Mniej więcej rok temu, po osiągnięciu nieprzyzwoicie wysokiego wieku, zacząłem mieć powtarzające się sny, w których odbieram natarczywie dzwoniące telefony od osób, przebywających już od dawna pod czułą opieką aniołów i anielic. Nie dzwonią tylko ci, którym kazano zamieszkać w gorących galaktykach. Trudno się dziwić – wysokie temperatury działają rozleniwiająco.
Ci, co dzwonią, są ciekawi, co u nas naprawdę słychać, oczekują potwierdzenia zadziwiających informacji pozyskiwanych z odbieranych i u nich ziemskich stacji telewizyjnych.
Udzielają mi też rad, jak mam się zachowywać przed ich komisją weryfikującą nadzorowaną przez samego archanioła Gabriela, czyli wyjątkowo ważnego generała niebiańskiej policji. A ta komisja ma bardzo podobne zadania do tej, którą ma urodzić PIS. Analizuje wady, przestępstwa i zasługi przybywających dusz i decyduje, w której galaktyce wszechświata i w jakich warunkach ma zamieszkać.
Agent wywiadu
O poważnych sprawach nie powinno się mówić i pisać zbyt żartobliwie. Ale nie mam wyjścia – słynne dzieło prawnicze PIS dotyczące scigania osób ulegających rosyjskim wpływom w Polsce ma tak humorystyczny, a zarazem społecznie niebezpieczny charakter, że nawet ci, którzy do mnie dzwonią, krztuszą się ze śmiechu, podbudowanego obawą o losy ich żyjących jeszcze krewnych i przyjaciół.
Przedwczoraj w nocy śniło mi się, że odbieram nękający telefon i słyszę poważny, męski głos – „Serwus Tadeuszu – tu Mikulski, vel Hans Kloss. Mam prośbę – spróbuj się dowiedzieć, czy ta nadzwyczajna pisowska komisja zamierza rozszerzyć zakres czasowy swoich – pożal się Boże – dociekań, na wcześniejsze lata. Bo wtedy będę na pewno jednym z głównych podejrzanych. W końcu w znanym serialu byłem agentem rosyjskiego wywiadu a później w realu – szefem placówki krzewiącej polską kulturę w Moskwie. Czy PIS utworzy u nas, czyli w „zaświatach” jakąś filię tej komisji? Pytała mnie też o to Ania German, która w czasach ZSRR była tam niezwykle popularna i często bywała w Moskwie i Petersburgu. Podobno Putin do dzisiaj słucha jej piosenek.
Jak się głębiej zastanawiam nad sensownością powoływania tej dziwacznej komisji, to dochodzę do smutnego wniosku, że też mogę być podejrzany. Od „maleńkości” podziwiam kilku Rosjan i czuję do nich sympatię. Jestem wrażliwy na ból i nie chcę się narażać na tortury, więc nie trzeba mnie zmuszać, abym wymienił kilka nazwisk.
Przyznaję, że wpływali na mnie Tołstoj, Czechow, Gogol, Dostojewski i Turgieniew. Wszyscy już dawno nie żyją, ale ich dzieła miały udział w kształtowaniu naszej kultury i nie można wykluczyć, że także po śmierci pośrednio osłabiali naszą ostrość negocjacyjną z Rosjanami, przy zakupach ropy, gazu, węgla i uzbrojenia. I niektórzy, także w ostatnich latach, mogli przy tym dużo, i nie zawsze legalnie, zarobić.
Ciekaw jestem, kto był pomysłodawcą i autorem pierwszego projektu ustawy nakazującej szukanie, publiczne piętnowanie i karanie osób ulegających rosyjskim wpływom, stwarzającej podstawy powołania wspomnianej komisji. To nie był prezydent – bo on w dalszych działaniach dotyczących tej sprawy zupełnie się – jak powiedział mój doradca, nurek śmietnikowy – „zakałapućkał”. Podpisał ustawę nadając jej tym samym moc prawną, ale jednocześnie przesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego. W kilka dni po tym przesłał do Sejmu propozycję nowelizacji, zmieniającej kilka krytykowanych w kraju i za granicą artykułów tej ustawy, ale niezmieniającej jej merytorycznego sensu – umożliwienia psucia opinii wybranym „wrogom” i wykluczenia ich z życia politycznego. Unia Europejska i każdy rozsądny człowiek w Polsce nie ma wątpliwości, że taka komisja, powołana w praktyce przez rządzącą partię i składająca się z jej zwolenników, ma być dodatkowym, państwowym organem, służącym eliminowaniu wyborczej konkurencji. Stąd też sądzę, że jej utworzenie nie będzie bezkonfliktowe i decyzje dotyczące jej powołania mogą się jeszcze zmieniać – łącznie z anulowaniem całej ustawy.
Na nowej drodze
Moi nocni rozmówcy śmieją się z postępowania i nieporadności obecnego rządu, ale jednocześnie nie mogą wyjść z podziwu dla szybkości, z jaką przeszliśmy przez ostatnie osiem lat po drodze prowadzącej od nieco ułomnej demokracji, do autokracji wykazującej skłonności do przekształcania w dyktaturę. Kiedy protestuję, mówią, że nie znam historii. Podobno od czasów wspólnoty pierwotnej każda grupa, plemię czy naród broniły swego wodza – autokraty i stwarzały mu warunki, w których stawał się dyktatorem.
