Wacław Berent (1873-1940) należy dziś do pisarzy zapomnianych, to znaczy takich, którzy nieznani są nie tylko tzw. szerokiej publiczności czytającej (aczkolwiek w Polsce istnieje zdecydowanie wąska publiczność czytająca) i nawet nie tylko kręgom osób czytających bardziej wyszukaną literaturę. Bywa też nieznany (czasem nawet z nazwiska – naprawdę się z tym zetknąłem!) osobom, które mogą uchodzić za przynależnych do najwęższej elity czytelniczej i kulturalnej.
Dziś proza Wacława Berenta znana jest tylko specjalistom i nielicznym jej amatorom, których prawdopodobnie można by policzyć na palcach jednej (no, powiedzmy: obu) ręki. I to pomimo tego, że piśmiennictwo poświęcone jego twórczości jest bardzo obfite. Był Berent pisarzem, którego nie jest łatwo w prosty sposób zakwalifikować z gatunkowego punktu widzenia. W jego prozie warstwa realistyczna występuje, ale w postaci daleko przetworzonej przez ekspresjonistyczny, zawiły, metaforyczny, „ciemny” język. Berent pozostawił po sobie szereg powieści: wczesnego „Fachowca” (1895), rozrachunek z wyczerpaniem i degeneracją idei pozytywistycznych, „Próchno” (1903), panoramę zjawisk antynomii i obcości między światem sztuki a życiem, które nabrały szczególnej intensywności w epoce modernizmu przełomu XIX i XX wieku, „Żywe kamienie” (1918), ukazującą fenomen przełamywania się następujących po sobie, antagonistycznych wzajemnie epok, na przykładzie świtu, pierwszych przebłysków renesansu zaznaczającego się u schyłku średniowiecza. O ile wspomnianą prozę można określić jako współczesną, dotykającą problemów do ówczesnego życia Berenta równoległych, o tyle latach trzydziestych zanurzył się on w historię schyłku XVIII wieku i początku wieku XIX, w czasy polskiego Oświecenia i polskiego udziału w epoce napoleońskiej. „Diogenes w kontuszu” (1937) jest biograficzną opowieścią o Franciszku Salezym Jezierskim „Wulkanem”, jednym z dość zapoznanych koryfeuszy polskiego Oświecenia. „Nurt” (1934), a także „Zmierzch wodzów” (1939), to cykle opowieści biograficznych o wielkich Polakach tej epoki, z Niemcewiczem, Kościuszką, Franciszkiem Karpińskim na czele i innymi, próbujących ratować państwo przed zagładą. Dzieła te dalekie są jednak od modelu powieści historycznej zarówno w gatunku Józefa Ignacego Kraszewskiego, jak i powieści typu sienkiewiczowskiego, lecz wypełniają cele bliskie celom traktatów przepełnionych historiozoficznym namysłem nad przeszłością.
