7 listopada 2024

loader

Poza G-7 jest świat wielu biegunów

fot. Unsplash

Przywódcy dawnych kolonialnych mocarstw (z wyjątkiem Kanady) tworzą obecnie G-7. Wyznaczyli sobie weekendowe spotkanie w Japonii. To reprezentanci beneficjentów kapitalistycznej gospodarki, inaczej zwane Triadą. Na potrzeby swoich korporacji państwa te ukształtowały, a teraz podtrzymują ład światowy z bogatym centrum i obsługującymi je peryferiami. Ład ten wspiera potęga amerykańskiego państwa oraz dolar jako rozliczeniowa i rezerwowa waluta. 

Uczyniły one ze Stanów Zjednoczonych Globalnego Minotaura, przerabiającego nadwyżkę światową na amerykańskie obligacje. Wykonawczym realizatorem tego neoliberalnego ładu są nadal organizacje wielostronne (WTO, BŚ, MFW), choć kierują nimi z tylnego siedzenia departamenty zwornika tego ładu. Wuj Sam jest bowiem na usługach korporacji z sektora finansowego, zbrojeniowego, wydobywczego i teleinformacyjnego, choć deklaratywnie broni demokracji i praw człowieka gdzie popadnie.

Obszar konfrontacji

Jednak pięknie już było. Teraz pozostające poza dobrym towarzystwem Triady autonomiczne państwo chińskie tworzy odrębne centrum cywilizacyjne. Centrum to wsparte ogromną nadwyżką handlową ponad 3 bln dolarów (w tym 40 proc. w amerykańskich papierach wartościowych). Wykorzystując te rezerwy, tworzy rozległy obszar gospodarczej penetracji, zwany Inicjatywą Pasa i Szlaku. 

Ciążą ku niemu państwa i społeczeństwa szukające innej drogi rozwoju własnego potencjału: Rosja, Indie, Iran, Brazylia, teraz też Arabia Saudyjska. Wszystkie one szukają suwerenności gospodarczej – starają się kontrolować napływ portfelowego kapitału, by nie dzielić się swoim bogactwem narodowym w postaci złóż surowców, często tylko taniej pracy z posiadaczami miliardowych portfeli akcji z całego świata.

Bezpośrednim obszarem konfrontacji z azjatyckimi sąsiadami oraz traktującym Taiwan jako twierdzę państwem amerykańskim jest obszar Morza Południowochińskiego. Z pozoru mogłoby się wydawać, że chodzi tu o bezpieczeństwo żeglugi w tym akwenie. 

Jednak przyczyny tkwią głębiej. Chiny tworzą konkurencyjny model gospodarki i społeczeństwa. Model ten zawiera elementy niebezpieczne dla amerykańskiego modelu kapitalizmu. Dużą rolę odgrywa w nim sterująca rola państwa, a także rozciągnięta na dekady strategia rozwojowa. Rozwiązania te uderzają w samo serce neoliberalnego ładu gospodarczego i wspierającej go sekty neoklasycznych ekonomistów. 

Preferują oni rynkową organizację społeczeństwa, minimalizują rolę państwa i strategii rozwojowej. Rynek wszystkim. Ale to chińska strategia bardziej odpowiada obecnej fazie ewolucji gospodarki kapitalistycznej. Tkwi ona w pułapce Meadowsa: to sprzeczności między przymusem wzrostu gospodarczego i masowej konsumpcji a ograniczonymi zasobami planety oraz coraz głębszym kryzysem ekologicznym. 

Do tego dochodzi przekleństwo starzenia się bogatych społeczeństw, eksplozja nierówności, rosnąca szybko rezerwowa armia pracy, bieda globalnego Południa.

Chińska modernizacja jest fenomenem w skali historycznej. Chińskie społeczeństwo powtórzyło za życia jednego pokolenia osiągnięcia narodu japońskiego z przełomu XIX/XX wieku, zwane reformą Meiji. Ten wówczas kraj feudalny potrzebował tylko kilka dekad, by skopiować osiągnięcia techniczne i instytucjonalne Europejczyków, każąc wątpić w ich wyjątkowość. 

