9 maja 2024

loader

Stan przedwojenny?

Z zastanawiającą regularnością chorujemy w Europie na napady nieutulonej tęsknoty za zbiorowym „mordobiciem” o takiej, międzynarodowej skali, aby można było je nazywać „wojnami światowymi”.  Ważni i mniej ważni politycy krajów UE niemal codziennie wypowiadają się na ten temat twierdząc, że przecież mają obowiązek ostrzegania przed nieszczęściami, jakie mogą spotkać narody, opierzone ich opiece przez los (czytaj Boga) albo świadomy wybór „pospólstwa”.

Strach patriotyczny

Nasi politycy też powoli wchodzą w ten nurt, chociaż zarówno w ocenie stanu światowej polityki jak i zagrożenia wydają się bardziej ostrożni.  Ale – stwierdzam to z przykrością – nawet premier Donald Tusk, którego rozsądek niezwykle cenię, postraszył ostatnio liczne grono międzynarodowych dziennikarzy, rysując bliską przyszłość raczej w ciemnych kolorach.

Przyznaję ze wstydem, że w przeciwieństwie do kilku moich przyjaciół ja nadal nie jestem dostatecznie przestraszony. Nie robię zapasów konserw (a znam takich zbiera czy), nie umacniam piwnicy (której zresztą nimam!!), nie doskonalę rosyjskiego ani nie uczę się chińskiego. Ale zdaję sobie sprawę, że w historii i polityce wszystko jest możliwe – jednakże pod jednym warunkiem. Jakieś państwo może wywoływać wojnę, jeśli z przemyśleń i kalkulacji jego elity wynika, że jej wynik będzie dla nich opłacalny. Tym profitem wojny mogą być szeroko rozumiane pieniądze, ale także rozszerzenie zakresu władzy, przejęcie bogatych w naturalne złoża terenów, przejęcie cennych dla ludzkości wynalazków technicznych i ośrodków postępu technicznego.

Czy ten warunek może być spełniony z pominięciem opinii i decyzji elit, zastąpionych przez wolę dyktatora? Moim zdaniem – nie. Dyktator ustala kierunki polityki, ale nie znam przypadku, aby rządził naprawdę sam. Zawsze, i to dość szybko. wykształca się wokół niego sztab ludzi, którzy albo rzeczywiście wierzą w głoszone p rzez niego idee, albo są zniewoleni podziwem dla walorów jego umysłu, albo po prostu, w dźwiganiu części władzy widzą dobry interes.

Pasje dyktatora

Narażam się na totalną krytykę, ale przyznam się, że z niepokojem czytam, słucham i obserwuję rozszerzanie się opinii, że Europa z nami na pierwszej linii, może być zagrożona wojną dlatego, bo na czele jedynego potencjalnego państwa –i nieprzyjaciela stoi właśnie samotny dyktator. A jest to człowiek niezrównoważony, szukający zaspokojenia tylko własnych ambicji.

Gdyby przyczyny obaw polegały rzeczywiście tylko na tym, to byłbym spokojniejszy. Ale – niestety – uważam, że są one znacznie bardziej skomplikowane.

Prezydent Rosyjskiej Federacji Władimir Władimirowcz Putin napewno ma rozbudowane osobiste ambicje. Ale jeszcze za jego pierwszej prezydentury miałem dobrych znajomych wśród rosyjskich „pracowników nauki”, którzy wprawdzie oceniali go bardzo krytycznie, ale jednocześnie podkreślali, że kierują nim dwie podstawowe pasje. Pierwsza – to podzielany też przez nich żal związany z rozpadem ZSRR, geograficznie przecież bardzo podobnego do Rosji z czasów wielkich carów.  Ten Związek był przecież, ich zdaniem, udanym węzłem kulturowym i przemysłowym

Druga pasja kierująca postępowaniem Prezydenta to – ciągle zdaniem tych przedstawicieli elity intelektualnej – obawa przed okrążeniem Rosji przez wrogie jej państwa. Muszę przyznać, że dość trafnie przewidywali oni dzisiejsze czasy, w których „niebezpieczne” NATO stopniowo zamknęło europejską część Rosji od północy, a „wroga” Ukraina, Mołdawia, Rumunia a nawet Turcja tworzą parkan Europy od południowego zachodu.

Obawy rosyjskie są niezwykle podobne do europejskich i różnią się tylko „oczekiwaną „zmianą miejsc”. My w Europie obawiamy się, że zdenerwowana okrążaniem Rosja i jej „nieprzewidywalne” w reakcjach władze mogą prowokować zdarzenia wywołujące „twardy” konflikt, a „oni” – prawdopodobnie – też tego się obawiają z naszej strony.

Wojny emocjonalne?

