydarzenie, lecz o nikłym prawdopodobieństwie kolejnego zajścia. Wykorzystali mianowicie szok po ataku terrorystycznym z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Zginęło wówczas 2996 osób. Wywołany szokiem zamach na Trade Center posłużył jako pretekst do wojny z terroryzmem. Użyła go ekipa neokonserwatystów skupionych wokół George`a W. Busha, by usprawiedliwić długotrwałą wojnę w Afganistanie i Iraku, później w Pakistanie i Syrii. Kosztowała ona około 6 bln dolarów (z wydatkami na opiekę nad weteranami nawet do 8 bln dol.). W wyniku tych wojen zginęło około 1,4 miliona ludności cywilnej. Zarazem niewiele zrobili, by ograniczyć w kraju przemoc z użyciem broni palnej. W drugiej dekadzie XXI wieku zginęło od kul 125 tysięcy Amerykanów. Natomiast w tej samej dekadzie w atakach terrorystycznych zginęło ich w tym okresie 170. Ale to z ręki „własnego” zamachowca, rasisty walczącego Timothy McVeigh`a, zginęło w Oklahoma City 168 osób.
I znów szok wojny u bram Europy uruchomił analogiczny mechanizm reakcji emokratów. Znów w „agendzie” straszenie wojną, a w następstwie kolejny wyścig zbrojeń i wydatki na służby i infrastrukturę, która mogłaby minimalizować straty materialne i ludzkie. Zamiast rzeczowej analizy przyczyn – histeria jakby wojny spadały z nieba jak ulewy. Zachodni politycy pomijają własny udział w stworzeniu Rosji warunków do interwencji zbrojnej (budowa systemu antyrakietowego w Europie, zapowiedź ze strony prezydenta G.W. Busha przyjęcia Ukrainy do NATO, współudział Victorii Nuland i polityków Zachodu w zmianie orientacji Ukrainy na prozachodnią). Pomijają też geopolityczne usytuowanie Ukrainy u podbrzusza Niziny Środkowoeuropejskiej. Pomijają inną ważną okoliczność, mianowicie, brak umowy sukcesyjnej po rozpadzie ZSRR w sprawie granicy (Krym z jedynym słodkowodnym portem w Sewastopolu, „etniczni Rosjanie” w kilku obwodach Ukrainy). Najważniejsza okoliczność to odmienne geostrategiczne położenie państw należących do NATO i państw dopiero aspirujących do członkostwa. Tych nie chroni słynny artykuł 5 paktu Traktatu Północnoatlantyckiego. Czyżby zapominali o tym, i oni, i Rosjanie, czym by się zakończyło naruszenie granic członka sojuszu?
Ponadto, gospodarka rosyjska jest też kapitalistyczna, jej oligarchia wyprowadzała na globalny rynek finansowy (via Malta czy Londyn) po kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie. Celem polityki rosyjskiej, podobnie jak przywódców Chin, jest zachowanie kontroli nad swoimi bogactwami naturalnymi. Dodatkowo, Rosja jako posiadaczka kilku tysięcy głowic nuklearnych zawsze stanowi zagrożenie dla terytorium USA. Z tego powodu jej relacje z amerykańskim konkurentem mają specjalny status. Natomiast Europejscy przywódcy nie zdali egzaminu ze strategii. Europa nie będąc państwem stała się amerykańskim podrzutkiem, zakładnikiem polityki utrzymania hegemonii bogatej Północy, G-7, Triady. Płaci za to regresem gospodarczym, i … perspektywą przekształcenia regionu w jedno wielkie sanatorium, a także miejsce do życia dla krezusów świata. Niewiele ma do powiedzenia w sprawie ludobójstwa na Palestyńczykach, musi chronić swojego sukinsyna. Rosja natomiast by chciała umożliwiać dostęp do swoich surowców energetycznych i minerałów kapitałowi zagranicznemu, ale na własnych warunkach – podobnie jak Chiny, Boliwia, Iran czy obecnie Arabia Saudyjska. Rosyjski gaz ziemny jest wciąż tańszy niż amerykański LNG, który po wojnie rosyjsko-natowskiej w Ukrainie zastąpił w Europie Zachodniej ten z Syberii.
Wojna bez końca: przemysł security i superwyzysk. Państwo zachowuje nadal monopol na środki walki zbrojnej. Ale wytwarzanie arsenałów militarnych powierza prywatnym korporacjom, choć współfinansuje ich innowacje, jak amerykańska DARPA. Muszą one, jak wszystkie przedsiębiorstwa nastawione na zysk – produkować i zbywać swoje coraz doskonalsze w zabijaniu bomby, samoloty, czołgi, okręty, rakiety i systemy antyrakietowe….
