8 listopada 2024

loader

W uścisku neosarmacji

Europa i świat przeżywają epokowe przemiany, technologie zmieniaj ludzkie życie w tempie i skali wcześniej nie notowanej. Tymczasem polska prawica intelektualna grzebie się w abstrakcyjnych rozważaniach sięgających rodowodem schyłku XVIII wieku.

Mamy ciągle do czynienia ze sporym (choć malejącym) obszarem biedy, słabym wykształceniem społeczeństwa, złogami anachronicznej mentalności, będącej mieszaniną tradycjonalnej religijności, konserwatywnej obyczajowości, ksenofobii oraz umysłowego lenistwa, które jest niechlubną tradycją polską, bardzo celnie i dobitnie piętnowaną choćby przez Stanisława Brzozowskiego. Spór ten opisywany jest przy użyciu takich pojęć jak – z jednej strony – sarmatyzm, konserwatyzm, a z drugiej jak imitatorstwo, cudzoziemszczyzna, postępowość.

Stary sarmatyzm

Spór między „cudzoziemszczyzną” a sarmatyzmem ma ponad dwustuletnią tradycję. Echa, a czasem istotę tych sporów można znaleźć w kanonie literatury epoki Oświecenia oraz w opracowaniach na ten temat. Krytykę cudzoziemszczyzny można znaleźć w „Powrocie posła” Jana Ursyna Niemcewicza i „Żonie modnej” Ignacego Krasickiego. Z kolei krytyka sarmatyzmu zawarta jest w warstwie ideowej sztuki Franciszka Zabłockiego „Sarmatyzm” Franciszka Zabłockiego, w której Sarmata, to okrutny dla poddanych, ograniczony umysłowo, chciwy warchoł, który w imię własnych korzyści gotów był doprowadzić do zguby ojczyzny. Krytykę sarmatyzmu zawierają także m.in. „Myszeida”, „Monachomachia”, „Pan Podstoli”, czy „Pijaństwo” Ignacego Krasickiego, „Podróż do Ciemnogrodu” Stanisława Kostki Potockiego czy komedie Aleksandra Fredro. W swoich utworach światły biskup warmiński atakował przejawy kultury sarmackiej, barokowego dziejopisarstwa i negatywnych mechanizmów społecznych. Wojna myszy i kotów w wielu scenach zawiera jasne aluzje dotyczące funkcjonowania państwa. Wszystko to działo się w blasku Oświecenia, epoki burzliwej, przełomowej, niosącej ze sobą nowe hasła, wartości, wzorce osobowe, wezwania do uwolnienia człowieka od dominacji autorytetu kościelnego, oddzielenia moralności od religii. W mocno podupadłej Polsce Oświecenie było, jak pisano, światłem wśród nocy saskiej. Zacofana gospodarczo i kulturalnie Rzeczpospolita, wręcz chłonęła nowe wzorce, a ponieważ za wzór i źródło inspiracji w sprawach kultury uważano Francję – francuski frak stał się niemal emblematem nowoczesności, europejskości i postępu, podczas gdy rodzimy kontusz ze słuckim pasem był oznaką zacofania i zaśniedziałego tradycjonalizmu. Cudzoziemszczyzna i sarmatyzm to temat często poruszany w utworach przez bardzo wielu pisarzy. Podjął go m.in. Henryk Rzewuski w powieści „Listopad” ukazującym wprost ten dualny podział społeczeństwa szlacheckiego, acz sympatiami skłaniał się ku sarmatyzmowi. Wydaje się, że najmocniejszy cios zadał sarmatyzmowi pisarz epoki dużo późniejszej, choć ciągle jeszcze bardzo sarmackiej. To Karol Zbyszewski, który w swojej, wydanej w 1939 roku, niemal w przeddzień klęski wrześniowej i kresu II Rzeczypospolitej opowieści historycznej „Niemcewicz z przodu i z tyłu”, dopełnił dzieła kompletnej kompromitacji sarmatyzmu. Bardzo barwnie napisana opowieść Zbyszewskiego, choć dotyczyła epoki już wtedy bardzo odległej historycznie, przyjęta została jako skandal i ściągnęła na autora gromy ze strony konserwatywnych kręgów politycznych. Obraz polski szlacheckiej, sarmackiej, obraz elity społeczno-politycznej przedrozbiorowej Rzeczpospolitej jest w tej opowieści przerażający. Nie o XVIII wiek chodziło jednak krytykom Zbyszewskiego, lecz o to, że obraz tamtej Rzeczypospolite za bardzo przypominał im Polskę współczesną. Ich – bo to oni nią władali. Druga Rzeczpospolita odziedziczyła bowiem bardzo wiele wad Polski saskiej i stanisławowskiej. Ostatnią tak krytyczną rekapitulację sarmatyzmu, jako odwiecznej choroby polskiej zaprezentował Paweł Huelle w swojej sztuce „Sarmatyzm”.

