8 listopada 2024

loader

Poświętne

Rzecz będzie o słowach, dlatego w tytule użyłem słowa już niemodnego, staropolskiego. Oznacza ono grunt kościelny – przeznaczony albo przynależny kościołowi. Ale to również dobre słowo na pisanie „po święcie” o tym, co się w czasie tego święta działo. Myślę, że „poświętne” ze Świętem Niepodległości, które przeżyliśmy, sporo łączy zwłaszcza, że tak powiem – w sferze duchowej.

Dni, które upłynęły od 11 Listopada, kraj spędził na analizowaniu wydarzeń wokół marszu niepodległości. Chodziło o to głównie, czy on był patriotyczny, czy nacjonalistyczny, radosny, czy brunatno-ponury. Władze początkowo zgodnie twierdziły, że był radosny. Potem, że był radosny z elementami niepożądanymi w postaci okrzyków i haseł rasistowskich. Następnie, że te okrzyki i hasła, z którymi władza absolutnie się nie utożsamia, to zapewne prowokacja. Element prowokacji umacniał się zresztą i twardniał w miarę rozwoju rządowych analiz całego zdarzenia. W końcu władze uczyniły zeń fundament swych tłumaczeń: „było patriotycznie, wspaniale, podniośle, rodzinnie, mimo, że prowokatorzy postanowili popsuć nam to święto”…
Ten zamysł nie bardzo się jednak udał, głównie dzięki globalnym mediom. W Polsce bowiem, co media jeszcze od rządu niezależne nagadały, to telewizja państwowa natychmiast „odgadała”. A ponieważ telewizja państwowa jest ogólnodostępna – można ją oglądać w każdym miasteczku, wsi, a nawet dziurze, władze były spokojne i pewne swoich racji. Niestety marszu niepodległości nie dało się ukryć przed światem, tym bardziej, że jego organizatorzy i uczestnicy wyraźnie chcieli, żeby ich świat zobaczył i usłyszał. Świat przez chwilę oniemiał, ale zaraz zgodnie orzekł, że w Polsce demonstrowało 60 tysięcy nacjonalistów, że odradza się faszyzm, no i w ogóle używano określeń, które były dla Polski jednoznacznie kompromitujące. Nawet więc pierwszy głowacz Legionowa, pan Błaszczak, zaczął wymiękać i po kilkunastu godzinach już dopuszczał do swojego języka słowa takie jak „niegodny”, a jego policja po okresie całkowitej ślepoty oznajmiła, że przystąpiła do „analizy materiału dowodowego w postaci nagrań i filmów”.
Przywołuję te meandry tłumaczeń i postaw władz państwowych wobec faktów oczywistych i karygodnych nie bez przyczyny. W ich obłudzie bowiem upatruję przyczyn zjawiska szerszego, które w gruncie rzeczy zmienia Polskę. Otóż mamy do czynienia z bardzo złą zmianą w sferze języka, komunikowania się społecznego, obyczaju, dobrego wychowania i poszanowania podstawowych, uniwersalnych wyznaczników, które decydują, czy ktoś jest kulturalny, dobrze wychowany, czy jest po prostu chamem. Takim zwykłym – z pałą, racą, okrzykiem „precz z Żydami i pedałami”, albo chamem ogładzonym, dobrze ubranym i w ogóle ę, ą… Język pozwala też rozszyfrować, czy wartości, które władza głosi publicznie, są tymi samymi, których przestrzega w praktyce. Język, gest i postawa są najlepszym w tej kwestii papierkiem lakmusowym…
Weźmy naszego pana prezydenta. Ciągle słyszymy, że jego misją jest łączyć, a nie dzielić, budować wspólnotę, a nie burzyć ją. Tymczasem pan prezydent, choć jest najwyższym strażnikiem Konstytucji, na którą zresztą przysięgał, to nieustannie ją łamie i obchodzi. „Walczy” o niezawisłoś
sądów, przykładając rękę do ich upartyjnienia. Mówi o jednakiej ofierze krwi przelanej za ojczyznę, a udaje, że nie słyszy, jak jego polityczna rodzina głosi, iż żołnierze I i II Armii Wojska Polskiego nie są godni zajmowania miejsca w panteonie chwały oręża polskiego. Piętnuje publicznie hołdujących zasadzie „ojczyznę dojną racz nam zwrócić Panie”, ale milczy, gdy doją ją jego polityczni komilitoni.
