– czyli czego chcieć więcej od książki?!
I znów uczta u „handlarza starzyzną”. Ale jaka pierwszorzędna to starzyzna!!!! Żeby kto nie myślał, że jestem chamem i arogantem – tego „handlarza starzyzną zaczerpnąłem z samego mistrza Jana Gondowicza, który sam osobiście opowiedział („Z ględzeń handlarza starzyzną”) jak kiedyś raz na zawsze opuścił redakcję „Przekroju” i jego noga w niej więcej nie postała, po tym jak przypadkowo, „za plecami”, usłyszał z ust jednej z redaktorek tygodnika, jak określa go ona tymi słowami. No cóż, Gondowicz, wyborny, wielki eseista, ale człowiek delikatny, nadwrażliwy. Ja bym w redakcji został i dał paniusi do wiwatu tak, że popamiętałaby ruski miesiąc i gdzie raki zimują.
„Pan tu nie stał” to tym bardziej starzyzna, bo rzecz tę, wydaną w 2011 roku, zwyczajnie przegapiłem, tak jak szczęśliwie nie przegapiłem „Ducha opowieści” i wydanego niedawno „Czekając na Golema”. I pisałem o nich na tych łamach, lecz dla porządku przypomnę: Jan Gondowicz, siedząc okrakiem na wehikule (albo na rumaku) swego wybornego stylu, wynajduje – w piwnicach, na strychach, w punktach skupu makulatury, w starych szufladach, do których nie zaglądano od dziesięcioleci, w zapleśniałych księgozbiorach, w zszywkach starych gazet i tak dalej i w tym podobnych miejscach – tematów dla swoich opowieści, esejów, złośliwości, appendixów, można by długo to nazewnictwo ciągnąć. Ostatnimi czasy pojawiło się na tego typu tematykę dość trafne określenie: „tematy nieoczywiste”. Zbiory krótkich tekstów („tekścików” tylko z punktu widzenia objętości, bo z punktu widzenia wartości – tekstów kapitalnych), przypominają menu jakiejś nieoczywistej, prowadzonej przez kucharza-ekscentryka restauracji osobliwości, silva rerum dziwaczności, pełne błyskotliwej ironii, nieoczekiwanych, zagadkowych asocjacji, niespodzianek, rarytasów, ekscentrycznych asocjacji i połączeń, linków, korytarzyków, nisz, zakątków, finezyjnych „prób stylistycznych” (Gondowicz jest tłumaczem „Ćwiczeń stylistycznych” Raymonda Queneau). Czegoż w tym kramie czy sezamie Gondowicza nie ma?! Wyliczyć trudno! Zaczynamy lekturę od „Cyda” Corneille’a w lustrze recenzji teatralnej tego spektaklu Jerzego Stempowskiego z roku (bagatela) 1937, ale podane to pysznie, z uwzględnieniem naszych współczesnych, postmodernistycznych nawyków czytelniczych. Zaraz jednak stamtąd wylatujemy wysokim lobem, jak piłka wybita przez Kazimierza Deynę, w świat krytyki literackiej w Warszawie 1971 roku, czyli w czas debiutu Gondowicza w tygodniku „Kultura” („Piję do lustra”). A już w chwilę po tym stykamy się nos w nos z kulturą popową okiem Gondowicza widzianą, w tym z przepisem Edgara Rice Burroughsa na napisanie „powieści takiej jak „Tarzan” (m.in. „mieć wszystko w nosie”, „nie znać gramatyki i mało w życiu czytać” czy „nie brać się nigdy za temat, o którym coś się wie”).
Z tekstu „Sporej Chałupki” najbardziej podoba mi się to, że jest to polskie, gondowiczowe, prze-tłumaczenie nazwy ulicy w Paryżu, przy której około roku 1900 był słynny falanster polskich malarzy (rue La Grande Chaumiére). Jest też o Kafce szukającym Zamku, o zawartości „Pilcha w Pilchu”, o „Kurkiewach siódmych”, o „Żarze” Adama Zagajewskiego, o winach, o ferdydurkicznym aspekcie dzieciństwa u Gombrowicza, o Czesławie Lechickim, świeckiej wersji księdza Pirożyńskiego (ten z kpin Boya w „Dziewicach konsystorskich”). Niektóre z ocen Lechickiego – „Flaubert: chory neurastenik, pani Bovary otruła się dla kaprysu”, „Przybyszewski – winno się go było odosobnić”, „Słonimski: dowcipkuje i drwi cynicznie z rzeczy świętych dla Polaka”, „Krzywicka: kult fallusa jej jedyną religią”. Tylko Karol May dobry, bo „erotykę pomija zupełnie”. „Wrota” są o wejściu do piekieł i w ogóle o tematach piekielnych w literaturze. „Delireum” – wiadomo. W „Palbie” cytaty o tym, czym jest Polska i Polacy, do wyboru – „mieszanka żydowskiej inteligencji, zdeklasowanych ziemian i chłopstwa” albo „mistyczna jednia narodu, przeczyste plemię Lechitów”. „Palic” – wiadomo. Także o „polskim Twin Piks”, o historii Rosji w świetle astrologii, „Krótki leksmokon”(„smoking – król smoków”, „smokanie – wabienie smoka”, „smoczenie nocne – efekt snu o smokach”, „smokołyk – finał znajomości ze smokiem”), o tajemniczej (sic!) postaci Józefa Papkina z „Zemsty” Fredry, o różnych nosach, ale akurat jak na złość nie o tym z noweli Gogola, o kulinariach w sztukach Witkacego (m.in. „Nowe Wyzwolenie”- herbata”, „Jan Maciej Karol Wścieklica”: „befsztyk z dwoma jajami i dużo pikli. Czysta Baczewskiego”, „Straszliwy wychowawca”: „kasza ze zsiadłym mlekiem. Wino ze sklepu”, „Janulka, córka Fizdejki: („dwie kawy, beczka likieru”).”Smak człowieka” dotyczy Conrada, w tym szczególnie „Jądra ciemności”. Tu dodaję swoje trzy grosze, a raczej grosz jeden. Jako mały, 3-6-letni chłopczyk, w latach 1960-1963, odwiedzałem z matką galanteryjny sklep mieszczący się w starej kamienicy w Lublinie, na rogu ulic Chopina i Krakowskiego Przedmieścia, w której w 1890 roku Conrad, przed podróżą do Konga, odwiedził swoją kuzynkę i tłumaczkę Anielę Zagórską. W „Czytelniku z La Manczy” m.in. o tym, że Don Kichot jako postać powieści miał „świadomość”, że jest postacią literacką i że Cervantes o nim opowiada (w powieści z XVI wieku!!!). Na koniec jeden tylko nieco dłuższy cytat z Gondowicza. Wspominając wrażenia 9-latka z zakupu „Bajek robotów” Lema i jako efekt pierwszej, na miejscu, chwili lektury, „zdumienie, zachwyt, olśnienie, zdumienie, że tak można… Czego chcieć więcej od książki!”. Ale to wspomnienie to furda.
Lepsze zdarzyło się wiele lat później: „w rozmowie z autorem nie omieszkałem wspomnieć tych emocji, zyskując wprawiającą w konfuzję replikę: „Panie, to tylko słowa”. A Gondowicz? To też tylko słowa, ale to „się czyta”, bo „czego chcieć więcej od książki?”
Jan Gondowicz – „Pan tu nie stał. Artykuły drugiej potrzeby”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011, str. 288, ISBN 978-83-62795-02-4