„Wieczór Trzech Króli” Williama Szekspira to niejako „specjalność” lubelskiego teatru.
Zaczęło się w 1921 roku, gdy z tą komedią zjechał do Lublina Ludwik Solski. Po raz kolejny, na tej samej scenie, ale tym razem już pod winietą Państwowego Teatru im. Juliusza Osterwy, wystawiono „Wieczór” 30 marca 1952 roku. Kolejna premiera „Wieczoru” miała miejsce w dzień Trzech Króli, 6 stycznia 1974 roku. O wszystkich tych wystawieniach można przeczytać w programie do najnowszego przedstawienia. Dwóch pierwszych przedstawień rzecz jasna widzieć nie mogłem z powodu nieobecności na tym świecie. Przedstawienie sprzed 45 lat, w reżyserii Józefa Słotwińskiego, pamiętam blado, ale pozostała mi w pamięci jego barwna, scenograficzno-kostiumowa wystawność (scenografia to od dawien dawna do dziś świetnie uprawiana specjalność lubelskiej sceny, jej dobra marka) oraz akrobatyczna dynamika ruchowa.
Przedstawienie w reżyserii Łukasza Kosa, którego premiera odbyła się także w Wieczór Trzech Króli 2019 wyraziście i bez ogródek wpisuje się w „klimaty genderowe”. To już nie zwykła przebieranka, jak tradycyjnych inscenizacjach i to dotycząca jedynie Violi, udającej Sebastiana, lecz totalna zamiana płciowych ról przez większość bohaterów, testowanie mężczyzn w rolach kobiecych i odwrotnie. Łukasz Kos i autor opracowania tekstu Hubert Sulima czynią to jednak bez ambicji sięgających zawiłości psychoanalitycznych, bez brania tego wszystkiego bardzo na serio. Gdybym miał pójść za subiektywnym skojarzeniem, uznałbym, że podeszli oni do całego tego zamieszania nie tylko z humorem ale i dystansem intelektualnym. Ten humorystyczny dystans i ten miszmasz jest też w kostiumach (Maja Skrzypek) i scenografii (Paweł Walicki). Te pierwsze są kompletnie fantazyjne, ani „renesansowe” (zazwyczaj kojarzone z Szekspirem), ani współczesne, ale właśnie kompletnie „od czapy” w dobrym tego słowa znaczeniu, bo fantazyjne, „samoswoje”. Scenografia nawiązuje do motywów morskich, ze sztucznym morzem w tle, z ogromnymi balonami w kształcie betonowych falochronów. To wszystko zdynamizowane migotliwą choreografią Katarzyny Sikory. W zespole aktorskim bez fajerwerków, ale wyrównany dobry poziom. No, może wyróżniłbym najlepszą chyba rolę tego przedstawienia, czyli Malvolia Marty Ledwoń, która ciekawie pokazała kogoś w rodzaju hermafrodyty, z męskim niemal, tubalnym głosem i skrywającym się pod tą zewnętrznością kobiecym seksapilem. Uznanie także dla Niny Skołuby-Urygi, seniorki lubelskiej sceny, w roli Błazna, zabawnej Magdaleny Sztejman jako sir Andrzeja Chudogęby, Wojciecha Rusina jako bardzo dobrego sir Toby i Daniela Dobosza, perwersyjnie kobiecego w roli Olivii. Słabością aktorską przedstawienia była niestety Justyna Janowska w roli Violi/Sebastiana, wyraźnie odstająca od reszty in minus. Bardzo mi przykro czynić taką uwagę pod adresem aktorki początkującej w zawodzie. Rzecz jasna, nie sposób oczekiwać od młodej aktorki dojrzałej roli, młodość i niedojrzałość jest zresztą w tę postać wpisana, ale w tym przypadku można było odnieść wrażenie, że bladość i nieporadność jej wykonania, sprawiająca przy tym wrażenie nieświadomości sensu roli, była efektem braku należytego poprowadzenia ze strony reżysera, odrobiny dopingu, kilku profesjonalnych uwag. Odrobina wsparcia i niedoświadczona aktorka, nie wątpię że utalentowana, wyszłaby z tego niełatwego zadania obronną ręką. A tak otrzymaliśmy bezkrwistą, gombrowiczowską „Iwonę”, tyle że nie w tym przedstawieniu. W ostatecznym jednak rezultacie udany to był wieczór, dobra i inteligentna zabawa.
William Szekspir – „Wieczór Trzech Króli”, reż. Łukasz Kos, muz. Daniela Strycharski, Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie, prem. 6 stycznia 2019.