Podobnie państwo ludu Han w ciągu ostatnich trzech dekad stworzyło system udanej symbiozy własnej gospodarki z systemem światowego kapitalizmu. W tym celu wykorzystało postęp techniczny w teleinformatyce i transporcie morskim, by zbudować szybko rosnącą gospodarkę. 

U jej podstaw w coraz większym stopniu leży postęp techniczny. Wśród 44 dziedzin przemysłów nasyconych nowoczesną techniką aż w 37 dominują chińskie osiągnięcia. Na razie to tylko postęp w pracach badawczo-rozwojowych. Jednak za nimi pójdą patenty. 

Coraz mniej jest obszarów badawczych nad nowymi technologiami, w których prym wiodą start-upy Doliny Krzemowej. To efekt rosnących nakładów (2,5 proc. PKB), jak i długofalowej strategii rozwojowej państwa.

Fenomen państwa chińskiego polega na tym, że nie jest kontrolowane w wyniku demokratycznych wyborów jak na Zachodzie. Tutaj rządząca elita uzyskuje swobodę decyzji na kilka lat w wyniku nachalnego marketingu politycznego. Np. obecnie w Polsce rządząca konserwatywna prawica formułuje swój wyborczy przekaz na podstawie badania opinii potencjalnych wyborców. Ale uprzednio ją kształtuje z wykorzystaniem telewizyjnej propagandy, ambony, materialnych zanęt. 

Wykorzystuje też ich świadomość potoczną. Tę kształtują warunki płacy i pracy, skoro utrzymują się oni ze sprzedaży swojej siły roboczej. Ich poparcie i zaufanie zdobywa ta siła polityczna, która najgłośniej i przekonująco przemawia do portfela. W tych warunkach podczas kampanii wyborczej nie dyskutuje się o strategii narodowej, która byłaby nakierowana na przesuniecie peryferyjnej gospodarki w światowych łańcuchach produkcji i wartości dodanej. 

Natomiast w Chinach jest inaczej. Ale w tym kraju przywództwo odnawia się podobnie jak w Kościele katolickim. A więc w drodze wyboru w wąskim gronie swoich funkcjonariuszy, w tym przypadku działaczy partii nominalnie komunistycznej. Grono to wybiera kandydata, który w swojej dotychczasowej karierze wykazał się osiągnięciami rokującymi nadzieję skutecznego rozwiązywania wyzwań stojących przed krajem w kolejnych latach. 

W tej sytuacji można zachować ciągłość realizacji strategii rozwojowej przez dwie, trzy dekady- nie ma potrzeby zaczynać wszystkiego od początku po 4-letniej kadencji. Ale nie tylko to różni chińskie państwo od standardów zachodnich. Dlaczego zachodnich dżentelmenów niepokoi chiński sukces?

Autonomia narodowej polityki

Po pierwsze, Chiny respektują „dobre praktyki” zarządcze składające się na global governance pod egidą USA, ale w stopniu odpowiadającym własnej strategii rozwojowej. Chińskiej polityki nie krępuje mechanizm zadłużenia. 

Jest to poręczne narzędzie kontroli polityki gospodarczej państw, by chronić za wszelką cenę, głównie recesji, „wartość” pieniądza i zagranicznych inwestycji. Nie potrzebują też gwarancji bezpieczeństwa militarnego ze strony amerykańskiego patrona jak np. państwo niemieckie. Stulecie penetracji chińskiej gospodarki przez zachodnie firmy i ich kolonialne państwa nauczyło ostrożności. W tej sytuacji Chiny olewają ciepłym moczem przykazania płynące z Waszyngtonu, dotyczące minimalnego państwa, deregulacji sektora finansowego, prywatyzacji sektora publicznego. Poszło drogą racjonalnego autorytaryzmu. 

Do tego prowadzą odpowiednią politykę makroekonomiczną przyjmowania zachodniego kapitału: brak wymienialności juana, kontrolę inwestycji przez tworzenie stref specjalnych i spółek z udziałem kapitału chińskiego, ogranicza napływ kapitału portfelowego. Bez tych barier musiałoby udostępnić swoje oszczędności sektorowi finansowemu Zachodu i jego udziałowcom.

