Zapomniany, naznaczony etykietą zdrajcy. Kim był Aleksander Wielopolski?
Pierwszą pracą o Aleksandrze Wielopolskim była jego hagiograficzna biografia autorstwa Henryka Lisieckiego (1878), napisana w oparciu o dokumenty udostępnione mu przez rodzinę margrabiego. Po drugiej wojnie światowej pierwszą z kolejnych prac był esej Ksawerego Pruszyńskiego „Margrabia Wielopolski” (1944, kolejne wydanie 1957), aktualizujący kwestie relacji polsko-rosyjskich w obliczu perspektywy ponownego znalezienia się Polski w orbicie wpływów rosyjskich (wtedy radzieckich) po konferencji w Jałcie. Drugą, popularne, ale rzetelne opracowanie biograficzne, „Dzieje wielkości i upadku Aleksandra Wielopolskiego” Zbigniewa Stankiewicza (1967). Trzecia, najnowsza rzecz, to obszerna biografia autorstwa Andrzeja Żora, „Ropucha, studium odrzucenia” (2005), będąca ciekawą syntezą badań historycznych nad postacią Margrabiego oraz refleksji historiozoficznej, jaką wywoływał przez dziesięciolecia. Ukazały się też liczne pomniejsze publikacje polemiczne, m.in. autorstwa jednego z przywódców Powstania Styczniowego, Agatona Gillera. W stosunku do wspomnianych prac, biografia autorstwa Adama Skałkowskiego (1877-1951) – „Aleksander Wielopolski – Margrabiego lata przedhistoryczne” i „Margrabiego i Polski tragedia” (1947) stanowi fundament wyjściowy, oparty na krytycznej egzegezie dokumentów, dokonanej u samego źródła, w majątku Wielopolskich w Chrobrzu, w czasie okupacji niemieckiej, w roku 1940. Zanim jednak o niej, przyjrzyjmy się tej postaci w krótkim rysie.
Aleksander Wielopolski urodził się 13 marca 1803 roku. Pierwszą determinantą jego losu było kilka miesięcy (grudzień 1830-kwiecień 1831), które spędził w Paryżu i Londynie jako wysłannik powstańczego Rządu Tymczasowego. Prezes tego rządu, książę Adam Jerzy Czartoryski posłał młodego, 27-letniego Wielopolskiego nad Sekwanę i Tamizę dla rozpoznania ewentualnych szans pomocy ze strony zachodnich mocarstw dla Polski, gorejącej w ogniu Powstania Listopadowego. Cios, jaki zadano tym nadziejom spadł najpierw na głowę młodego arystokraty. Od tamtej pory, ilekroć ktokolwiek w jego obecności wspominał o zachodnim wsparciu dla polskich dążeń niepodległościowych, Wielopolski stawiał pytanie z właściwą mu ironią i gorzkim sarkazmem: „Czy flota anglo-francuska podpłynęła już pod Częstochowę”. Tam właśnie, w cieniu gmachów ministerstw spraw zagranicznych, paryskiego Quai d’Orsay i londyńskiego Foreign Office, młody Wielopolski uzmysłowił sobie z pełna jasnością, że Polska skazana jest na porzucenie i osamotnienie przez ciągle jeszcze mitycznie przyjazną i zatroskaną o jej los zachodnią Europę. I że skazana jest na przebywanie przez czas długi, a nieokreślony (jako żelazny logik nie uznawał pewnie zwrotu „na zawsze”) w żelaznych objęciach Rosji. Tamte parysko-londyńskie miesiące zadecydowały też o jego postawie i ostatecznym losie, a w szczególności o roli, jaką odegrał wobec tragicznego Powstania Styczniowego. Los indywidualny, osobisty i rodowy margrabiego Aleksandra Gonzagi Wielopolskiego był losem magnata, choć fortuna jego prastarego rodu, w chwili gdy się rodził, była w stanie opłakanym. Powodowało to perturbacje natury majątkowej i procesy sądowe. Młody Aleksander otrzymał mimo to nie tylko doskonałe wykształcenie w wiedeńskim Terezjanum, w warszawskim liceum oraz na wydziałach prawa i filozofii uniwersytetów w Paryżu i Getyndze, ale także zabłysnął praca doktorską „O idei wieczności”, która napisał jako 21-latek. Dał nią świadectwo wybitnych zdolności. „Uparty, niezwykle silnej woli – pisali o