Bronię demokracji w tych rozmowach, ale ostatnio poległem. Ktoś już dostarczył moim adwersarzom wypowiedź naszego premiera z pierwszych dni czerwca tego roku, w której poinformował społeczeństwo, że sąd wydał w sprawie Turowa „bezprawny wyrok”, szkodliwy dla rządu i kraju. I tak się zaczyna odkrywanie dyktatury! Dobre są decyzje niezależnego sądownictwa krajowego i europejskiego, które są dobre dla władzy. Decyzje autokratycznej władzy są bowiem zawsze słuszne i wszyscy – łącznie z władzą sądowniczą – powinni się im podporządkować.
Wczorajszej nocy śnił mi się znowu mój dzwoniący telefon. Dzwonił marszałek Józef Piłsudski, któremu jako dziecię nieletnie zostałem kiedyś, w 1933 roku, przedstawiony w grupie synów legionistów. Słysząc w słuchawce jego charakterystyczny głos, usiłowałem stanąć na baczność i potłukłem się dotkliwie, spadając z łóżka.
Marszałek powiedział, że powinniśmy jednak, jako świadomi sklerotycy – patrioci, wpłynąć na obecnego premiera, aby na spotkaniach z „ludem” używał mniej kwiecistego języka i starał się oszczędniej chwalić swoimi umiejętnościami i rzekomymi osiągnięciami. W ogóle – podkreślił – obecny rząd przypomina mu pewien etap okresu międzywojennego, kiedy w sejmie i rządzie też za dużo gadano i musiał im delikatnie zwrócić uwagę mówiąc, że „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić!”.
Tłum
Pogląd członków i zwolenników zjednoczonej prawicy uważających, że zawsze mają rację, uległ głębokiemu zachwianiu 4 czerwca 2023 roku, kiedy na wezwanie Donalda Tuska opozycja zorganizowała w Warszawie marsz protestacyjny, w którym wzięło udział pół miliona osób. Prawicowi krytycy byli znacznie oszczędniejsi i mówili o kilkudziesięciu tysiącach. Ale wśród zwolenników byli i tacy, którzy starali się policzyć także tłumy na bocznych ulicach i mówili o milionie uczestników. A jeśli jeszcze doliczali bratnie marsze i spotkania organizowane o tej samej porze w innych metropoliach – jak np. w Krakowie czy Szczecinie, to w tych szacunkach zbliżali się do półtora miliona.
Ale najważniejsza w tym marszu – moim zdaniem – nie była zaskakująco wysoka liczba uczestników. Najważniejszy był pogodny nastrój, dowcipne, choć czasem i złośliwe transparenty, uśmiechnięte twarze pozbawione zaciekłości, charakterystycznej dla prawicowych manifestacji.
Czy ten marsz, poza pokazaniem siły sprzeciwu wobec obecnych władz, metod rządzenia i autokratyczno–dyktatorskich perspektyw, może przynieść opozycji bardziej długofalowe polityczne profity? Moim zdaniem – może. Pokazał bowiem, że mimo różnic programowych opozycja potrafi wspólnie dążyć do określonego celu, nie dbając nawet o indywidualną promocję partii i działaczy. Na marszu byli przecież wszyscy, ale nie brylowali przed telewizyjnymi kamerami, albo robili to z godnym szacunku umiarem.
Tym wspólnym celem jest – i powinno być przez najbliższe miesiące – wygranie jesiennych wyborów i odsunięcie od władzy PIS i jego przybudówek, stanowiących realne zagrożenie dla naszej demokracji, pozycji w Europie i na świecie. To niebezpieczeństwo rozumie – ciągle moim zdaniem – zarówno liberalne centrum opozycji jak i lewica. Jeszcze nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie, część ugrupowań szukających nowych dróg politycznej samorealizacji jak i konserwatystów z różnych epok.
Wszyscy mają jeszcze kilka miesięcy na oswojenie się z sytuacją, w której – powtórzmy – imperatywem jest wspólne osiągnięcie wyborczego wyniku pozwalającego ma przejęcie władzy. Dopiero jak to nastąpi, to przyjdzie czas na konstruowanie nowej władzy, uwzględniające zarówno osiągnięte wyniki wyborcze jak i potencjał intelektualny wspomagany doświadczeniem. Odwracanie tej kolejności działań ugrupowań opozycyjnych byłoby na rękę PIS i potwierdzało tezę, że opozycja w Polsce nie potrafi się porozumieć – a więc także nie potrafi rządzić.
Nie dawajmy im takiej satysfakcji. Polska zasługuje na spokojne, sprawne i uczciwe rządy, bezkonfliktowe pozyskanie i wykorzystanie należnych unijnych funduszy, szczelny parasol ochronny zmontowany z sił własnych i NATOwskich. Zasługuje też na przeżywanie kolejnych dni, miesięcy i lat bez codziennych sensacji i afer, bez traktowania państwa, jako źródła szybkiego bogacenia.