Ceniona w Anglii, ale w Polsce wystawiana bez sukcesów sztuka młodego dramaturga brytyjskiego, Denisa Kelly’ego wreszcie doczekała się wartej pamięci premiery. Grana przez studentów Akademii Teatralnej stawia odważne pytania.
Jacek Poniedziałek, tłumacz i reżyser ponownie podjął się poprowadzenia aktorów, tym razem studentów i, jak się okazało, z sukcesem. Kiedy ten sam utwór „Osama bohater” prezentował w warszawskim Teatrze IMKA przedstawienie przeszło bez wrażenia i szybko zeszło z afisza. Recenzenci skąpili pochwał, wskazywali na mielizny tekstu i miałkość spektaklu. Oglądałem tamten spektakl zaledwie przed kilku laty (2011) i nie mogłem oprzeć się wrażeniu dojmującej nudy. Najwyraźniej wielka przestrzeń sali IMKI, zabudowanej tylko kilkoma zastawkami imitującymi odstręczające osiedle wielkomiejskie, nie sprzyjała skupieniu, sprawiając wrażenie nie tyle pustki wewnętrznej bohaterów, ile zagubienia koniecznych powiązań, aby przedstawienie osiągnęło jakiś wspólny rytm i wymowę. Teraz, kiedy młodzi aktorzy grają na wyciągnięcie ręki, a niewielka salka imienia Jana Kreczmara na drugim piętrze szkoły teatralnej wymusza bliskość, właśnie ta bliskość staje się atutem, w naturalny sposób zagęszcza atmosferę.
Sztuce sprzyja też czas. Dziesięć lat, które upłynęły od prapremiery londyńskiej w Hampstead Theatre (2005) zmieniają całkowicie kontekst polityczny i społeczny materii przedstawienia. I choć sztuka Kelly’ego w zasadzie nie jest dramatem politycznym, to opowieść o strachu rodzącym się w podrzędnej dzielnicy Londynu, której ofiarą pada uczeń podejrzewany o podpalenie garażu, wcześniej odtrącony przez otoczenie jako autor wypracowania o Osamie, wpisuje się w debaty i spory o los uchodźców z Syrii, informacje o coraz częstszych zamachach terrorystycznych i psychozę odtrącenia obcych. Wrogość i brutalna przemoc rodzi się w sztuce Kelly’ego z byle czego, narasta jako objaw wykluczenia społecznego. Teraz to „byle co” oznacza paraliżujące poczucie zagrożenia, które zaczyna wkradać się w codzienne życie. Młodzi wykonawcy sprostali trudnemu zadaniu nakreślenia sylwetek przetrąconych moralnie bohaterów, którzy ulegają niebezpiecznej infekcji tropienia i niszczenia obcych, której z nieskrywaną sympatią kibicują niektórzy politycy.
Źródłem zagęszczającej się atmosfery osaczenia w dramacie Kelly’ego jest samotność młodych ludzi, brak widoków na przyszłość i poczucie beznadziejności na przedmieściu wielkiego miasta. Gary, syn alkoholiczki, uczeń stroniący od innych szuka dla siebie wzorca i odnajduje go w Osamie bin Ladenie, który w jego oczach urasta do roli bohatera zdolnego porzucić wszystko dla wielkiej idei. Filip Krupa w roli Gary’ego tworzy sylwetkę chłopca, który poszukuje jakiegoś wyjścia z beznadziejnej sytuacji, ale nie dąży do zwarcia z kimkolwiek – daje tylko wyraz swoim myślom i niepokojom. To dość, aby wzbudzić strach. Kiedy poddany zostanie torturom próbuje łagodnością rozbroić oprawców. Daremnie jednak. Na litość nie ma tu miejsca. Przychodzi wtedy, kiedy jest za późno.
Do starcia dąży bezrobotny Francis, lekceważony przez siostrę Louise, która pracuje i czeka aż Francis pójdzie w jej ślady. Tymczasem Francis całymi dnia obserwuje osiedle i wypatruje wroga. Odnajduje go, a to w Gary’ym, a to w starszym żonatym mężczyźnie Marku, który nawiązuje romans z małoletnią Mandy. Francis Jakuba Hojdy jest chłopakiem znerwicowanym, nadpobudliwym, niezrównoważonym. Ta emocjonalna niestabilność sprawi, że to on przewodzić będzie początkowo rozprawie z rzekomym podpalaczem Gary’ym. Ale wkrótce okaże się, że to jego siostra Louise (Lidia Pronobis) dowodzi, że to ona zagrzewa innych do zdawania mu bólu i niczym nie da się od tego odwieść. Nawet starszy od nich Mark (Mateusz Kmiecik) ulega manipulacji i to on stanie się katem, wspierany zajadłością młodziutkiej Mandy (Izabela Zwierzyńska), która cyniczną grę z pożądaniem starszego mężczyzny zastępuje agresją. Najpierw bawiła się jego zmysłami, udając, że są parą wzorowych bohaterów reality show, ulubieńcami widzów, aby potem sycić się obrazami kaźni.
