1 grudnia 2024

loader

Więcej pańszczyzny, mniej podatków

Jak wynika z najnowszego raportu EAPN (Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu) Prawie połowa (46%) ludzi pracy w Polsce ma dochody niższe od minimum socjalnego co oznacza, że doświadczają niedostatku. 17 milionów Polaków to ludzie biedni. A 2.5 % ludności, 6.6 mln ludzi doświadcza skrajnego ubóstwa. Skąd bieda w kraju, który jest wskazywany za granicą jako lider dynamicznego wzrostu dochodu?

Przyczyn jest kilka, ale ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że państwo polskie, niezależnie od tego kto rządzi reprezentuje interesy pracodawców, biznesu a nie ludzi pracy. I to raczej wielkiego biznesu a nie drobnego.

W czasie pandemii środki z tarczy anty covidowej dostały głównie firmy średnie i duże. Związek Banków Polskich podał do publicznej wiadomości, że 60 mld złotych z tej tarczy leży bezużytecznie na kontach firm. W tym samym czasie małe firemki, do 9 zatrudnionych nie dostały prawie nic, a pracownicy w czasie pandemii byli zdani na siebie i wielu z nich popadło w długi i biedę.

Raport EAPN zadał kłam powszechnemu przekonaniu, że ten kto pracuje daje sobie radę. Okazuje się, że mniej więcej w co drugiej rodzinie pracowniczej dochód na osobę nie osiąga nawet bardzo skromnie wyliczonego minimum socjalnego (ok. 1500 zł.) Mamy więc do czynienia z dość powszechnym zjawiskiem pracujących biednych. I coraz bardziej poziom rozwarstwienia w Polsce przybliża się do tego z czym mamy do czynienia w USA, gdzie odsetek working poor (pracujących biednych) to jakieś 30%.

Z wydanej właśnie książki „Nierówności po polsku” (trzech autorów: Pawła Bukowskiego, Jakuba Sawulskiego i Michała Brzezińskiego) dowiadujemy się, że jednym z powodów drastycznego rozwarstwienia naszego społeczeństwa jest słabość związków zawodowych. Tylko co dziesiąty pracownik należy do związku zawodowego. A sam bronię często ludzi, którzy zostali zwolnieni z pracy, bo odważyli się zorganizować związek zawodowy.

Ostatnio pojawił się w Polsce koncern prawny Littler, znany w USA ze zwalczania związków zawodowych. Kolejne spółki płacą krocie, żeby paraliżować porozumienie na rzecz lepszych warunków. Co gorsza, w Polsce działalność Littlera jest pośrednio finansowana przez państwo kosztem dochodu z podatków. Pomoc prawną, w tym sabotowanie dialogu ze związkami, firmy wpisują w koszty prowadzenia działalności gospodarczej i odliczają od podatku. Władze państwa nie dają żadnego górnego limitu ulgi podatkowej na taką obsługę. Szefowie nic nie tracą, zatem płacą największe pieniądze za zaostrzenie kursu w relacji ze związkami i wypowiadają im wojnę.

Niskie pensje, wydłużanie czasu pracy, nie płacenie za nadgodziny albo płacenie niezgodnie z kodeksem pracy, wymaganie pracy ponad siły; wszystko to wywołuje biedę, choroby, a po stronie pracodawców większe zyski. Zaporą dla takich praktyk może być prawo pracy, ale tylko gdyby to prawo traktowano w Polsce poważnie, gdyby je respektowano. Otóż kodeks pracy jest systematycznie odchudzany i aktualnie jest tak cienki, że przypomina instrukcję obsługi odkurzacza. A każda kolejna ekipa rządowa zmniejsza ilość izb pracy w sądach, co sprawia, że na rozprawę czeka się coraz dłużej i do sądu jest coraz dalej.

Pomóc mogłaby Inspekcja Pracy gdyby nie była jakimś żartem. W wywiadzie prasowym szef tej instytucji skarżył się, że jest to jedyna taka Inspekcja w Europie, która zwykle uprzedza pracodawców o kontroli.

Łamanie prawa pracy jest u nas powszechne. Cóż z tego, że za PiS-u wprowadzono minimalną stawkę godzinową (obecnie 30 zł), skoro mało kto tyle zarabia. Cóż stąd, że umowy śmieciowe są zwykle łamaniem prawa i sądy często ustalają istnienie stosunku pracy tam gdzie biznes narzuca umowy cywilno-prawne, skoro na rozprawę czeka się latami.

Temu chcieli zaradzić sami inspektorzy pracy, którzy zgłosili projekt nowelizacji, który dawałby Inspekcji zdolność podejmowania wiążących decyzji nakazujących wypłacanie normalnych stawek czy przejście na umowę o pracę. W przypadku nie zastosowania się do tych decyzji groziłyby dotkliwe kary finansowe. Gdyby pracodawca się z tymi decyzjami nie zgadzał zawsze mógłby się od nich odwołać do sądu. I to on czekałby na odległy termin rozprawy, bo jego bardziej stać na takie czekanie niż pracownika.

Niestety rząd zarekomendował odrzucenie tej nowelizacji.

Podobnie sprawa się ma z bezpieczeństwem w miejscu pracy. Co roku w wypadkach przy pracy ginie miedzy 200 a 300 osób. Wielu tych tragedii można by uniknąć gdyby osoba informująca władze o np. zdjęciu zabezpieczeń, żeby przyspieszyć taśmę jak to miało miejsce w łódzkim Indesicie, były chronione prawem przed zemstą pracodawcy. Niestety nasz rząd wyłączył z ustawy o sygnalistach wszystko co dotyczy miejsc pracy. Oburzona tym rozstrzygnięciem ministra Pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk stwierdziła, że rząd w którym zasiada bardziej się troszczy o dobrostan świń niż pracowników.

Ozusowanie umów śmieciowych to jeden z kamieni milowych warunkujących uruchomienie przez Komisję Europejską środków z Krajowego Planu Odbudowy. Tusk jednak stara się tego nie zrobić, bo jego rząd reprezentuje pracodawców, a to mogłoby im się nie spodobać. Pozostajemy więc wciąż w tyle za Rumunią, która umowy śmieciowe skasowała.

Na życzenie biznesu rząd wciąż kombinuje jak obniżyć składkę zdrowotną pracodawcom, choć jak wynika ze statystyk to osoby prowadzące działalność gospodarcza są w Polsce najzamożniejsze. Ten sam rząd opracował raport mający wykazać, że zasiłki dla dzieci 500/800 plus nie zdały egzaminu, na co wtórując rządowi redaktor naczelny Rzeczpospolitej napisał, że czas ten program wyrzucić do kosza.

Według raportu EAPN 1% najbogatszych uzyskuje dochód równy 15% dochodu narodowego, podczas gdy połowa (50%) Polaków i Polek osiąga dochód równy zaledwie 20% PKB. Każdy dzień obecnych rządów będzie tę przepaść pogłębiał bo przyświeca mu zasada odwrotnego Janosika: zabrać biednym i rozdać bogatym.

Od czasów magnaterii rządzące jaśnie państwo domaga się niezmiennie tego samego: obniżenia podatków i zwiększenia pańszczyzny.

Piotr Ikonowicz

Poprzedni

Dzień święty święcić

Następny

Eutanazja rentiera? BRICS czyli finansowa deglobalizacja