Drożyznę uruchomiła wojna, ceny paliw kopalnych i porwane łańcuchy dostaw. Żeby ją zatrzymać, trzeba używać takich narzędzi, które pasują do problemu. Władza mówi: to nie nasza wina, nie mieliśmy wpływu na globalne rynki. To prawda, ale mieli i mają wpływ na to, jak państwo na to reaguje. A nie reaguje najmądrzej.
Od miesięcy NBP licytuje się, kto będzie mieć najwyższe stopy procentowe w Europie. Podwyżki Glapińskiego (Adama, prezesa Narodowego Banku Polskiego – przyp. red.) walnęły w ludzi, którzy spłacają kredyty, ale inflacji nie zatrzymały. Inne kraje są mniej wyrywne, bo rozumieją, że ta inflacja nie wzięła się z wysokich płac, z popytu, tylko z problemów podażowych. U nas Glapiński najpierw długo problemu nie widział, wpychał ludziom kredyty niczym bankowy akwizytor, a potem zachował się, moim zdaniem, histerycznie. Zadawanie bez większego sensu cierpienia ludziom, którzy spłacają swoje M2, może podoba się Balcerowiczowi. Nam nie.
Głos, którego mi brakuje, to Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kiedy przychodzi inflacja, to bardzo łatwo usprawiedliwiać nią podwyżki – także wtedy, kiedy nie mają podstaw. Im bardziej mamy skoncentrowaną gospodarkę, tym łatwiej wielkim podmiotom wpływać na cały rynek. Tego trzeba pilnować. A co do rozwiązań systemowych: w interesie wszystkich – i miasta, i wsi – jest krótsza droga od rolnika do konsumenta, od pola do stołu. Spółdzielczość to ciągle niewykorzystany sposób, żeby obniżyć koszty życia.