nim Wojciech Karpiński i Marcin Król w szkicu pomieszczonym w „Sylwetkach politycznych XIX wieku” – był rozsądny i realistycznie patrzył na świat. Miał jedną tylko wadę: brakowało mu miękkości i cienia melancholii, nie był lubiany”. Wielopolski, choć miał w przyszłości odwagę, by czynnie przeciwstawić się marzeniom i aspiracjom najbardziej czynnej części narodu oraz romantycznym ideom części elity przywódczej, pozostał do końca nieodrodnym synem swej warstwy. Poglądy miał arcykonserwatywne, a do ideałów i spuścizny Wielkiej Rewolucji Francuskiej odnosił się z nienawiścią. Pisał o niej tak: „Kiedy ogień rewolucji francuskiej palił wnętrzności tylu innych narodów, dla nas, ja żeby do lepszych przeznaczeń w czystości Opatrzność zachować nas chciała, wylało się morze, z którego dopiero otrząsnęliśmy się, ażeby pod przywództwem Boga przewodniczyć innym narodom, nie siłą, jak chciał pogańska Francja, lecz umysłowo. (…) W Polakach religia i przywiązanie do przeszłości są, równie ze staraniem o obecność w jedno spojone”. Ten passus, pochodzący z wcześniejszego okresu jego życia, wart jest szczególnej uwagi. Idealizm narodowy owej deklaracji kontrastuje bowiem jaskrawo z tym najbardziej znanym, przyszłym Wielopolskim epoki styczniowej 1863 roku: pełnym pogardy dla własnego narodu, rozczarowanym brakiem u niego rozumu politycznego, osamotnionym, wyzbytym złudzeń, że z Polakami można cokolwiek zdziałać, choć dla nich uczynić co nieco można. Słowa te przypisywano później także Piłsudskiemu. Z takim gorzkim nastrojem i coraz cięższym bagażem wspinał się po stopniach administracyjno-politycznej kariery w Królestwie Polskim, aż do stanowiska Naczelnika Rządu Cywilnego Królestwa Polskiego. Budował ją Wielopolski nie po magnacku, ale jakby po mieszczańsku, ciężką pracą po 20 godzin na dobę. Przygotował projekt konstytucji dla Królestwa i przebijał się z nim z ogromnym wysiłkiem. Krok po kroku wykuwał fundamenty planowanych reform społecznych, w domenie prawa, administracji, samorządu i edukacji. Jak w książce „Dzieje wielkości i upadku Aleksandra Wielopolskiego” pisał Zbigniew Stankiewicz: „program Wielopolskiego sprowadzał się więc do oferty współdziałania „kraju”, czyli szlachty, z caratem, za cenę przywrócenia konstytucji 1815 roku, przyłączenia Litwy i Rusi do Królestwa oraz przeprowadzenia reform w dziedzinie szkolnictwa, położenia Żydów, obsady stanowisk rządowych, ustalenia kompetencji administracji, ograniczenia cenzury”. Chciał też oczynszowania chłopów. Aspiracje te wyraził w adresie do cara. W marcu 1861 roku car mianował go głównym dyrektorem Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego z prawem zasiadania w Radzie Administracyjnej czyli rządzie cywilnym Królestwa. Tymczasem w Królestwie, zwłaszcza w Warszawie rozwijała się irredenta, w następstwie krwawych wydarzeń 27 lutego i 8 kwietnia 1861 roku. Wrogów miał Wielopolski wszędzie. Po pierwsze: w carskiej biurokracji z zazdrosna nienawiścią patrzącej na fawory i uprzejmości jakie pysznego polskiego magnata spotykały ze strony cara. Wielopolski ani myślał zginać karku przed moskiewsko-petersburskimi czynownikami, a poczekalni carskiej zachowywał się jak udzielny suweren. Po drugie, naraził się łagodnej opozycji ziemiańskiej spod znaku Towarzystwa Rolniczego i jego prezesa, hrabiego Andrzeja Zamoyskiego. Po trzecie, gwałtownej irredencie „czerwonej” spod znaków Jarosława Dąbrowskiego i jego towarzyszy. Po czwarte, rwącej się do czynu młodzieży warszawskiej. Po piąte, co było nieco bardziej skryte, Kościołowi katolickiemu, który miał mu za złe, że