Ludzie bogaci rzadko prezentują autoanalizy swojego statusu. Właśnie dość przypadkowo trafiłem na wpis jednego z nich. Otóż swoimi przemyśleniami postanowił podzielić się Andrzej Miszk właściciel Antykwariatu i Księgarni Tezeusza (który dąży do „nieomal zmonopolizowania”, jak sam napisał, rynku książki używanej), katolicki diakon, współzałożyciel KOD itd.
Postaram się tym razem zminimalizować komentarze własne, żebyście sami i same mogli wyciągnąć własne wnioski. Generalnie styl jest dość mocno egzaltowany, jak to w takich przypadkach zwykle bywa.
„Socjologicznie od kilku lat należę do klasy wyższej. W Polsce ten próg nie jest wysoki: wystarczy miesięcznie mieć więcej niż 10 tys. zł na rękę w gospodarstwie kilkuosobowym, czy powyżej 15 tys. zł jako singel” – celnie pozycjonuje się autor wpisu.
„W Polsce klasa wyższa jest dość wąska: ok. 1-3% społeczeństwa. I zwykle członkowie tej klasy chowają się w klasie średniej, starając się nie pokazać, że od ludzi zarabiających 5-10 tys. zł dzielą ich lata świetlne”. Sam fakty, trzeba przyznać.
I teraz najciekawszy fragment: „O tym, dlaczego klasa wyższa w Polsce, poza celebrytami, chowa się w tłumie średniaków, warto napisać inny tekst. Ja też się częściowo chowam, żeby mieć po prostu spokój: z jednej strony Polacy są nacją znaną z zawiści, a jednocześnie politycy populiści w ogóle nie wspominają o klasie wyższej jako swoim elektoracie, więc swoje postulaty polityczne i klasowe przemycamy formułując je jako część programu klasy średniej. A ponieważ klasa średnia aspiruje do klasy wyższej, więc – przynajmniej jej części – pochlebia traktowanie jej jako siódmy cud świata i odnajduje się w tych postulatach, wierząc, że kiedyś dotrą do Ziemi Obiecanej zamożnych burżujów”.
I to jest coś o czym próbuję przekonać publiczność od dawna. Bogaci wykorzystują fantazje średniaków do przepychania swoich interesów klasowych. Uwaga o ukrywaniu się celowym bogaczy w zgrai, z ich perspektywy, jednak bidoków, aby osiągać swoje cele ekonomiczne i polityczne, jest chwilą prawdy. Wgląd we własne stregiczne usytuowanie na miarę słynnego stwierdzenia Warrena Buffetta „Istnieje wojna klasowa, ale to moja klasa, klasa bogaczy, prowadzi tę wojnę, i ją wygrywa”.
„Przepaść między górnymi warstwami klasy wyższej a klasą średnią – z którą identyfikuje się aż 80% Polaków – jest w Polsce i na świecie, po prostu kosmiczna. To są inne, niekompatybilne światy (…) Nie napiszę ile dokładnie zarabiam, bo sam dokładnie nie wiem”. I dalej konkretyzuje: „Na bieżące wydatki miesięcznie mam przeznaczone 50 tys. zł”.
W życiu nie zajmują go raczej „przyziemne sprawy”: „Wiem, że są ludzie, którzy lubią różne czynności gospodarstwa domowego, a innych nie: lubią sprzątać, prać, prasować, albo robić coś w ogródku, przy aucie, itp. Słyszałem, że w domach to jest wielkie pole konfliktów i negocjacji. Mnie nigdy nie interesowały domowe aktywności, choć nieraz z zainteresowaniem patrzałem czy słuchałem, jak ludzie z radością lub udręką o nich mówili”. W kwestii zakupów: „Zwykle nie patrzę na ceny i nie podaję widełek cenowych dla zlecanych zakupów. Jeśli nie wiem, jak odróżnić jakość jakiejś rzeczy czy usługi, kierują się ceną: wybieram droższe, lub najdroższe”.
Oczywiście autor twierdzi: „korzystam tylko z prywatnej służby zdrowia. Jeśli muszę korzystać z publicznej nieszpitalnej, ponieważ jakieś usługi są w Polsce zmonopolizowane przez państwo, staram się ograniczyć straty”. Brak refleksji, że te „zmonopolizowane” to są zazwyczaj wysokospecjalistyczne usługi, które po prostu są mniej „komercyjnie opłacalne”.
W innych sprawach też nie zaprząta sobie bezpośrednio głowy drobiazgami: „To samo dotyczy wszystkich innych instytucji państwowych i biznesowych: moje kontakty z nimi są prawie zawsze realizowane przez moich współpracowników”.
„Podaję te przykłady, żeby pokazać jaką logiką i sposobem organizacji w życiu kierują się ludzie z większymi zasobami, żeby nie tracić czasu, energii i uwagi na cokolwiek, co nie zwiększa ich szans na sukces czy nie zmniejsza jakości osobistych doświadczeń”.
