Jedzcie świerszcze, miliony ptaków nie mogą się mylić.
Jak wielu polskich, postkatolickich ateistów, niecierpliwie wyczekuję świąt. Lubię ubierać choinkę, choć rozbierać niekoniecznie. Lubię śpiewać kolędy, zwłaszcza w moich, punkowych aranżacjach. Lubię kupować sobie prezenty pod choinę. No i lubię jeść wigilijną kolację. Z licznych dań wigilijnych, przepadam za dwoma. Oba są efektem procesu fermentacji.
Fermentacja to filar ludzkiej cywilizacji. Gdyby nasi przodkowie tego procesu nie odkryli, to dalej pozostawali by na przysłowiowym „drzewie”. Ale od kiedy napili się, i w głowach im zabuzowało, to spadli z drzew na matkę ziemię. Tam nie raz musieli główkami pokręcić, aby stworzyć naszą cywilizację. W tym kolację wigilijną.
Każda porządna Wigilia polskich, post katolickich ateistów zaczyna się od opłatka. Pierwszego z moich ulubionych dań wigilijnych. Opłatek to też efekt procesu fermentacji. Ciasto nań, taki żurek, powinno być zawsze świeże i lekkie. Dobry opłatek poznać po tym, że łamie się z charakterystycznym trzaskiem, niczym wystrzał z kapiszona. Po złamaniu, dobrze upieczony opłatek rozpływa się w ustach pozostawiając posmak świeżo zmielonej mąki pszennej, najlepiej z wiejskiego młyna.
Każda porządna Wigilia powinna się kończyć innym produktem procesu fermentacji. I destylacji też. Drugim moim ulubionym daniem wigilijnym. Wódą białą, zmrożoną.
„Wódka czysta, innej nie znam, wódka czysta to poezja” – powtarzał, niczym litanię, ksiądz Spiczyński rozlewając kolejną buteleczkę na rodzinnej, częstochowskiej wieczerzy wigilijnej. Modlił się do czyściochy, rozdawał ją jak komunię.
„Zdrowie, zdrowie Maleńkiego i Marysi matki jego” – przepijaliśmy do dobrodzieja z drugiej strony stołu. Zakąszając jednym z licznych, już drugorzędnych dań wigilijnych.
Przez wiele lat życia mojego kolacja wigilijna zawsze była bezmięsna. Czyli prawie wegetariańska. Czyli, wedle obecnie obowiązującej narodowo-katolickiej nomenklatury „Dobrej Zmiany”, była „lewacką”. W przeciwieństwie do tradycyjnego śniadania wielkanocnego, które musiało być kanonadą kiełbasy i smalcu. Czyli według dzisiejszych gustów narodowo-katolickich – „patriotyczne i prawicowe”.
Co prawda, niedawno prymas Józef Glemp dokonał rewolucji gastronomicznej i mocą swego urzędu zezwolił na spożywanie w Wigilię także trupów ssaków i ptaków, ale pomimo zmasowanej ich promocji, w mojej rodzinie to się nie przyjęło. I gdyby trzymać się obowiązujących dziś definicji, to polscy katolicy witają „lewacką” Wigilią narodziny Jezusa, a „prawackim” mięchem na wielkanocnym śniadaniu czcili jego zmartwychwstanie.
Lewak malusieńki
Bo Jezus narodził się jako lewak. Dziecko ze związku partnerskiego Boga ojca i Żydówki Maryi. W rodzinie uchodźców przed zbrodniczym Herodem. Potem był prorokiem częstującym wyznawców winem, chlebem i rybami. Ewangelie nie wspominają o Jezusie wcinającym burgery.
Zmartwychwstał Jezus już jako prawicowy znak towarowy światowej korporacji. Ubezpieczającej ludzi od ewentualnych problemów z piekłem po ich śmierci. W Polsce zmartwychwstał jako Polak-katolik. Teraz też król polski. Narodowiec nawet. Smakosz kaszanki i salcesonu.
Każdy polski, patriotyczny narodowiec wie, że powinien dbać o przyrost substancji narodowej. Masy narodu polskiego. Na dwa sposoby. Zwiększać przyrost naturalny narodu, co kiepsko Polakom wychodzi. I zwiększać swoją masę, czyli pakować swój narodowy kark i inne mięśnie. Co wielu udaje się.
Pakowanie karku wymaga spożywania wysokobiałkowych produktów żywnościowych. A takie gwarantują obecnie jedynie produkty żywnościowe z owadów. Tylko jedzenie z przetworzonych świerszczy lub karaluchów zawiera niezbędne dla wyrzeźbionego karku pełnowartościowe białka, witaminy i mikroelementy.
Łapcie boskie dary
Świerszcze i karaluchy nie zawierają też niezdrowych, czasem zabójczych, kwasów tłuszczowych i grożącego udarem cholesterolu. Zatem jeśli polski naród ma rosnąć w silę swych karków i mnożyć się z islamskim impetem, to Polacy-katolicy powinni przejść jak najszybciej na owadzią dietę. Zwłaszcza, że hodowla owadów jest najbardziej wydajną. Świerszcze konsumpcyjne mnożą się jak przysłowiowe muchy. Hodowla taka nie wymaga tak wielkich powierzchni ferm i pastwisk jak w hodowlach ssaków i ptaków.
Wedle badań EUROSTATU w Polsce corocznie marnuje się 9 milionów ton żywności, w tym 6,6 milionów to odpady powstałe w czasie produkcji tradycyjnych produktów żywnościowych. Gdyby tylko te odpady przeznaczyć na paszę dla owadów, to Polska mogłaby wyżywić siebie, Rosję , Chiny i Unię Europejską.
Masa białkowa z owadów jest już sprzedawana i spożywana w Polsce pod postaciami pożywnych batonów. Na wielu azjatyckich targowiskach już teraz sprzedawane są inne owadzie rarytasy. Czemu nie przemienić owadziego białka w polską kiełbasę, a szaszłyki z jedwabników wprowadzić do menu wieczerzy Wigilijnej?
Oczywiście, narodowy polski żołądek nie każde obce owadzie ciało przyjąć może. Nie każdy przekona się do gulaszu z prusaków, czy pierogów z hiszpańskimi muchami.
Za to nasz narodowy pasikonik, albo chrząszcz co po polsku brzmi w trzcinie, polska boża krówka, czy krajowa mucha gnojówka winny jak najszybciej znaleźć się w narodowym jadłospisie i wigilijnym menu prawdziwych Polaków.
Na zdjęciach propozycje nowego menu wigilijnego.