Kiedy jest już po wszystkim oprawcy oswajają traumę, ale zbyt głęboko nie cierpią. Przyjmują do wiadomości, że świat taki jest, a na koniec Mandy powie: „Dziś wiem, że nie ma dorosłych. Jesteśmy tylko my sami”. I to ma wyjaśniać wszystko. Skoro jesteśmy niedojrzali, mogą się przecież zdarzać wypadki „przy pracy”.
Kelly nie pisał jednak swojej sztuki z intencją wywołania jakichś następstw politycznych ani też z potrzeby socjologicznej diagnozy. Wprawdzie widzowie i tak dopisują dramatowi takie intencje czy znaczenia, ale idzie w nim przede wszystkim o uchwycenie stanu zawieszenia i bezradności, jaki charakteryzuje młode pokolenie. Przejmujące wyznanie: „nie ma dorosłych” oznacza, że nie ma wzorców, że skończyły się autorytety, że – słowem – znikąd ratunku. Zawieszeni w pustce nie potrafią wytworzyć pozytywnej skali wartości, znaleźć miar do oceny świata, który ich otacza. Wybierają wściekłość. Jedynie Gary szuka przystani. Poszukiwania Gary’ego na własną rękę okazują się jednak bardzo niebezpieczne. Upatrując błędnie bohatera naszych czasów w terroryście Osamie bin Ladenie, tak go właśnie identyfikując, wykazuje się brakiem instynktu społecznego i bezwiednie naraża na radykalne odtrącenie. Jego młodzieńczy bunt wyraża się wprawdzie tylko w słowach, nie postępuje bowiem jak Osama, ani też nie zamierza wstępować w jego ślady, ale okazuje się, że to wystarcza, aby doprowadzić do nieodwracalnej katastrofy.
Pod względem dramaturgicznym utwór Kelly’ego zbudowany został klasycznie, zgodnie z regułą od zawiązania do rozwiązania. Dramat dzieli się na trzy części, których autor nie nazywa aktami, ale jak w wyliczance: Raz, Dwa Trzy. W trzech ujęciach relacjonuje obraz wypadków. „Raz” wprowadza w sytuację, charakteryzuje bohaterów, ich stan psychiczny, zagubienie. Autor dokumentuje drogę, którą bohaterowie krok po kroku zbliżają się do katastrofy. Na koniec pierwszego obrazu Kelly sugeruje w didaskaliach „potężną eksplozję”. To garaż ma być hucznie wysadzony. Ale Jacek Poniedziałek zamiast eksplozji posłuży się balonem. Pokazuje niespiesznie wypełnianie sporych rozmiarów balonu, aż do momentu, kiedy z trzaskiem pęknie. Niezbyt to może wyszukany, ale nader sugestywny znak, że doszło już do wybuchu – popękały zapory, puściły tamy nagromadzonych emocji. I rzeczywiście – następuje „Dwa”. Część drugą obserwujemy zza rozpiętej na drewnianym stelażu plastikowej folii. To wewnątrz tej prowizorycznie zabezpieczonej po wybuchu przestrzeni garażu pojmany Gary zostanie poddany torturom, a na koniec zabity. Zwierzę ofiarne na ołtarzu bezkierunkowej przemocy, która pcha pozostałych bohaterów do haniebnego czynu. Potem żałują jak małe dzieci, ale krótko.
Po katastrofie następuje obraz trzeci, czyli „Trzy”. Nie przynosi jednak rozwiązania ich problemów ani katharsis. To właśnie krajobraz po klęsce: bohaterowie oddają się swoim zajęciom, snują rozmaite opowieści, o gotowaniu, o pracy, o samotnej wyprawie do parku. Przelotna tęsknota za wspólnotą, którą zademonstrowali w akcie przemocy okazała się iluzją. Żadna wspólnota nie powstała, pozostała samotność. Ale ich smutek roztapia się w codzienności. Kto wie, może znowu są gotowi, aby dać nauczkę jakiemuś odmieńcowi, a może rozpoczną, jak się uda, wygodne życie mieszczucha. Raz, dwa, trzy.
OSAMA BOHATER Denisa Kelly’ego, tłum. i reż. Jacek Poniedziałek, scenografia Michał Korchowiec, kostiumy Maria Kagan