Januszowi Szuberowi, poecie
Wielu komentatorów powtarza, że (nadużycia seksualne duchownych wobec nieletnich – JS) to największe wyzwanie, przed jakim stanął Kościół katolicki od czasów reformacji” – napisał wzięty felietonista SO. Trzeba się z tym zgodzić; podobnie jak z dalszą częścią wywodu, że „reformatorzy w dużym stopniu mieli rację.
W istocie sobór watykański II w wielu swych ustaleniach tak naprawdę spełnił oczekiwania XVI-wiecznych rebeliantów.
Można by do tego dodać, że Kościół ustąpił również wobec żądań katolickich modernistów z przełomu XIX i XX wieku. Ale to już zupełnie inna sprawa…
Podzielam przekonanie, że nieszczęściem polskiego Kościoła i naszego – bądź co bądź osobnego – katolicyzmu było to, że nie przeorała ich reformacja. Nie dochodziłoby do częstego w Polsce mariażu tiary z koroną, czyli miłosnego uścisku Kościoła z władzą, który zawsze miał podstawy materialno-polityczne. Afery seksualne – wobec braku celibatu – miałyby charakter incydentalny, dzisiejsi hierarchowie nie budowaliby pałaców, a proboszczowie kiczowatych obiektów sakralnych, olbrzymich figur Chrystusa, strzelających w niebo krzyży i świętych oraz pół tysiąca pomników polskiego papieża. A przede wszystkim nie byłoby takiego zjawiska jak Rydzyk, z jego finansowo-medialno-edukacyjno-wydawniczo-propagandowo-termalnym imperium, które nie służy wierze, tylko władzy; bez względu na jej charakter (religijna, świecka).
Reformacja się nie udała; zatryumfowała kontrreformacja, dzięki której powstała ogromna ilość pałaców i świątyń, które – wykorzystując iluzjonistyczną architekturę i sztukę baroku – przemawiały do emocji prostego ludu, chroniąc go przed „nowinkami religijnymi” innowierców. Te bowiem apelowały do intelektu, rozsądku, wyobraźni; wszak podejmowały trudne pytania natury teologicznej: o status Trójcy św., ideę Opatrzności, bożo-człowieczeństwo Chrystusa, dziewictwo Maryi… A także inne, prostsze kwestie jak: autorytet Kościoła, supremacja soboru nad papieżem, granica między władzą świecką i duchowną, stosunek katolików do różnowierców, handel odpustami… Te i wiele innych zagadnień zaprzątały umysły rodzimych heretyków, których było sporo i którzy nadawali ton debacie religijnej w Polsce i w Europie. Ich wpływ musiał być znaczny, bo kiedy wygnano z Polski najbardziej liczącą się grupę innowierców, czyli Arian, byli oni w stanie odcisnąć swe piętno na następnej formacji intelektualnej, jaką było oświecenie. Dość przypomnieć, że korespondencję z nimi prowadził John Locke…
Tymczasem kontrreformacja w Polsce trwa nadal – jednak nie w obszarze nauki wiary, lecz w sferze propagandowej tudzież ceremonialno-symbolicznej. Jak przed trzema wiekami mamy szeroki front robót budowlano-montażowych wokół kiczowatych bazylik, pamiątkowych monumentów tudzież obiektów biznesowych (deweloperka, geotermia, domy „pogodnej jesieni”, obiekty przedpogrzebowe z chłodniami itp.). Towarzyszą temu instalacje nowych, nieznanych dotąd obrzędów jak orszak Trzech Króli, państwowo-rydzykowe obchody kolejnych rocznic prywatnego radia, obowiązkowe pielgrzymki maturzystów do Częstochowy… Ludzie władzy i Kościoła wmawiają narodowi, że jest wybrany, a więc ma szczególną misję wobec innych narodów lewacko-liberalnej Europy oraz świata? Kiedy się przyjrzeć tym „religijnym” poczynaniom, ma się wrażenie obcowania z wydmuszką (pisanka), której pompatyczna, czyli przesadna forma zdominowała wątłą treść, albo zupełny jej brak. A przecież nie tak dawno Kościół polski nadawał ton polityce wewnętrznej (Non possumus) i zagranicznej (List do biskupów niemieckich). Kiedyś bywał arbitrem w narodzie podatnym na rozmaite ideologie – religijne i świeckie, teraz jest stroną w sporze politycznym.
