„Dziecko, to jest pustynia!” – usłyszała moja babka od swojej matki, gdy przeprowadziła się na początku lat 50. do Liszkowa, pięciusetosobowej wioski na Kujawach. A nie przeprowadzała się bynajmniej z miasta, tylko z innej wsi – odrobinę większej i bardziej malowniczej, bo położonej w górach.
W mojej książce „Nic się nie działo” (premiera miała miejsce 22 czerwca) próbuję opisać, jak się zmieniała ta „pustynia” wraz z Polską. A także – jak mieszkanki i mieszkańcy uczestniczyli w tych zmianach, na przykład rozkręcając życie społeczne i kulturowe w swojej wsi.
Zależało mi na tym, żeby pokazać nie tylko to, co się przydarzało takim ludziom jak moja babka, ale także, co oni robili z tym, co im się przydarzało. Oddać ich sprawczość. Uczynić widzialnymi. Bo zazwyczaj są pomijani w debacie publicznej. Jeśli już się o nich wspomina, to za pomocą bardzo ogólnych etykietek – jak „emeryci i renciści” albo „mieszkańcy wsi”, które gubią niuanse związane z ich historią.
Dam wam jeden przykład.
Kiedy pisałem książkę, w Polsce kilkakrotnie wybuchała dyskusja o pracy. Uczestnicy sporu zazwyczaj dzielili się na dwa obozy. W pierwszym byli ludzie już dorobieni, którzy – jak twierdzą – harowali kilkanaście godzin dziennie, by zostać wziętymi prawnikami, prosperującymi przedsiębiorcami bądź w najgorszym razie znanymi publicystami. Drugi obóz to młodzi (często nazywani też „młodą lewicą”), którzy nie kupują kultu harówki i są przez to oskarżani o lenistwo.
Za każdym razem zadawałem sobie pytanie: a gdzie w tej dyskusji miejsce dla takich osób jak moja babka? Kobiety, która pracowała od dziecka – pasła i doiła krowy, kopała ziemniaki, oprzątała w oborze, jeździła na targ sprzedawać ser, zatrudniła się na pewien czas w fabryce pończoch, prała i gotowała, czasem dla kilkunastu osób, działała w kole gospodyń wiejskich i wykonywała dziesiątki innych czynności.
Kobiety, która nie została przedsiębiorczynią ani prawniczką, nie mieszka w dużym mieście, za to przed pięćdziesiątką musiała przejść pierwszą operację, tak ją wyniszczyła nieustanna praca.
Potrafimy w Polsce tworzyć opowieści o przedsiębiorcach, klasie średniej, opozycjonistach peerelowskich, „żołnierzach wyklętych”, „młodej lewicy”, czasem nawet o robotnikach. Czemu nie dorzucić innych historii? Choćby o chłopkach wchodzących w dorosłość zaraz po wojnie, w czasach „produktywizacji kobiet”, mieszkających na granicy świata wiejskich zjaw i świata postępującej modernizacji.