2 grudnia 2024

loader

Spekulanci śmiercią.  Gdzie zaczyna się droga do Lampedusy?

fot. Pxhere

Każdy jako tako przytomny w Polsce przeżywał intelektualne i moralne upokorzenie, kiedy słuchał alarmów wszczynanych przez premiera polskiego rządu. Chce on chronić Polki przed uchodźcami i ich chucią. Szkoda tylko, że muszą umierać w szpitalach w wyniku patologicznej ciąży. Sam na krzywy ryj dorobił się majątku. Nikt nie słyszał o  firmie, którą by stworzył albo o innowacyjnym produkcie, który by chociaż uprzyjemniał innym życie. Wie natomiast, że dzięki rodzinnym koneksjom wkradł się na Dolnym Śląsku do lokalnych, działkodajnych przytulisk. Później via stołeczne ministerstwo wylądował na dokształcie w biznesowym WUMLu, czyli kursie MBA. Absolwentom  wystawia on przepustkę do PMC (professional managerial class) – tych współczesnych najemników oligarchii finansowej. Ale problem uchodźców ma niewidoczne  drugie dno. W medialnym maglu słychać tylko obrońców  białej rasy (narodowej prawicy), biznesu poszukującego taniej pracy, a także przedstawicieli środowiska naukowego. Ono domaga się przemyślanej strategii migracyjnej. Tylko sporadycznie interesuje publikę, co jest za tym płotem. Jedni bronią tożsamości plemiennej, drudzy szukają oszczędności, by nie padł ich bieda-biznes, a medialny komentariat jak zawsze za wszystkie kryzysy najchętniej obarczy Putina, Łukaszenkę, ostatecznie biurokratów UE, na końcu przywódcę Chin. Masz prawo wiedzieć, głosi popularna stacja telewizyjna. Ale czy też rozumieć?

Tymczasem na oczach wszystkich dokonuje się eksterminacja ludzi zbędnych – nie ma dla nich pracy, nie konsumują, źle sobie wybrali miejsce na Ziemi. To już ponad 2 miliardy mieszkańców planety.  Powraca znany motyw unwertes Leben „niegodnych by żyć” – nie mają naszej edukacji, nie znają Pana, wypełnią tylko ośrodki pomocy socjalnej – darmozjady i roszczeniowcy! Co najwyżej, ofiary mafii przemytniczych. 

Wszyscy zgodnie milczą o kapitalizmie, jego kolonialnym dzieciństwie i neoliberalnej starości. Jest on w przestrzeni publicznej przezroczysty. Ale fenomen migracji z globalnego Południa do bogatej Północy ma i swoje bezpośrednie przyczyny, i historyczne uwarunkowania. Beneficjenci taniej pracy niewolników i tanich surowców, dochodów z handlu kolonialnymi towarami (przyprawami, cukrem, bawełną) – chcieliby teraz odepchnąć drabinę, po której wspięli się na wyżyny dobrobytu. Nie tak łatwo. Rasowe czyściochy z Konfederacji i pisowscy miotacze strachu przed kolorową dziczą udają wiejskich głupków. Teraz za pomocą emocji strachu czyszczą sumienia. Budują mury wokół oazy dostatku. Rozpiera ich duma z  przedsiębiorczości Europejczyka i chrześcijanina. Tylko oni dysponują „wartościami” i „prawdą”. Chcieliby w końcu mieć tę swoją willę z basenem, elektryka, grillować argentyńską wołowinę. Dlatego muszą odgrodzić się od intruzów płotem obojętności.