A jak to budowanie przezeń wspólnoty wygląda w szczegółach? Oto niezwykle podniosła dla każdego Polaka uroczystość przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Hen, gdzieś w trzecim rzędzie, zasłonięty przez panów Błaszczaka i Radziwiłła, przez wiceministrów od Macierewicza i tłum pomniejszych urzędników, stoi Donald Tusk. Nie tylko były premier przecież, ale urzędujący Przewodniczący Rady Europejskiej. Prezydent Europy. Protokolarnie równy głowie państwa.
Obok Tuska, wyciągający szyję do kamer, Ryszard Czarnecki – jeden z dwóch polskich wiceprzewodniczących Parlamentu Europejskiego. A gdzie jest drugi? Gdzie prof. Bogusław Liberadzki? Nie było go. Czytam na FB profesora:
„Otrzymałem zaproszenie do Pana Prezydenta na dzień 11 listopada. Problem polega na tym, iż należało potwierdzić dwa tygodnie temu, a zaproszenie dotarło do mnie wczoraj (9 listopada – J.R). Biuro brukselskie kontaktowało się z Kancelarią Prezydenta, usłyszeliśmy uprzejme przeproszenie za to. Chętnie wziąłbym udział, tak jak w dniu 3 Maja, wtedy byłem obecny na uroczystościach”.
Tak oto, dzięki sprytnej pomyłce jego Kancelarii pan prezydent mógł wokół Grobu Nieznanego Żołnierza budować tę swoją „wspólnotę” bez najważniejszego obecnie międzynarodową rangą reprezentanta polskiej lewicy. Naprawił „błąd majowy”. Wystarczył mu w zupełności Ryszard Czarnecki, choć akurat na tej trybunie ludzi PiS-u było zatrzęsienie. Pan profesor przeprosiny przyjął, ale ja w ani jedno ich słowo nie wierzę. „Wspólnotę narodową” a la prezydent Duda mieliśmy jak na dłoni.
Przez dwa lata jego prezydentury zebrało się przykładów takiej hipokryzji naprawdę sporo. Pan prezydent z racji pełnionego urzędu jest pierwszym, który słowom nadaje inne znaczenie niż one mają. Tak pamiętam, jak pięknie mówił o tolerancji, którą rzucono pod buty marszu niepodległości. Jak wzruszał, mówiąc, kto jest Polakiem, patriotą, i że nie ma miejsca w naszej, tak ciężko doświadczonej przez faszyzm ojczyźnie dla rasizmu i ksenofobii… Tylko kiedy? Kiedy on to powiedział? Czy od razu, tego samego dnia, po obejrzeniu transmisji z obchodów? Czy zażądał natychmiast czasu antenowego, by potępić publicznie to, co widział i co my wszyscy widzieliśmy? Ma takie prawo – w każdej chwili może wystąpić przed kamerami, na jedno jego skinienie przyniosą mu do Pałacu wszystkie kamery telewizyjne, jakie są w Warszawie. Nie zrobił tego. Wystąpił dopiero, gdy skandal osiągnął wymiar międzynarodowy, gdy napisała o nim cała światowa prasa, a MSZ Izraela wystosował oficjalny protest. Wtedy dopiero – jak myślę po gorączkowej naradzie w gronie najważniejszych osób w PiS-ie uznano, że sytuacja grozi takimi konsekwencjami międzynarodowymi, iż bez jednoznacznego potępienia przez głowę państwa tego narodowego skandalu, nie da się zapobiec politycznej katastrofie.
Ostatecznie udało się. Może nawet dojdzie do tego, że policja doprowadzi kogoś przed sąd? Może ten ktoś – kto wie – zostanie skazany? Ale nawet, jeśli tak się stanie, to przed drugą instancją, jakiś dobry prokuratorski duch każe wycofać z sądu oskarżenia, sprawę umorzyć i winnych uniewinnić. Ten wariant nasza dobrze wychowana i strasznie czuła na „poświętne” wartości władza też ma przećwiczony. Z Piotrem Rybakiem i byłym księdzem, Jackiem Międlarem.

trybuna.info

Poprzedni

Bij Ciapatego Żydówą

Następny

Czy aby na pewno jeszcze nie zginęła?