nie bronił świątyń zamykanych w ramach represji po „mszach za ojczyznę”. Nastrój nienawiści do margrabiego zrodził w końcu kilka – nieudanych – zamachów na jego życie. Ten zimnokrwisty człowiek wybronił się sam, zamachowców posłał na szubienicę. Widząc narastające napięcie, które nieuchronnie musiało doprowadzić do niepohamowanego buntu, Wielopolski, naczelnik cywilny Królestwa zarządził słynną brankę młodzieży do carskiego wojska Przyspieszył tym samym to, czemu próbował zapobiec – wybuch powstania. W tym momencie jego rola zakończyła się. Nie był już potrzebny nikomu. Także carowi. Opuścił Królestwo w lipcu 1863 roku. 14 lat później, 30 grudnia 1977 roku zmarł w Dreźnie, jako kawaler orderu „za usmierenije polskogo miatieża”. Historycy oceniali go różnie, ale bez entuzjazmu. Piłsudczyk Artur Śliwiński dostrzegał tragizm margrabiego, ale miał mu za złe, że „odepchnąwszy od siebie cale społeczeństwo, oparł się na władzy rosyjskiej (…)”. Grabiec, czyli Józef Dąbrowski, autor jednej z wczesnych monografii Wielopolskiego krytykował jego myśl polityczną i skutki działania, ale wyrażał podziw dla „człowieka mocnego”. Michał Bobrzyński, „papież galicyjskich Stańczyków”, doceniał go z kolei za politykę ugody z Rosją. Adam Szelągowski za to samo potępiał go i przypisywał do Targowicy. W PRL poza wspomnianym esejem Pruszyńskiego pisali o nim: Jerzy Łojek, porównujący Wielopolskiego do Quislinga, a także Stanisław Stomma, który w 100 rocznicę Powstania Styczniowego (1963),w artykule „Z kurzem krwi bratniej”, chwalił Margrabiego za próbę ugody z Rosją. Marcin Król i Wojciech Karpiński wysoko go cenili, ale zarzucali brak realizmu w próbie narzucenia Polakom tego, co ono odrzucało. Historyk Powstania Styczniowego Stefan Kieniewicz zachował w stosunku do Wielopolskiego postawę olimpijskiej bezstronności. W twórczości artystycznej Wielopolski nie zajął wiele miejsca. Tylko Przemysław Gintrowski poświęcił mu gorzko-sarkastyczną pieśń „Margrabia” („Tej pogardy nikt ci nie wybaczy/Myśmy ciemni, zapalni i łzawi/A tyś dumny, ty z nami nie raczysz w narodowym barszczu się pławić/Po co w twarze logiką nam chlustasz/Nie czytaliśmy Hegla Jaśnie Panie/ Dla nas Szopen, groch i kapusta/ I od czasu do czasu powstanie”) , a Władysław Lech Terlecki uczynił go bohaterem sztuki „Cyklop”.
Obszernego dzieła Adama Skałkowskiego nie czyta się łatwo. Choć tak na pozór się zaczyna, efektownym opisem fizys Wielopolskiego („Na potężnym tułowiu pyszna, jakby z posągu rzymskiego głowa (…) o wspaniałym, milczącym czole (…) z wyrazem pogardliwej wyniosłości”), to dalej nie jest to brawurowa, potoczysta opowieść ani błyskotliwy esej historyczny w typie ujęć Pawła Jasienicy. Po pierwsze, Skałkowski przynależał do tej przedwojennej jeszcze szkoły pisania o historii, która kładła nacisk na drobiazgową rzetelność w korzystaniu z dokumentów, a nie na efektowną narrację. Po drugie, mimo, że redaktor naukowy używa we wstępie do edycji określenia „melodyka barokowa konstruowania wywodów przez uczonego”, to wydaje się, że akurat lekkość czy wdzięk stylu nie należały do mocnych stron Skałkowskiego. To w żadnym stopniu nie umniejsza wybitnej wartości pracy, ale czyni jej lekturę dość żmudną. Skałkowski nie formułuje efektownych konkluzji, błyskotliwych figur, a samej sylwetce psychologicznej margrabiego poświęca relatywnie mało miejsca. Podobnie jak niewiele jest w pracy Skałkowskiego opisów barwnych zdarzeń z udziałem Wielopolskiego, takich jak obrazek epizodu ze schyłku Powstania Listopadowego, po masakrze z nocy z 15 na 16 sierpnia 1831 roku, gdy