Zjawisko eksodusu z globalnego Południa do bogatej Północy ma bogate tło przyczynowe. Uchodźca z Afryki rodzi się w byłej kolonii Zachodu, w wieloetnicznym społeczeństwie, którego  państwo stworzyli na odchodne kolonizatorzy. Jego ustrój, oparty na większościowej demokracji, jest praźródłem konfliktów i wojen domowych. Zwycięska większość to wówczas elita jednego z plemion. To ziomków obdarza ona swoimi łaskami: awansami na urzędy, dopieszcza inwestycjami,  lansuje jego kulturę. Nie dziw, że odsunięci od żłobu tylko czekają na okazję do rewanżu. Państwo pogrąża się  w zapaści, rządzą  panowie wojny i diamentów, powstają konflikty o pozornie niskiej intensywności, lecz długotrwałe jak w Demokratycznej Republice Konga, obecnie w etiopskim Tigraju, Jemenie, Nigrze, Syrii. Miliony płacą biedą  i życiem. Korupcja rządzących elit, sprywatyzowana przemoc, tradycyjny model rodziny w społeczeństwie bez emerytur, rzesze młodych bez szans na stabilną pracę to jedno.  Ale dlaczego kurczą się poletka, które zapewniały afrykańskiemu rolnikowi wystarczające dochody, żeby utrzymać  rodzinę? Kto go przemienia w rolnika bez ziemi?

Międzynarodówka Davos i „zielone złoto”

Kiedy platformy cyfrowe zastąpiły fabryki, bogactwo pochodzi z posiadania grubych portfeli kapitału pieniężnego. To on rodzi bogactwo: z odsetek, z dywidend, z udziałów. Operatorzy wielkiej machiny przechwytywania nadwyżek (fundusze inwestycyjne, hedgingowe ) lokują kapitał pieniężny w nieruchomości biurowe i mieszkania, w banki żerujące na kredytach, w patenty i start-upy, w dochody korporacji wydobywczych, zbrojeniowych, w agrobiznes. Tyko największy  z funduszy – BlackRock zarządza aktywami, które w 2022 r. przekroczyły 10 bilionów dolarów. Jeśli dodamy dwa kolejne: Vanguard i State Street  to zarządzają one  łącznie 19 bilionami dol. różnych aktywów (przy amerykańskim PKB wynoszącym tego roku 21,5 bln dol.). To istota,  według Zygmunta Baumana, współczesnego kapitalizmu – kapitalizmu pasożytniczego. Nadaremnie John M. Keynes spodziewał się eutanazji rentiera. Ten, obecnie zwany inwestorem, jest wiecznie żywy – w przeciwieństwie do Lenina. Np. w USA od początku lat 80. dochody 1% beneficjentów Systemu wzrosły o 205%. W rezultacie biedniejsza połowa Amerykanów posiada majątek warty 1,1 bln dolarów. W tym czasie tylko 719 miliarderów posiadało w 2020 r. majątek warty 4,56 biliona dolarów, a więc cztery razy większy. Według najnowszego raportu European Tax Observatory (pod kierunkiem Gabriela Zucmana), afrykańscy biedacy żyją wśród 2756 miliarderów świata, których łączny majątek sięga blisko 13 bln dolarów. Co znamienne, płacą oni podatki dochodowe między 0 a 0,5 % swoich dochodów, a co najmniej 10% zysków korporacji ponadnarodowych ląduje w rajach podatkowych, zarządzanych ze Szwajcarii. Co więcej, około 40% zysków jest sztucznie przenoszona do krajów o niskich podatkach, a fundusze rejestrowane w rajach podatkowych wzrosły w ciągu dwóch dekad z 30% do 60% (Economist, 15 maja 2021).

Po kryzysie finansowym 2007/8 również lokaty w produkty rolnictwa, a także w  ziemię orną stały się nowym polem giełdowej spekulacji. Odkąd uwolniono ceny produktów rolnych na giełdzie w Chicago, przedmiotem spekulacji stały się też zboża, choć w wolnym obiegu jest tylko 10% rocznej produkcji. Zaledwie 2% kontraktów typu futures  dotyczących produktów rolnictwa kończyło się dostawą towaru. Pozostałe były odsprzedawane przed upływem terminu. Np. na rynku zbóż króluje oligopol: ADM, Bunge, Cargill i Dreyfus. Te korporacje kontrolują produkcję „zielonego złota”: pszenicy, kukurydzy, ryżu, ostatecznie „zarządzając” cenami. Niestraszna im inflacja, bo dla nich to tylko mechanizm koncentracji dochodu. Jean Ziegler, były Sprawozdawca ONZ ds. Prawa do Wyżywienia,  nazywa te „rynkowe” operacje ziemią i artykułami spożywczymi ”spekulacją śmiercią”. 