Do nurtu powieści „współczesnych” Berenta należy „Ozimina” (1911), która ma opinię jego najważniejszej powieści, rozrachunku z sytuacją narodu w progu nowego stulecia, rozrachunku z jego kondycją duchową, rodzajem syntetycznie ujętej panoramy postaw rozmaitych kręgów społecznych. A że ów rozrachunek, owe „rekolekcje narodowe” ujęte zostały w konstrukcję obrazu mikrospołeczności zamkniętej na pewien czas (głównie w noc poprzedzającą wieść o wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej 1904 roku i nie wolną od przeczuć nadchodzącej rewolucji), w pewnego rodzaju bańce sytuacyjnej, w warszawskim salonie barona Niemana, więc w analizach „Oziminy” pojawiły się analogie do konstrukcji „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego, czy – rzadziej – do Salonu Warszawskiego III części mickiewiczowskich Dziadów”. Z „Weselem” łączy „Oziminę” ambicja ukazania „syntezy narodowego życia w niesłychanie śmiałym wizyjnym niemal skrócie”, wspólne podobieństwo obu utworów do „jasełek narodowych”, a na dodatek dotykają one niemal tego samego czasu historycznego. Rozrachunek Berenta obejmuje przede wszystkim rozmaite warstwy i odmiany „kulturalnej elity narodu”, by po gorączkowych „nocnych Polaków rozmowach” przenieść się finale na ulice robotniczej Warszawy i skonfrontować część salonowego towarzystwa z gwałtownością i rozlewem krwi w rewolucji socjalnej. Owa „kulturalna elita narodu”, to „bankierzy i arystokratyczni obszarnicy, potentaci polityki i prasy, uznani oficjalni artyści i profesorowie uniwersytetów, otoczeni nimbem „rewolucyjności” działacze PPS – tworzą krąg zamknięty i dobrany, w którym nie brak nikogo spośród „oświeconej burżuazji”, nadającej ton i charakter kulturze i postawie ideowej ówczesnych klas panujących Polski”. Zacytowany autor znakomitego wstępu do „Nurtu” Berenta (wyd. 1956), Janusz Wilhelmi zwracał uwagę w części poświęconej „Oziminie”, że powieść „rozrasta się w ogromną panoramę, która obejmuje wszystkie niemal dziedziny myśli i kultury burżuazyjnej: zarówno doktryny społeczne, jak koncepcje narodowe, zarówno poglądy filozoficzne, jak gusta literackie, zarówno konwenanse towarzyskie, jak obyczaje językowe i sposoby konwersacji”. „Wobec obrazu, który odkrywa poza wspaniałymi pozorami, staje struchlały i przerażony. Klęskę klasy, łamiącej się w warunkach narzuconych przez historię, uważa za klęskę wartości, których już nikt i nic nie uchroni od zagłady” – pisze Wilhelmi. Zamysł panoramy świadomościowo-społecznej nie wyczerpuje jednak istoty berentowskiego zamysłu ideowo-artystycznego. „Przewodnim motywem wszystkich rozmów – pisze we wstępie do krytycznego wydania „Oziminy” (1988) Włodzimierz Bolecki – jest „zastój” („bożek zastoju”), „bezruch”, „marazm”, „zatrata”, „zamieranie” i „niszczenie” życiowych sił jednostek całego społeczeństwa, hedonizm, gnuśność, prowadzące nieuchronnie do amoralności. Tym przejawom degeneracji przeciwstawia Berent swoją dionizyjsko-nietzscheańsko-schopenhauerowską pasję „energii”, „woli mocy”, „woli życia”, prawdziwie bergsonowski „witalizm” i przywołuje krzepiący, wywodzący się z misteriów eleuzyńskich mit o Persefonie, mówiący o nieustającym umieraniu i odradzaniu się życia, życia które chroni się w ziarnach owej tytułowej „oziminy” (przywołany zresztą także, wcześniej, przez Wyspiańskiego w „Nocy listopadowej”). To także wywiedzione z Lukrecjusza. „niewygasłe lampy życia”. Przywołany tu już Janusz Wilhelmi zwracał też uwagę na trudne zagadnienie „stylu Berenta, stwarzającym istotne, często niepokonywalne trudności w obcowaniu z jego prozą, z jej zrozumieniem. Jego styl jest ekspresjonistyczny, zawiły, metaforyczny, ciemny. Przyczyny