Autonomia wobec własnego biznesu

Po drugie, państwo chińskie zachowuje względną autonomię wobec sektora prywatnego, choć w jego władzach znajdują się milionerzy, podobnie jak u rywala z drugiej strony Pacyfiku. Chiny poszły inną drogą niż wschodnioeuropejskie elity. 

Te wpisały transformację w realia ukształtowane w interesie wielkich korporacji, oddały im sektor bankowy, rynek wewnętrzny, pozbawiły się przemysłu zbudowanego wysiłkiem wielu pokoleń. Muszą się teraz zadowolić statusem dostarczycieli taniej pracy montażowej, usług dla korporacyjnego biznesu w mordorach. 

Ich „małe misie”, biedafirmy to dostarczyciele komponentów dla światowych kolosów. Polska dodatkowo buduje fort Polanda w przyszłej wojnie z Rosją, do której świadomie dąży i do której szykuje infrastrukturę. Takie są skutki antyszabrowania w przedpokojach dotychczasowych panów oceanów i kosmosu.

Chińska strategia rozwojowa podważyła też rozpowszechniane przez ekonomicznych dudków i tik-tokowego Sławomira konwencjonalne mądrości o związkach własności i przedsiębiorczości. 

W Chinach, podobnie jak we współczesnym korporacyjnym kapitalizmie, nie działają samotne wilki biznesu i minifirmy. Działają natomiast wielkie organizacyjne kolosy, o złożonej strukturze własności, stosunkach pracy i piętrowym zarządzaniu. Wokół nich kręci się chmara inwestorów, pożyczkodawców, spekulantów. W ich otoczeniu znajdujemy banki, fundusze inwestycyjne, emerytalne. To wielka machina obracania kapitałem pieniężnym w postaci portfeli akcji, produktów finansowych, kredytów, długów. 

Operatorami tej maszynerii są profesjonaliści, wszędzie tacy sami. Nie operują oni własnymi aktywami, lecz powierzonymi przez „inwestorów”, np. na rynku amerykańskim do zawodowych manipulatorów pieniądza należą decyzje o 80 proc. lokat. Koszty ich błędnych decyzji są uspołeczniane, jak to było podczas kryzysu 2007/8. W tej sytuacji miarą skuteczności wyboru celów i strategii ich realizacji firm publicznych mogą być intersubiektywnie mierzalne preferencje społeczne, jak jakość życia czy zdrowia. Osiągnięcia chińskiego państwa może pokwitować – według zasady po czynach ich poznacie – blisko 800 mln Chińczyków, którzy wyszli ze skrajnego ubóstwa.

Dialektyka wolności i solidarności

Amerykanie chełpią się stworzeniem krainy „wolności i równości”, ufundowanej konstytucją z roku 1787. Ale wówczas 20 proc. populacji w tych angielskich kolonii stanowili zniewoleni Afrykanie, prawie w liczbie 600 tys. To oni tworzyli bezpośrednio bogactwo tego kraju, m.in. płynące z eksportu bawełny. 

Kult jednostki, jaki się rozwinął w myśli liberalnej Zachodu, wyrósł na podłożu chrześcijańskiej koncepcji człowieka. Jest jej subtelnym zeświecczeniem. W antropologii religijnej jednostce przysługuje godność, skoro jako obraz stwórcy, obdarzona jest ona łaskami teologicznymi, zwłaszcza nadzieją zbawienia. 

Filozofowie Oświecenia w miejsce Boga i Pisma wstawili Rozum, tym samym „zamienili łaskę bożą na cnoty obywatelskie”, jak pisze Terry Eagleton. Z tą różnicą, że swoje powołanie spełnia jednostka na ziemskim padole. Tymczasem w społeczeństwie harmonii społecznej, ukształtowanym na etyce Konfucjusza, jednostka jest najpierw członkiem wielkiej rodziny, rodu, prowincji; żyje w „wielkiej harmonii w różnorodności” między ludźmi i narodami (tianxia). 