Okupacja rolników globalnego Południa przez agrokorporacje

Nie tylko zmiany klimatu redukują poletka i stada zwierząt, które pozwalały afrykańskim rolnikom utrzymywać rodziny. Amerykańscy i europejscy globalizatorzy przemodelowali drobnotowarowe rolnictwo według swoich potrzeb. A potrzebuje ono tylko od biedaków Afryki taniej pracy, ich  ziemi i wody, a także rynku zbytu dla własnych produktów: ziaren, nawozów, taniej, przetworzonej żywności. To handlarze ziarnem, roślinami oleistymi, owocami egzotycznymi, soją. Stworzyli oligopole kontrolujące podaż żywności  i ich ceny. Utworzyli rozgałęzione struktury agrobiznesu, by zachować pionową kontrolę poszczególnych produktów. Na czoło wysforowała się agrokorporacja  Cargill – rodzinna własność MacMillanów i/lub Cargillów. Wszystko, czego tylko zapragnie nabuzowany reklamą konsument, mają w ofercie:   handlują mięsem, bo mają farmy intensywnego chowu krów, kurcząt, indyków; mają ubojnie na całym świecie, a także  transport  morski i lądowy, by mogły dotrzeć odpowiednio zapakowanie tam, gdzie istnieje efektywny popyt. Spółka działa też na światowych giełdach surowców rolnych, bawełny, mączki  rybnej. Jest drugim na świecie producentem paszy dla zwierząt. Produkuje nawozy i polepszacze smaku  oraz wyglądu żywności.  Wspólnie z sześcioma innymi championami kontroluje 77% rynku nawozów (pozostałe to m.in.  Bayer, BASF, DuPont). To w istocie przemysł spożywczo-chemiczny. Ta żywność, dodatkowo subsydiowana z budżetów UE i USA,  jest tak tania dla zachodniego konsumenta, że około 40% ląduje na śmietniku. Dla czołowych agrokorporacji i sprzyjającej ich ekspansji WTO,  wyżywienie nie jest prawem człowieka. Chronione mają być tylko prawa obywatelskie i polityczne. 

Żandarmeria wolnego rynku: WTO i MFW

Do kogo się zwrócił prezydent Żeleński, by przepychać przez polskie terytorium „ukraińskie” zboże zachodnich holdingów? Skargę miała rozpatrywać WTO. Przypadek?

WTO zwłaszcza pod przewodnictwem byłego socjalisty Pascala Lamy, przy wsparciu MFW,  to taran oligopolu rolniczego. Wspierają je ambasadorzy państw G-7, sami często powiązani z potentatami agrobiznesu. Stali się pośrednikami i egzekutorami wolnego rynku rolnego, takiego samego jak dla procesów produkcyjnych. One np. pozwalają zatrudnić szwaczkę w Bangladeszu do szycia pary dżinsów. Te kosztują 58 euro, a ona otrzymuje 25 eurocentów.

Zadłużone państwa afrykańskie musiały pod naciskiem tej  żandarmerii wolnego rynku przemodelować swoją gospodarkę rolną. Oferowały za te zmiany specyficzną, okazyjną ulgę w spłacie długów, na ogół niesprawiedliwych. Koniec z dotacjami, melioracją, fachowym doradztwem dla tubylców. Przede wszystkim musiały praktycznie znieść cła, które jako tako zapewniały dochody z eksportu rodzimego rolnictwa. W konsekwencji zmuszone zostały do importu żywności, główne zbóż, za miliardy dolarów (w tym z Ukrainy i Rosji).  Za tym poszedł demontaż usług publicznych. Wszystko podrożało i stało się rarytasem dla miejscowych: lekarstwa, służba zdrowia. Nic dziwnego, że w Afryce subsaharyjskiej 265  tysięcy kobiet i setki tysięcy nowonarodzonych dzieci umierają rocznie wskutek braku opieki prenatalnej. To się nazywa w grypserze neoliberałów „strukturalne dostosowanie” do rynku światowego. Nawiasem, ten sam los spotkał ukraińskie czarnoziemy Podola. Tu też powstały międzynarodowe „fabryki w polu”, ale tutaj, żeby pozyskać kalorię żywności trzeba użyć 10 kalorii energii. W ten sposób przetwarza się energię paliw kopalnych na żywność bez pomocy gleby i słońca.

