Zamiast realizować strategię reindustrializacji polskiej gospodarki – nadwiślańscy liberałowie umacniają jej peryferyjny status. Jedna patologia rodzi kolejne. Teraz marionetki polskiego bieda-biznesu ratują go obniżką składki zdrowotnej. Ma to być naprawienie krzywd Polskiego Ładu 2.0. W Polsce nieszczęścia muszą chodzić parami? Do kryzysu opieki zdrowotnej dodają pogłębienie patologii systemu podatkowego.
Coraz wyraźniej widać podział polskiej sceny politycznej wzdłuż zamaskowanej sprzeczności interesów. To z jednej strony właściciele i udziałowcy zagranicznych firm i polski bieda-biznes, z drugiej – pracownicy najemni, prekariusze, klasy i stany pracownicze: od kasjerki i pielęgniarki do urzędniczki. Na jednym biegunie są dwie Konfederacje: jedna w wersji hard, druga w wersji soft. To konfederaci tiktokowego Sławomira i konfederaci ministra obrony zygot Kosiniaka-Kamysza oraz Kaszpirowskiego polityki – marszałka Hołowni. Inaczej Trzecia Droga w historyczne maliny. Łączy ich liberalny program gospodarczy i konserwatyzm kulturowy. Nie wystarczy im rola wójta i pana. Potrzebują jeszcze plebana. W centrum plasuje się liberalny populizm PO i Nowej Lewicy. O programie budowy zharmonizowanej z przyrodą wspólnoty życia i pracy, czyli modelu skandynawskiego społeczeństwa kompromisu kapitału i pracy, napomyka tylko partia Razem. PiS natomiast okazał się sprytną, manipulatorską koterią technokratów. Ubogacali się oni na wspólnych funduszach Polek i Polaków. Ale PiS obszedł konkurentów i z prawa (redukcja podatków), i z lewa: płaca minimalna, minimalna stawka godzinowa, podwyższenie emerytur. Teraz zgromadzi marginesy niezadowolonego elektoratu konkurentów – niezadowolonego albo z dużych podatków, albo z niskich płac; albo z „tęczowej indoktrynacji”, albo z szarogęsienia się kleru. Ich przewodnikiem będą teraz kalifornijscy doliniarze – miliarderzy pod przewodem Nowego Zbawiciela prawicy, pogromcy nie tylko LGBTVN, ale też państwa socjalnego. To nowy prezydent USA Donald Trump. Jeden z jego polskich hołdowników pokłada nadzieję, że „zakończy w Europie skrajnie niewydolny model państwa opiekuńczego, w którym obywatele są traktowani jak ludzie specjalnej troski” (D. Matuszak, nr 45 Sieci). I tak stopniowo obóz narodowy coraz bardziej przypomina rosyjską Czarną Sotnię. Z tą różnicą, że antysemityzm zastępuje islamofobia, a Żydów migranci. I bez zachęty przyszłego amerykańskiego prezydenta są kolesie, którzy robią kolejny krok w tym kierunku.
Jak jest mówią ekonomiczni muszkieterzy. Nowym źródłem informacji o polskim systemie podatkowym są analizy, w których łączy się dane z ankietowych badań GUSu z danymi, które pochodzą z rejestrów podatkowych. A więc dane o faktycznych obciążeniach podatkowo-składkowych polskiego społeczeństwa. Przypomnijmy, że reformy systemu podatkowego w ramach tzw. Polskiego Ładu miały polegać na obniżeniu kwoty wolnej od podatku, na podniesieniu drugiego progu podatkowego oraz miały ulżyć klasie średniej. To nie jest klasa w pojęciu nauk społecznych. To tylko kategoria ideologiczna. Chodzi o osoby uzyskujące dochody lokujące się między 10% najwyższymi a 50% najniższymi. Manipulacje statystyką maskują interesy ekonomiczne. Reforma zwana Polskim Ładem zniosła możliwości odliczania składki zdrowotnej. Ale niedługo trzeba było czekać na korekty korzystne dla osób o wysokich dochodach. Obniżono m.in. składki ryczałtu dla informatyków i medyków, wprowadzono też specjalną preferencyjną składkę zdrowotną (4,9%) dla podatników rozliczających się 19- procentowym podatkiem liniowym. Później doszło jeszcze obniżenie składki podstawowej PIT z 17% do 12%. Nie zapomniano o biznesie. Przedsiębiorca mógł zaliczyć część składki zdrowotnej do kosztów firmy. Była to zatem faktyczna obniżka podatków, która ostatecznie nadała systemowi podatkowemu charakter regresywny. Średnia różnica w opodatkowaniu niskich i wysokich płac w państwach UE wynosi 16 punktów procentowych, w Polsce zaś 9. Klin podatkowy (tj. udział podatków i składek w koszcie przedsiębiorcy) pozwala porównać obciążenia podatników. I tak dla przedsiębiorcy ze średniomiesięcznym dochodem w wysokości 20 tysięcy złotych brutto klin podatkowy wynosi po reformie 27%. Przed polskim ładem wynosił 24%.