Mimo wzajemnego braku zaufania i polityczno – medialnego podrapywania nie wierzę, aby poważne konflikty międzynarodowe powstawały kiedykolwiek i dzisiaj tylko ze względów emocjonalnych. Po to są rozbudowane sztaby doradców i wojskowy wywiad, po to są co raz lepsze komputery i mobilizujemy sztuczną inteligencję, aby efekty takich konfliktów można było przewidzieć z „prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością”.  

Felietonik nie jest właściwym miejscem do prowadzenia porównań sił militarnych, zresztą każdy może je znaleźć w Internecie. Wszystkie wykazują znaczną przewagę NATO.

W dyskusji na Radzie Sklerotyków zarzucono mi, że jednak słuszność moich poglądów osłabia a nawet rujnuje przykład Ukrainy. Bo wszyscy uważają, że ją właśnie zaatakowano z przyczyn emocjonalnych, bez racjonalnego powodu.

Moim zdaniem nie jest to tak klarowne. Ukraina była ważną częścią ZSRR, silnie powiązaną z Rosją kooperacyjnymi związkami wielkich organizacji przemysłowych. Sądzę, że po rozpadzie Związku, póki rządziły nią ekipy sprzyjające Rosji i uznające jej kierowniczą rolę w regionie, nikt nie widział potrzeby jej siłowego podporządkowania. Tym bardziej, że wschodnia część Ukrainy była „od zawsze” językowo i właśniemocjonalnie zrusyfikowana.

Ale to się stopniowo zmieniało po upadku prezydenta Wiktora Janukowicza i związanego z nim rządu w 2014 roku. Kolejne rządy były coraz mniej prorosyjskie, coraz bardziej zbliżały się do Europy, stając się elementem okrążającego pierścienia. Perspektywa jej wejścia do UE i NATO będzie zapewne tylko usankcjonowaniem zmian stanu faktycznego. Powstrzymane tego procesu mogło być głównym powodem niepokoju i celem militarnego ataku Rosji.

Nie chcemy żadnej wojny

Mimo niekorzystnych dla Rosji wyników porównań sił militarnych wiele osób w Polsce uważa, że w przypadku otwartego konfliktu byłby to wyjątkowo groźny przeciwnik z racji innych, mniej wymiernych, zalet tego państwa. Zaliczają do tych zalet dyktatorską prostotę scentralizowanego dowodzenia, przyzwyczajenie szeregowych obywateli do życia w trudnych warunkach i wojennych ograniczeniach, rozrzucenia znacznej części przemysłu obronnego na ogromnych terenach Syberii i Rosji Azjatyckiej, opanowania techniki wojny na terenach arktycznych a nawet w kosmosie

Ale. Jak wcześniej napisałem, to wszystko było by aktualne wtedy, gdyby ktoś wziął na siebie odpowiedzialność z za inicjację globalnego konfliktu. Mamy dzisiaj dwie wojny lokalne – Rosji z Ukrainą i Izraela z Hamasem w strefie Gazy. Mieliśmy po II światowej wojny w Wietnamie, w Korei (formalnie trwa do dzisiaj!) i w środku Europy, w dawnej Jugosławii.

Należę do resztek pospiesznie wymierającego pokolenia, które świadomie przeżyło całą II Wojnę Światową. Przypominają mi o niej dwie trwałe pamiątki – prawie ślepe prawe oko i prawie głuche prawe ucho. Nieżyjący już koledzy twierdzili, że to moja wina, że w czasach walecznej młodości stale mi przypominali, że źle trzymam karabin. Za blisko ucha i bez odrywania oka od celu. w momencie wystrzału. Ale to – moim zdaniem – nie miało takiego znaczenia. Ja twierdziłem, że przyczyna (poza starością!) by la inna. W czasie pobytu w niewoli po Warszawskim Powstaniu amerykańskie samoloty przysypały mnie dokładnie gruzem niewielkiego domu. Jak po kilku godzinach mnie wyciągnięto, to w ogóle nic nie słyszałem i prawie całkiem oślepłem. To częściowo ustąpiło po kilku dniach, ale moje cenne narządy nigdy nie wróciły do poprzedniego stanu.

I to jest także jedna z prywatnych przyczyn, dla których proszę naszych władców, aby pamiętali o wojnie, zawsze byli do niej gotowi – ale mówili o niej bez patosu i entuzjazmu. My, jako historycznie doświadczony naród,  nie chcemy żadnej wojny. wojna jest największym złem, rujnującym życie dwóch – trzech pokoleń. i przed jej wywoływaniem musimy się bronić, nie występując w rolach przyszłych bohaterów.

Tadeusz Wojciechowski

Poprzedni

Do czytania po wyborach

Następny

Teologia kapitalizmu kontra socjaldemokratyczne rozwiązania?