Po reformie, która miała podnieść produkcyjność rolnictwa,  rolnicy muszą kupować ziarno pod zasiew, nawozy, sprzęt. Ale najgorsze dla nich jest to, że stali się rolnikami bez ziemi. Ich ziemie stopniowo przechodziły na własność zagranicznych potentatów. Pośrednikami stała się elita rządząca, często powiązana biznesowo z zagranicznymi firmami i bankami. Dotknęło to też najbiedniejsze kraje: Benin, Sierra Leone, Etiopię, Sudan, Niger. Zaangażowane w proceder są banki europejskie i państwowe fundusz majątkowe:  z Arabii Saudyjskiej, z Korei Płd, Chin, z Singapuru, z Francji. Kupiły lub wydzierżawiły 41 mln hektarów gruntów ornych w Afryce  tylko w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Tam nie było ksiąg wieczystych, ziemię użytkowano na mocy tradycji plemiennej. W nowych plantacjach zagranicznych gości z czasem ubywa nawet miejsc pracy dla robotnika rolnego. Pozostaje na początek migracja do przeludnionej metropolii, do jej slumsów – w Lagos, Dakarze, Cotonou,  Bamako. Rolnik zamienia się w zbieracza elektrośmieci, buszuje w stertach odzieży, która w Europie wyszła z mody. Tu się kończy jego chłopska droga, a zaczyna ostatni etap wyprawy do Lampedusy, przynajmniej dla najbardziej przedsiębiorczych synów. Bo wcześniejsze etapy zaczęły się w Londynie, Paryżu, Berlinie, Genewie. Ale i dla Europejczyka płynie memento: „Nieustanne naruszanie praw rolników stanowi zagrożenie dla przetrwania ludzkiego gatunku na ziemi”. Tak głosi deklaracja ogólnoświatowej organizacji drobnych rolników i farmerów – Via Campesina. Przekładając na język biologii: ludzkość zależy od ryzosfery –  kręgu grzybów, bakterii, dżdżownic otaczających korzenie roślin. Rozkładają one złożone związki organiczne, co umożliwia korzeniom ich wchłonięcie. Zależymy więc od gleby. Jak pisze przyrodnik  George Monbiot w książce Regenesis (wydanej niedawno przez Krytykę Polityczną): „ Niegdyś uważaliśmy się za pojedyncze istoty – obecnie wiemy już, że jesteśmy wielokomórkową strukturą zamieszkałą przez „społeczność” złożoną z miliardów mikroorganizmów”. Jeśli więc „fabryki w polu” obejmą jeszcze istniejące lasy wilgotne, wyjałowią do końca ziemie orne za sprawą nawozów, pestycydów, fungicydów. Co roku tracimy aż 12 milionów hektarów ziem uprawnych, a dalsze 20 mln ha ulega degradacji. Do tego susze i huragany wypędzą ludzi z dotychczasowych siedzib. Jeśli dodatkowo otworzą się wyczekiwane szlaki transportowe w wyniku uwolnienia metanu zdeponowanego w osadach dennych Arktyki i Syberii– będziemy wszyscy mieli radosną Apokalipsę. Kto zabroni bogatemu urządzać świat na własną miarę? Jedynie planeta.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Cisi bohaterowie podniebnych marzeń na Wojskowych Powązkach

Następny

Biden spotkał się z chińskim szefem dyplomacji w Waszyngtonie