W sumie, stwierdzają polscy muszkieterowie ekonomii, „osoby o wysokich dochodach w znacznej części korzystają z preferencyjnego opodatkowania działalności gospodarczej” (P. Bukowski, J. Sawulski, M. Brzeziński, Nierówności po polsku. Dlaczego trzeba się nimi zająć, jeśli chcemy dobrej przyszłości nad Wisłą. Wyd. Krytyki Politycznej 2024, s.272). Ponadto, ta kosmetyczna pseudoreforma systemu podatkowego uszczupliła wspólną kasę. Kosztowała budżet 1% PKB. W bieżącym roku to kwota 30-40 mld złotych. Jakby się teraz przydała służbie zdrowia!
Tak więc portfele beneficjentów peryferyjnego polskiego kapitalizmu nie schudły. Obciążenie podatkami i „daninami” ich dochodów jest dużo niższe niż tych, którzy utrzymują się z własnej pracy. Tych zaś są miliony. W konkluzji wspomniani badacze nierówności społecznych w Polsce stwierdzają, że „cały system podatkowo-składkowy nie zmienił regresywnego charakteru”. Do tego trzeba dodać proceder fikcyjnego samozatrudnienia menedżerów i pozostałych amatorów B2B. Płacą oni 19% podatek liniowy. To prezent od nieboszczki SLD, i jej głównego menedżera Leszka Millera. Te dochody idą na luksusową konsumpcję, emigrują via raje podatkowe do globalnego kasyna, zwiększając na małą polską miarę nawis kapitału pieniężnego. Popularne są też zakupy kolejnych mieszkań w kraju i za granicą, zwłaszcza w Hiszpanii. Jak będzie wyglądała dalej debata publiczna nad reformą systemu podatkowego, jeśli w Polsce nadają jej ton misjonarze wolnej przedsiębiorczości małego misia: petruidzi i konfiarze? Teraz dodatkowo będą mieli wsparcie słowem i czynem od amerykańskiego nowo-starego prezydenta? Strach się bać.
W pogoni za Izerą. Rodzima przedsiębiorczość ogranicza się (poza sektorem usług dla ludności) do działalności poddostawczej i podwykonawczej dla zagranicznych firm. Są to małe misie, których tylko we Włoszech jest więcej. To m.in. 13 tysięcy farmerów – drobnych kapitalistów rolnych, zajmujących się też przetwórstwem. Dalej idą zakłady mikro, zatrudniające do 10 osób (przemysł garażowy), a także zakłady małe. One zatrudniają do 100 osób na jedną zmianę. Ich pozycja rynkowa jest słaba. Są mało innowacyjne, operują głównie na krajowym rynku. I przede wszystkim ich wydajność jest nawet 2,5-krotnie niższa niż dużych zakładów. Ale z drugiej strony rozwój małych firm to jedno z osiągnięć transformacji.
Nadwiślańscy liberałowie, którym teraz przewodzi premier Tusk, zakłamują rzeczywistość. Uwielbiają wzrost PKB, zapominając, gdzie on powstaje i do kogo należą zyski firm, które go wytwarzają. To w większości wielkie globalne firmy, które u nas korzystają z taniej pracy i niskich podatków. W kapitalizmie bez granic to big is beautiful. Wiele z nich to firmy-wydmuszki, które na własność mają tylko licencje, a do tego personel zarządzający interesem. To one posiadają innowacyjne produkty, prototypy, licencje na technologie, kapitał. Koncerny wykorzystują wiedzę powstającą w publicznych placówkach. Czasami budżet państwa tylko finansuje powstawanie nowych technologii, jak amerykańska DARPA. Pomagają im firmy, które się specjalizują w komercjalizacji wiedzy (tzw. firmy spin-off). Na końcu łańcucha produkcji, który często oplata cały glob, znajdują się zleceniobiorcy i poddostawcy. Ich zawsze można wymienić na tańszych. Tu jest Polska. W Polsce płace są nadal trzykrotnie niższe niż średnia w UE. Ogólnie udział płac w polskim PKB jest stosunkowo niski, wynosi 46%, podczas gdy w bogatych społeczeństwach UE oscyluje wokół 60%. Na dodatek, młodzi przygotowani do pracy w nowoczesnych branżach muszą emigrować, zabierając ze sobą nasze podatki. W ten sposób wspieramy bogatszych od siebie. Natomiast ci, co zostają, klasy pracownicze, pracownicy etatowi, są skrupulatnie rozliczani z podatków i „danin” przez sekcje płac. To ich kosztem bieda-biznes otrzymuje kolejną finansową kroplówkę, by przeżyć. A miał przecież piasek zamieniać w złoto. I kto tu mówi o zaniku klas, a milczy o konflikcie ich interesów!