Od państwa zaś oczekuje sprawnego rozwiązywania problemów utrudniających życie. Pod tym względem państwo chińskie nie zawodzi. Spożycie wewnętrzne stanowi już 43,4 proc. PKB, inwestycje zaś 49 proc. . Tempo wzrostu przed pandemią wynosiło 6 proc. , rentowność firm sięgała 20 proc. 

Ale społeczeństwo chińskie doświadcza wraz z bogaceniem się pokus konsumpcjonizmu: tzw. wartości azjatyckie zastępuje „wiara w pieniądz”. Pojawiły się indywidualistyczne strategie dorabiania się, dążenia do bogactwa materialnego i luksusu, który zapewniają duże dochody. W relacjach międzyludzkich nastał czas bezlitosnej konkurencji, w następstwie – obojętność na wspólne cele. W tej ewolucji postaw Chińczyków Zachód może pokładać duże nadzieje.

Poza G-7

Mając duże nadwyżki, państwo chińskie buduje infrastrukturę odtwarzającą dawne Jedwabne Szlaki. Może znów połączyć krańce Eurazji. To samo robi w Afryce, częściowo w Ameryce Południowej – wszędzie szuka minerałów, ropy naftowej, płodów rolnych, przy okazji zastępuje firmy europejskie i amerykańskie. Chciałyby zamienić swoje nadwyżki w amerykańskich obligacjach na aktywa produkcyjne, zwłaszcza firm posiadających nowoczesne technologie, w tym europejskie. 

Przypomina krajom centrum czasy eksportu ich kapitałów w okresie wychodzenia europejskich liderów przedsiębiorczości z wielkiej depresji lat 1873-1886, a po II wojnie światowej ekspansję USA. To była era imperializmu. Teraz występuje on w bardziej zawoalowanej postaci. Globalne Południe dostarcza połowy surowców, jej ziemie orne stały się fabrykami w polu, stąd rekrutują się tani pracownicy, nawet dzieci bywają zatrudnione jako plantacyjni robotnicy czy górnicy. 

Globalne Południe stało się w ten sposób śmietniskiem odpadów i dysfunkcjonalnych państw. Chiny mają inną wizję. Chcą tworzyć system wspólnej odpowiedzialności za sprawy światowe. To ład wielobiegunowy, zachowujący odrębność cywilizacji lokalnych. Tu również będzie obowiązywał priorytet zaopatrzenia swojej gospodarki w deficytowe surowce i rynki zbytu, ale bez baz wojskowych, bez uznawania, jak USA, jakichś obszarów za „strefy żywotnych interesów”.

Świat będzie inny, ale czy gorszy? Jeśli weźmiemy pod uwagę samozwańczego przewodnika ludzkości, jego stosunek do eksploatacji surowców, poziom zużycia energii, ogromne zróżnicowanie dochodów i majątków, faktyczny stosunek do ochrony klimatu, poziom zbrojeń, rozwijanie nowoczesnych technologii dzięki Pentagonowi, a więc zawsze potencjalnie o zastosowaniach militarnych – wszystko to skłania do porzucenia amerykańskiej perspektywy oglądu Chin i ładu światowego. UE powinna dążyć do odbudowy przestrzeni eurazjatyckiej, wolnej od konfrontacji militarnej, z nowymi regułami funkcjonowania gospodarki – w harmonii z przyrodą i gwarantującej umiarkowany dostatek dla wszystkich. I Chiny, i UE mają bowiem tradycje solidaryzmu społecznego. 

Muszą teraz być wyczulone na egoizm amerykańskich korporacji i ich państwa. Są one w stanie wiele poświęcić, by zachować dotychczasowy kierunek przepływu światowej nadwyżki. A bez niej nie dałoby się utrzymać ani tak wielkiego deficytu budżetowego, ani gigantycznych wydatków na zbrojenia. 

Ale wtedy UE musiałaby mieć własną strategię rozwojową, …i w rezultacie opuścić G-7.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

„Fakt” to hiena, to fakt

Następny

Ukrainki zostaną dłużej