Uważa, że państwo jest wrogie „przedsiębiorcom” i aktywnie ich zwalcza. Stąd też: „Nie możesz być w pełni uczciwy, głównie w znaczeniu literalnego przestrzegania prawa, wobec instytucji państwowych, bankowych i innych. Gdybym przez pierwsze lata dawał ludziom umowy etatowe i płacił pełne ZUSy i podatki, nie przetrwałbym nawet pierwszego pół roku. Gdy nie masz pieniędzy – a w biznesie robionym od zera nigdy nie masz przez pierwsze lata i długo dość pieniądze – musisz wybierać najtańsze prawnie możliwe umowy, i z prawnikami, na których też nie masz dość pieniędzy, kombinować, jak przekonać ZUS, PIP, itp., że wszystko jest ok”.
Innymi słowy, to jest dość typowy przykład mentalności tego rodzaju biznesmenów. Droga do realizacji ich celów i marzeń jest pełna ludzi, którym nie opłacono pełnej stawki ubezpieczenia społecznego. Traktowane to jest wyłącznie w relacji z państwem. Nie pojawia się refleksja, że nieopłacone odpowiednio ubezpieczenie oznacza, że to pracownik, a nie mityczne państwo, realnie narażony jest na ryzyko i stratę.
„Państwo, pod względem regulacji gospodarczych dla firm, nie posiadało mojej legitymizacji, to dawało mi prawo moralne i sprawcze, bronić się nie zważając na literę prawa” – racjonalizuje to sobie przedsiębiorca.
I próbuje sobie to po swojemu analizować: „Anty-przedsiębiorcze państwo polskie jest oczywiście owocem szerszego zjawiska: populizmu polityków, głupoty mediów oraz kluczowego faktu: że większość polskiego społeczeństwa do pracownicy najemni i świadczeniobiorcy”.
Polskie państwo stojące głównie po stronie pracowników najemnych. Niczego zabawniejszego dzisiaj nie przeczytacie.
I teraz wisienka na torcie tekstu przedsiębiorcy, teologa i diakona katolickiego: „Kolejna sprawa: rozwijając biznes nie możesz pozwolić sobie na sentymenty i musisz być w jakimś stopniu bezwzględny wobec siebie i ludzi, żeby firma przetrwał. Pierwszymi pracownikami, których zwolniłem, byli moi znajomi i przyjaciele.
Jako nowicjusz w biznesie myślałem, że to bezpieczne i praktycznie zatrudnić kolegów. Ale straciłem i pracowników i przyjaźnie. W ogóle patrzysz i oceniasz każdego bardzo pragmatycznie: co wniesie do firmy, czy i o ile zwiększy jej obrót i szanse na przetrwanie i rozwój. Wyzwaniem etycznym i duchowym jest to, że dla dobra biznesu musisz patrzeć na ludzi instrumentalnie i całkowicie zmienić w sobie rozumienie podmiotowości i szacunku dla człowieka w ramach biznesu. Jak jednocześnie traktować kogoś jako człowieka w pełni jego wartościowości i godności, i pytać siebie codziennie: czy już go/ją zwolnić, i czy jeszcze poczekać?”
Stracił przyjaźnie. Ciekawe dlaczego… „Wieloletniość i masowość tego kadrowego doświadczenia zmienia przedsiębiorcę-człowieka duchowo i etycznie”. Niewątpliwie, niewątpliwie.
„Największym wyzwaniem duchowym i filozoficznym dla mnie jest fakt, że ja traktuję ludzi zasłużonego sukcesu i pracujących na własny rachunek jak w pewien sposób inny gatunek ludzi. Lepszy od innych” – pisze diakon przedsiębiorca.
I dalej przemyślenia filozoficzne w rodzaju: „Duchowo radzę sobie z tym pokusami pożądania władzy i pieniędzy dla nich samych w ten sposób, że sporo uwagi poświęcam sprawą intelektualnym, duchowym i społecznym. W mojej rzeczywistej hierarchii biznes, władza, pieniądze stoją zdecydowanie niżej niż dobro, prawda, piękno i miłość. Jestem też wyćwiczony w myśleniu o śmierci, pustce, nicości, które radykalnie relatywizują „światowe wartości” i w demaskacji moich samo-zakłamań i samo-złudzeń oraz gier podświadomości”.
Więcej was nie męczę, ale sami i same przyznacie, że jest to niezwykłe świadectwo sposobu myślenia tego rodzaju osób. Gdybym sam to napisał, to by mi tu niektórzy twierdzili, że lewak znowu fantazjuje. Wkleiłem te fragmenty w stanie surowym, nawet błędów nie poprawiałem.
Wolnelewo.pl