Dzieje się to w warunkach, kiedy ludzkość jest podzielona na bogate centrum i zastojowe, pełne ludzi zbędnych globalne Południe. Ludzkość egzystuje w międzynarodowym systemie gospodarki kapitalistycznej, w którym produkcja tworzy łańcuchy wartości, oplatające cały glob. U ich początku znajduje się superwyzysk rzeszy chińskich chłopów, którym maoistowska rewolucja zapewniła glinianą miskę ryżu. Ale nie wystarcza ona do utrzymania rodziny. Dlatego muszą na kilka miesięcy przemieszczać się do Delty Rzeki Perłowej, gdzie produkuje się konsumowanie na Zachodzie dobra. Ich siła robocza może kosztować tylko 4 proc. wynagrodzenia za porównywalną pracę w USA czy UE. Meksykański pracownik ma lepiej, bo otrzymuje aż 16%. Dlatego ogólna marża zysku z produkcji np. iPhona może wynosić nawet 60%, a rentowność władców aplikacji i właścicieli platform cyfrowych dochodzi do 40%. W Systemie dominują międzynarodowe oligopole globalnych korporacji, pracownicy zaś są poddani konkurencji o płace. A światowa hierarchia płac i wielka rezerwowa armia pracy stanowią główne źródło dużych marż zysku. Bez uwzględnienia tego faktu, jakże groteskowa jest polemika między zachodnimi neoliberałami, obrońcami „wolności i demokracji” a ich przeciwnikami z globalnej alt-prawicy. Spierają się oni o „nową architekturę bezpieczeństwa” – jakby najdoskonalsza broń mogła w jakikolwiek sposób zatrzymać kryzys planetarny czy stagnację gospodarki. W perspektywie polskiej debata dotyczy tylko roli fortu Polanda na „wschodniej flance” NATO, zwłaszcza jeśli Donald Trump obejmie ster rządów i zakończy wojnę na Ukrainie (por. J. Dymek, Dlaczego polska prawica kocha Trumpa?, Przegląd, 6-12.05.2024). Natomiast nie martwi ich fakt, że kapitalizm jaki znamy wkroczył w fazę strukturalnego kryzysu. Nie da się dalej utrzymywać w ruchu gospodarki nastawionej na wzrost produkcji i masową konsumpcję. Cywilizacja w dalszym ciągu wznosi się na filarach z atomów, a nie bitów: stali, betonie, tworzywach sztucznych i amoniaku. Do podtrzymania tych filarów cywilizacji wciąż są i będą potrzebne węglowodory, najlepiej tanie. Dekarbonizacja gospodarki to wyzwanie dla kilku pokoleń. Wyścig zbrojeń tylko zaostrza sytuację. Coraz więcej mieszkańców planety żyje w biedzie, a nędza zabija co dzień więcej ludzi niż bitwy. Ponad 5 mld ludzkości musi zadowolić się zużyciem ułamka energii na głowę w porównaniu z mieszkańcem bogatej Północy. Tym samym skazani są na egzystencję bez odpowiedniej ilości pożywienia. Nie są konsumentami, ich konta są puste. Kapitalizm takich „obywateli” nie potrzebuje, a im też na niewiele się zda liberalna demokracja. Mogą ginąć, czy to z powodu klęsk naturalnych, czy lokalnych konfliktów, np. o wodę. A przecież 4,3 mld ludzkości ma problem z dostępem do tego egzystencjalnego dobra. W walce o byt muszą często sięgać po przemoc albo ewakuować się do oaz dostatku. Likwidacja luki rozwojowej wymaga nakładów finansowych, rozwoju przemysłu na miejscu, a więc dodatkowych emisji gazów cieplarnianych, wody, nowych uprawnych ziem. Majątek miliarderów, których na świecie było w 2020 r. ponad dwa tysiące, dzieli przepaść 10 rzędów wielkości od wartych kilkanaście dolarów dobytku afrykańskiego imigranta. Ze swej natury kapitalizm zawsze będzie dzielił ludzi na bezosmenów i spenetrowanych. Nie przyjmują tego faktu do wiadomości ani konfederat Mentzen, ani jego amerykańscy koledzy z „alt prawicy”. Ludzie uprzywilejowani na planecie, właściciele portfeli akcji, udziałowcy globalnych korporacji, ich drużynnicy-specjaliści, wszyscy oni rozpoznają się po stanie konta i stylu życia, wypełnionego symboliczną konsumpcją. To w ich interesie Biden (lub Trump), Tusk (lub Kaczyński) i cała reszta marionetek globalnego big biznesu i krajowego bieda-biznesu – zrobią wszystko, by zachować uprzywilejowany styl życia dla wybranych. Nawet z użyciem przemocy, jeśli nie da się inaczej zachować status quo. Politycy sami są zblatowani z Systemem – jak M. Morawiecki czy D. Obajtek. Mają w portfelach akcje, udziały, posiadają działki, majątki. Gołodupcy muszą szukać sponsorów, by sfinansować kampanię wyborczą. Jeśli więc przetrwanie obecnego ładu światowego i jego beneficjentów będzie wymagało sięgnięcia po przemoc i wojnę – tak się stanie jak zawsze w dziejach. Gdyż, pisze szwedzki wybitny eseista i akademik Sven Lindqvist „globalna przemoc stanowi jądro naszego istnienia”. Zawsze albo niewolnik, albo chłop, albo robotnik byli „zwierzętami jucznymi rodzaju ludzkiego”, jak się wyraził Simon Linguet, prawnik i pisarz Oświecenia, który zginął pod gilotyną Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Od czasów Josepha Conrada to jądro ciemności Zachodu i jego dobrobytu. Teraz opartego na taniej pracy chińskich pracowników-migrantów ze wsi albo …polskiego pracownika- montażysty w strefie specjalnej wschodniej flanki NATO. Ale o tym nie dowiedzą się wiecowi stand-uperzy, i ich wyborcy ani na lekcjach WOSu, ani w żadnym Collegium Tumanum.