nieskutecznie namawiał generała Henryka Dembińskiego do wzięcia odpowiedzialności za opanowanie sytuacji w Warszawie. To nie są „przygody margrabiego Wielopolskiego”. Dominuje obraz bohatera monografii wysnuty z dokumentacji jego działań, najpierw w niezliczonych procesach o dziedzictwo majątkowe (w okresie „przedhistorycznym”), a po podjęciu przez Wielopolskiego działalności publicznej i politycznej, także z jego aktywności intelektualnej na niwie teorii i praktyki prawa. Pierwszy tom poświęcony jest właśnie, po pierwsze, wspomnianym, wieloletnim procesem majątkowym, które historyk zrelacjonował z drobiazgowością wręcz aptekarską, choć do meritum losów „człowieka politycznego” one nie należą. Nie mniej, redaktor naukowy edycji, Mariusz Nowak zwraca uwagę we wstępie, że mankamentem biografii była (…) wąska baza źródłowa, co mogło mieć wpływ na zauważalne powierzchowne potraktowanie niektórych zagadnień. Tak jest n.p. w przypadku genezy powstania obozu „czerwonych”. Do tego dochodzą obszerne passusy, w tym fragmenty listów, dokumentów, etc. w języku francuskim, w dużej części nie przetłumaczone, co dla czytelnika nie obeznanego z francuszczyzną czyni je niezrozumiałymi. Przy okazji dostajemy obraz historii magnackiego rodu Gonzaga Wielopolskich i jego familijnych paranteli. Po drugie, co do pewnego stopnia wątpliwym czyni sens podtytułu („lata przedhistoryczne”) w obręb pierwszego tomu wszedł czas udziału młodego, 27-letniego margrabiego w Powstaniu Listopadowym, najpierw w roli dyplomatycznego emisariusza do Londynu i Paryża, a później uczestnika, w roli drugorzędnej, acz istotnej merytorycznie, w cywilnej administracji władz powstańczych, co zmusiło go do kilkuletniej emigracji. O ile tom pierwszy obejmuje 57 pierwszych lat życia Wielopolskiego, o tyle tom drugi obejmuje ostatnich 17 lat zaledwie, a wśród nich trzy bez mała (1861-1863) najważniejsze lata, które zadecydowały o jego miejscu w historii Polski. I tu nie znajdziemy tak barwnych scen, jak obecne u Stankiewicza dramatyczne opisy zamachów na Margrabiego. Te znajdujemy odesłane do przypisów. Z kolei może zbyt drobiazgowy i niezbyt wiele wnoszący do meritum może się wydać drobiazgowy, niemal naturalistyczny opis jego ostatnich lat spędzonych w ciężkiej chorobie i niedołężności. Dopiero na ostatnich stronach biografii dokonał Skałkowski brawurowego syntetycznego ujęcia sylwetki Wielopolskiego: „Margrabia (…) był odwrotnością najzupełniejsza charakteru polskiego, jaki wyrobił się przez cały ciąg dziejów (…). Kraj cały myślał sercem – margrabia rozumem. Naród miał z dawna niemała dozę anarchii we krwi – margrabia nienawidził rewolucji. Naród cały był gwałtowny – margrabia umiarkowany, nawet zimny. Naród najniepraktyczniej chciał wszystko mieć natychmiast – margrabia widział, że trzeba budować z wolna. Naród się nie rachował z żadnymi trudnościami – margrabia trafnie oceniał położenie Europy (…) Naród był serdeczny, otwarty, mówił wiele i bez namysłu – margrabia był poważny, milczący i myślący”. (…) „Zarzucają margarbi, że był dumny, odpychający. Margrabia w istocie miał powierzchowność najzupełniej angielskiego lorda, wszystkie nawet maniery – przemagał w nim rozum… serca było niby nie widać, a nam Polakom najwięcej podoba się serce – gdzie go nie dostrzeżem, odwracamy się zaraz”.
Adam Skałkowski – „Aleksander Wielopolski”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019, tom I („Margrabiego lata przedhistoryczne 1803-1860”), str. 512, ISBN 978-83-06-03466-0; tom II („Margrabiego i Polski tragedia 1861-1877”), str.411, ISBN 978-83-06-03467-7.