tego są wszakże bardziej złożone niż mogłoby się wydawać. Styl Berenta jest w ogóle zjawiskiem tak charakterystycznym, że warto (…) poświęcić mu chwilę uwagi – konstatował Wilhelmi – Mówi zazwyczaj zbyt wiele lub zbyt mało, aby był przejrzysty. Bogaty w ornamentykę, szeroki we frazie, uderzający rytmicznością kadencji, potrafi niespodziewanie zmieniać tempo, skracać zdanie w zaskakującą elipsę, jakąś szczególną przestawnią i szykiem słów znaczyć dyskretne, ledwie dostrzegalne akcenty uczuciowe i logiczne. Raz przeznaczony jest dla ucha chwytającego łatwo jego odrębną, nieco może jednostajną, ale niesłychanie wyrazistą melodię, kiedy indziej znów, chropawy i pełen aluzji, metafor i paraboli, odwołuje się tylko do intelektu, kiedy z niemałym trudem rozwikływać musi sens każdego zdania. Zawsze jednak jest zaprzeczeniem owego stylu niewidocznego, stylu jak szkło, który dla Sienkiewicza na przykład był wzorem pisarskiego rzemiosła. Zawsze tworzy jakąś nieprzenikliwą warstwę otaczającą utwór, która staje pomiędzy jego sensem a czytelnikiem. Jest w tym niewątpliwie szkoła literacka Nietzschego, świadomie potęgowane trudności lektury i lekceważenie słowa jako narzędzia dostępnego nie tylko wybranym”. (…) Ta nieprzenikliwa powłoka, która je otacza, spełnia nadto jedno jeszcze zadanie. Pozwala mianowicie pisarzowi wprowadzić do dzieła atmosferę nieokreśloności, w której zacierają się ostre kontury spraw i problemów. Pozwala myśli nie domyśleć do końca, narzucające się problemy zbyć aluzją, lakonicznym gestem, nastrojową instrumentacją, których znaczenie, kiedy chcemy je uściślić, rozpływa się między palcami. Jest w tym jakaś samoobrona pisarza, próba zasłonięcia luk we własnych poglądach, maskowanie bezradności wobec świata i jego spraw” – konkludował J. Wilhelmi. Krytycy zwracali też uwagę na dobrą kompozycję „Oziminy”. Czesław Miłosz pisał w „Historii literatury polskiej”: „Dzięki doskonałej kompozycji i prawdziwemu wniknięciu w stan społeczeństwa, powieść można by nazwać wielką, gdyby nie język, noszący stylistyczne znamiona swego okresu. Usiłując przekazać pewien nastrój przez wypełnienie scen migawkami, a to ciężkich draperii, a to twarzy, to znów oderwanych od postaci głosów, dających się słyszeć spoza dymu cygar, Berent używa zawiłego i ekspresjonistycznego języka, który narusza odczuwany jako naturalny tok polskiej prozy”. Krytycy zwracali też uwagę „wewnętrzność” narracji, a także – pozostającą z nią w interesującej artystycznej sprzeczności – pewnego rodzaju jej „widowiskowość”, migotliwą, mocną naoczność bodźców pochodzących z zewnętrznego świata”. Padały też jednak zarzuty o młodopolską grandilokwencję, niepohamowaną logoreę, a także wynaturzone słownictwo i fałsz artystyczny.
Do przywołanych wyżej słów Lukrecjusza o „niewygasłych lampach życia” nawiązała w swoim studium o „Oziminie” Iwona E. Rusek. Jej „Życia lampy niewygasłe” jest studium niezwykłym. W odróżnieniu od licznych krytyków i badaczy, którzy pisali o „Oziminie”, począwszy od recenzentów z roku pierwszego wydania (1911) aż po wspomnianych wcześniej Boleckiego czy Głowińskiego i którzy z jej lektury wywodzili wnioski uogólniające, Iwona E. Rusek podjęła się zadania poniekąd odwrotnego. Skonfrontowała się z dziełem Berenta metodą drobiazgowej analizy wątku po wątku, postaci po postaci, niemal zdanie po zdaniu. Było to zadanie tym trudniejsze, że jak zwracał uwagę przywołany przez autorkę studium we wstępie, jeden z pierwszych recenzentów „Oziminy” Manfred Kridl, powieść ta pozbawiona jest fabuły w zwyczajnym pojęciu tego określenia, a dominują w niej „artystycznie wysmakowane obrazy”. We wstępnych