Ofensywa neo-sarmatyzmu

We współczesnych dyskusjach nie używa się już oczywiście określenia cudzoziemszczyzna (choć pojęcie „sarmatyzmu” bywa czasem przywoływane w kontekście współczesnym) a jeśli nawet, to tylko na zasadzie przytoczenia, w cudzysłowie. Mimo to Andrzej Nowak, konserwatywny profesor historii z Krakowa, kiedy w krytycznym artykule na temat opcji modernizacyjnej, „Dostojna świątynia ideologicznej abstrakcji” pisze o konieczności obrony narodowej wspólnoty, w gruncie rzeczy kryptonimuje sarmatyzm w jego niechęci do obcych i stawianiu narodu ponad dobro jednostki. Jego tekst stanowi poniekąd summę postulatów współczesnych „sarmatów”. Pojęcie transformacji cywilizacyjnej Polski opatruje epitetem „fetysz”, tworzy określenie „fetysz transformacji”. To deprecjonujące określenie ma „transformację” skompromitować, a co najmniej postawić ją w dwuznacznym świetle. Nowak jest gorącym orędownikiem takiego modelu nauczania historii, w którym elementy krytycznej refleksji nad polską tradycją historyczną będą usunięte w cień, zmarginalizowane, a na pierwszy plan zostaną wysunięte fakty i opinie potwierdzające hagiograficzną, czyli wyidealizowaną wizję polskiej przeszłości.
Nowak był i pozostaje jednym z głównych ideologów IV RP, więc gdy czyta się jego wywody, widać w nich to, co jest istotą ideologii politycznej PiS i „kaczyzmu”, z jego skłonnością do sielankowego traktowania przeszłości. Owa sielankowość znalazła swój najbardziej kuriozalny wyraz w kulcie Powstania Warszawskiego, który sprawił, że straszliwa hekatomba krwi będąca skutkiem nieodpowiedzialnych decyzji dowództwa Armii Krajowej została zreinterpretowana jako zwycięstwo moralne. Krańcowym w swoich poglądach i retoryce bojownikiem neosarmatyzmu jest pisarz Jarosław Marek Rymkiewicz, który w swojej szokującej w wymowie opowieści „Kinderszenen” stworzył coś w rodzaju ideologii gwałtownej śmierci w beznadziejnej walce, jako najwłaściwszej dla mentalności, psychiki i potrzeb narodu polskiego. Skutkiem tego rodzaju propagandy, nazwanej „polityką historyczną”, było zmarnowanie wartościowych owoców dyskusji nad Powstaniem Warszawskim i syndromem polskiego antyracjonalizmu, która to dyskusja przez kilka dziesięcioleci przetoczyła się przez łamy prasy krajowej i emigracyjnej. Neosarmatyzm zaistniał silnie w części periodycznej prasy prawicowej o profilu konserwatywno-katolickim. „Pismo poświęcone „Fronda” wprost i z premedytacją nawiązuje aprobatywnie do tradycji sarmackiej, zarówno w warstwie ideowej jak i estetycznej. Nie tylko zresztą ono, także n.p. periodyki „Christianitas” czy „Czterdzieści i cztery”. Co więcej, w miarę upływu czasu, umiarkowana sympatia do sarmatyzmu ustępuje radykalnej apologii jego wersji wojowniczej, jako najlepszej formy polskiego bytowania. Od półtora roku główne składniki ideologii sarmackiej są częścią oficjalnego, państwowego systemu ideologicznego państwa PiS.