Jedna analogia przywołuje na pamięć inny obraz z przeszłości – czasy saskie. Oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji; bo z ogromnego obszaru I Rzeczypospolitej została zaledwie jedna trzecia, sąsiedzi nie instalują nam panujących, nie mamy wolnej elekcji ani liberum veto, nie prowadzimy gorących wojen z Rosją, Szwecją tudzież z innymi ludami ościennymi; przez kraj nie przetaczają się obce wojska (co najwyżej są zapraszane), wywiady przemykają dyskretnie, a jeden król nie ucieka przed drugim… Ale, czy rzeczywiście analogia do tamtej epoki jest nieuprawniona?
Kraj wydaje się podzielony wzdłuż koryta (albo biegu) Wisły; na zachodzie od tej linii oraz w miastach żyje bogate plemię oświecone przez Internet, na wschodzie we wsiach i małych miasteczkach – biedne i ciemne, słuchające Kościoła. Krajem rządzi szeregowy poseł, który jak król – dysponuje prezydentem, premierem, ministrami, nie podlega prokuraturze, a na krytykę reaguje pozwami sądowymi. Jakby nie czytał renesansowego traktatu O wolności bez swawoli… Jak za czasów saskich nie mamy bliskich sojuszników, bo nie pozwala na to poczucie mocarstwowości. Kiedyś o naszą słabość zewnętrzną i wewnętrzną dbali najbliżsi sąsiedzi, dziś robi to demokratycznie wybrana władza. Konfederacje sprzed wieków, zwoływane za lub przeciw, zastąpiły konwencje partyjne. Na jednej z nich można było usłyszeć, że jesteśmy krajem, w którym panuje największa wolność (echo „złotej wolności”). Sejmu wprawdzie dzisiaj nikt nie zrywa i nie ucieka na Pragę, ale można go zwołać o północy, albo przenieść do innej sali… Ważne kraje robią z nami, co chcą, instalują korporacje, organizują konferencje, na których nie tylko zapowiadają jakieś odległe wojny, ale nie zostawiają suchej nitki na naszej bohaterskiej, niczym nieskalanej historii najnowszej.
W ramach polityki godnościowej jesteśmy nieustannie obrażani i, unosząc się moralnym oburzeniem, czekamy na przeprosiny. A ponieważ te nie następują, zamiast pragmatycznie reagować na wezwania, jakie stoją przed rozchwianą Europą tudzież zmieniającym się układem sił w świecie – rząd zastanawia się nad dyplomatycznymi sankcjami wobec państw niewrażliwych na naszą wrażliwość. W tej sytuacji trudno myśleć o czystym powietrzu, zdrowym mięsie, sprawnej służbie zdrowia, klepiących biedę nauczycielach, czy niepełnosprawnych… Nie przeszkadza to władzy – w ramach akcji przedwyborczej – uruchamiać kolejne programy rozdawnictwa pieniędzy z naszych podatków. Dawniej sąsiedzi przekupywali magnatów, którzy z kolei przekupywali szlachtę; teraz „dobrzy panowie”, czyli władza robi to z ludem. Nawet prezes, człek niezamożny, robi finansowy prezent emerytom, przybijając własną „piątkę” do znanej wcześniej „piątki: premiera…
W Rzymie lud domagał się „chleba i igrzysk”; w Polsce dostaje pieniądze i rozrywkę w „narodowej telewizji”. Ale po co sięgać do starożytności; przed trzystu laty krążył wierszyk: Za króla Sasa/ jedz, pij i popuszczaj pasa; dotyczył on warstwy uprzywilejowanej – nie ludu. Obecnie też mamy taką warstwę, której wszystko się należy. Reszta społeczeństwa dogadza sobie poprzez wzrost „konsumpcji wewnętrznej” oraz prywatny import samochodowy, choć średnia wieku setek tysięcy (może milionów?) sprowadzanych aut – to 13 lat.