ustaleniach Rusek zwraca uwagę na szereg istotnych wątków „Oziminy”, n.p. na krytykowany a nawet poczytywany za formę „zdrady”, motyw Rosjanina, pokazanego jako najszlachetniejsza postać pośród polskiego żywiołu, pośród rozkładu polskiego życia. Wcześniej podejmował ten wątek Adam Grzymała-Siedlecki, który widział w tym u Berenta „kaprys rozżalonego serca” i „wyraz mściwości nad społeczeństwem polskim”. Przy tej okazji autorka zwraca też uwagę na zarzuty kierowane pod adresem powieści, w której dostrzegano objawy „melancholii i tęsknoty spod znaku nihilizmu rosyjskiego”. Przywołuje też m.in. ocenę sformułowaną przez słynnego Józefa Rettingera, który zwrócił uwagę na literacko-kulturowe filiacje „Oziminy”, będące wynikiem przyswojenia przez niego ważnych zjawisk literackich Europy, m.in. z poezją Verlaine’a Maeterlincka czy z twórczością Emersona. Autorka przywołuje także ocenę Jana Prokopa, który pisał o swoistej „depersonalizacji świata Berenta”, jako że brak w „Oziminie” postaci głównej, jest tylko mnogość drugoplanowych. „Rzeczywistość „Oziminy” to rzeczywistość Polski zniewolonej, deprawowanej i niszczonej zarówno pod względem materialnym jak i duchowym” – rozpoczyna autorka jeden z rozdziałów. Postrzega jednak problematykę powieści jako znacznie szerszą od tak zakreślonej problematyki narodowej. Bo w ujęciu Iwony E. Rusek, „Ozimina”, to także powieść o duchowym, kulturowym i materialnym kształtem tamtych czasów. Opowiada bowiem także o anatomii salonów towarzyskich i ich wpływie na społeczne wzorce, o ówczesnej naturze erotyki i miłości, relacjach między kobietami i mężczyznami, roli i położeniu obojga płci, o szlakach ówczesnej wyobraźni, fantazji i marzeń, o ówczesnych formach manipulacji, o właściwościach procesów społecznych i relacjach klasowych, o „wielkomiejskiej gorączce” („zamęt” i „wir ludzkich obcowań”) coraz bardziej wyznaczającej kod kultury społecznej, o obsesjach i przeczuleniach epoki, w tym o fanatyzmie (obsesji śmierci), o królowaniu ekstatycznego erotyzmu („mężatki białe i pulchne, syte ucztą i w energie cielesne zasobne, chyliły ochoczo biusty otwarte ku młodzieńcom bladym, niby na wety rozmarzeń”), o obcości jako chorobie nowej epoki, o kondycji młodego pokolenia, o niszczycielskiej sile skrajnego hedonizmu. Odnosząc te fenomeny do polskiej zbiorowości początku XX wieku siłą rzeczy, nadaje im także wymiar uniwersalny, bo przecież elity nawet „prywislanskiego kraju” nie były izolowane od świata, podróżowały i miały filiacje także ze światem zachodnim, podlegały zatem procesom, które i tam się dokonywały. Nie przypadkowo zakończenie swojego studium Iwona E.Rusek, chcąc rozszyfrować wewnętrzną konstrukcję tekstu lub przynajmniej podejmując próbę zbliżenia się do jego tajemnicy, postanowiłam sięgnąć do mityczno-symbolicznych znaczeń, jakie przyporządkowane są czterem porom roku”. Cykl czterech pór roku, nieustający, naprzemienny cykl odradzania się i obumierania życia, jest przecież uniwersalnym prawe egzystencji ludzkiej, cykl wzrastania i obumierania ziarna – tytułowej „oziminy”. To wyliczenie zagadnień które podjęła autorka, dalekie jest od kompletności i dotyka tylko niektórych wątków, kwestii, zagadnień, treści i form, emocji i myśli, których bogactwo autorka odnajduje w „Oziminie”, którą podobnie jak wiele lat później „Lalkę” Bolesława Prusa, nazwać można „powieścią z wielkich pytań naszej epoki”. Bogactwo wrażeń intelektualnych, formalnych, estetycznych, jakie można wynieść z lektury „Oziminy”. Znakomite, wnikliwe, erudycyjne i inteligentne studium Iwony E. Rusek może posłużyć jako rezonator multiplikujący i wzbogacający satysfakcje z tej lektury.