Lewica w tym sporze

Po której stronie tego sporu powinna stać lewica? To dziś pytanie dość retoryczne, bo osłabiona, walcząca o życie i pozbawiona silnego instytucjonalnego zaplecza, nie mająca głowy do „spraw wyższych”, lewica jest dziś w tych sprawach uporczywym niemową. Oczywiście jej tradycja nakazuje być po stronie postawy modernistycznej. Moderniści i liberałowie, chociaż z wielu różnych powodów wiele ich dzieli od lewicy, są jednak w jakimś stopniu jej naturalnymi sojusznikami. „Sarmaci”, choć czasem bywają, jak PiS, społecznymi i ekonomicznymi populistami, „przyjaciółmi ludu”, takim sojusznikiem dla lewicy nigdy stać się nie powinni. Ich nienawiść do demokratycznych wolności (konserwatywni i prawicowi publicyści niechęć tę kryptonimują za pomocą wyraźnej fascynacji filozofią heroldów niemieckiego nacjonalizmu i silnego państwa, Carla Schmitta i Martina Heideggera), zamknięcie na inność, pogarda dla tłumu, ekskluzywizm społeczny wyklucza ich z kręgu ewentualnych sojuszników. Od liberałów (vel „cudzoziemszczyzny”) dzielą bowiem lewicę fundamentalne różnice poglądów na charakter i przeznaczenie gospodarki, na kształt państwa, na kierunki ewolucji struktury społecznej etc. Nie dzieli ich jednak konstytutywna tkanka zasadniczego pogląd na świat. Z „sarmatami”, mimo ich rzekomej „wrażliwości społecznej”, będącej w istocie ordynarnym populizmem, dzieli lewicę wszystko. Parafrazując pewnego przedwojennego polityka można by rzec, że w sojuszu z liberałami (vel „cudzoziemszczyzną”) lewica może stracić fragment swojego ciała. W sojuszu z „sarmatami” straciłaby swoją „duszę”, część tożsamości. O tym, że to niebezpieczeństwo wcale nie jest iluzoryczne czy wydumane, niech zaświadczą osobliwe „zaloty” jakie w pierwszym roku rządów PiS zaprezentowali w stosunku do nich Leszek Miller, czy profesorowie Kazimierz Kik i Genowefa Grabowska. Miller, autor fatalnego kiksu z kandydaturą Magdaleny Ogórek, robił wyraźnie wrażenie człowieka zafascynowanego skutecznością władzy PiS, Kik pod niebiosa wychwalał program 500 plus i socjalne koncesje, a Grabowska, konstytucjonalistka nie znalazła w sobie chęci, by potępić niszczenie Trybunału Konstytucyjnego, a nawet znajdowała miękkie argumenty na korzyść PiS. A wszystko to w czasie, gdy PiS brutalnie dewastował fundamenty demokracji i do tego w studiu TVP, propagandowej tuby władzy. Szczególnie żałosnym przypadkiem jest casus Aleksandry Jakubowskiej, byłej minister w rządzie SLD, która doznawszy konwersji na światopogląd „konserwatywny”, nie znalazła w sobie dość przyzwoitości i dobrego smaku, by przynajmniej milczeć.
Konkludując – lewica powinna wyjść poza ten anachroniczny spór i – jak uważa historyk lewicy Andrzej Mencwel – znaleźć swoją własną formułę, formułę nowoczesnego europeizmu i odpowiedzi na prawdziwe wyzwania współczesności.

trybuna.info

Poprzedni

Jak Werblan z Modzelewskim (część 3)

Następny

Miasto, w którym zjada się koty