Jest w życiu publicznym taki dojrzały wiekiem i stażem działacz prawicowy, który w skołatanych głowach moich przyjaciół zasłynął rewolucyjnymi koncepcjami modernizacji armii w czasie pełnienia zaszczytnej funkcji ministra od obrony. Drugim powodem jego utkwienia w ich pamięci były nieustanne zapowiedzi ogłoszenia nowej prawdy o smoleńskiej katastrofie, która przecież nie mogła być katastrofą. Narastająca skleroza powoduje, że z pierwszej wymienionej płaszczyzny działań tego męża stanu zapamiętałem tylko to, że nie lubi Francuzów i zerwał z nimi umowę na dostawy bojowych helikopterów. A miały taką ładną nazwę – caracal – czyli po francusku ryś stepowy.
Z drugiej płaszczyzny nie dowiedziałem się nic nowego i nic, co by wzbudziło we mnie podejrzenia sterowania katastrofą.
Wojna o PIS
W bogatym politycznie październiku tego roku tenże działacz był łaskaw podzielić się z Narodem poglądem, że Amerykanie doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż utrata władzy przez PIS grozi wybuchem trzeciej wojny światowej. Wypowiedź ta dotarła do mnie w postaci dźwięku i obrazu przekazywanego przez jedną ze stacji telewizyjnych. Wstrząsnęła mną tak głęboko, że mało się nie udławiłem przygotowanym przez żonę pierożkiem.
Od tej chwili wytężam resztki mego umysłu i absorbuję kolegów z Rady Sklerotyków, szukając odpowiedzi na pytanie, – dlaczego zmiana rządu w Polsce ma wpływać na losy świata bardziej, niż analogiczne zmiany powyborcze we Francji, Hiszpanii czy bliskiej Słowacji albo Litwie? Taki pogląd – być może – jest efektem przekonania części ortodoksyjnej prawicy, że Polska jest pępkiem świata i ulubienicą Boga.
Nieustanna fascynacja prognozami wojennymi u naszych prawicowych polityków wynika też częściowo – jak sądzę – z faktu, że maksymalną aktywność w tej sferze osiągnęły właśnie roczniki, które wojny nie widziały, ale wychowywały się na pozostawionych przez nią gruzach i bałaganie. Nie ponosiły bezpośrednio wysiłku odbudowy, ale mogły już krytycznie oceniać nie tylko ją, ale i naszą ograniczoną suwereność i zmieniające się metody rządzenia. Wojnę znali tylko z opowiadań, literatury i filmów. Jej obraz usiany był bohaterstwem i genialnymi zdolnościami dowódców. Nieodłączne, tragiczne tło wojny, które widzimy i teraz w skąpych filmikach z Ukrainy i Gazy, przysłaniały sceny skutecznego poświęcenia i radości zwycięzców i mieszkańców wyzwalanych miast.
Autor tej wróżby o wojnie wywołanej oddaniem władzy przez PIS jest, – co stwierdzam z należnym szacunkiem – człowiekiem wybitnie inteligentnym, ale nie jest profesjonalnym wróżbitą. Być może ma takie amatorskie skłonności, które w Polsce są dość powszechne i często dotyczą różnych nieszczęść, które mają nas spotkać. Wielu znanych mi wróżbitów – amatorów też wróży wojnę, ale nie widzi związku między jej wybuchem, a polityczną pozycją PISu.
Inny pogląd
Stoję wyraźnie po drugiej stronie tej wróżebnej barykady. Bezczelnie twierdzę, że trzecia wojna światowa angażująca całą Europę, w dającym się przewidzieć czasie XXI wieku nie wybuchnie. I prawdopodobieństwo jej wybuchu po tym, jak Europa stanie się federacją (bo to uważam za niemal pewne), będzie jeszcze mniejsze.
Określenie „wojna światowa” jest jednak pojemne i można je różnie rozumieć. Niektóre kraje europejskie mogą być politycznie i ekonomicznie wciągane w konflikty lokalne poza Europą, których nie można wykluczyć. Najbliższym ogniskiem zapalnym może być nadal Bliski Wschód. Izrael zapewne dość szybko uspokoi militarny obraz konfliktu, ale podskórnie tlić się on będzie nadal, jeszcze przez wiele lat. I jak każde tlące się ognisko może czasem wybuchać krótkotrwałym płomieniem. Iskry wywołujące pożary lokalnych wojen mogą też nadal pojawiać się do końca tego wieku w dawnych południowych republikach radzieckich i w Ameryce Łacińskiej.
Dlaczego uważam, że w Europie wojny nie będzie?
Po pierwsze, dlatego, bo żaden kraj europejski nie ma w tym „ interesu” i nie chce zniszczeń i strat ludzkich, nawet, jeśli nie do końca zdaje sobie sprawę z ich skali.
Po drugie – wróżbici widzą tą wojnę właściwie tylko z Rosją, która bezsensownie zaatakowała Ukrainę. Ale prezydent Federacji Rosyjskiej, jego współpracownicy i wszyscy inteligentni Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę, że czym innym był atak na kraj będący jeszcze nie tak dawno częścią wspólnego państwa – Związku Radzieckiego, a czym innym byłby atak na Europę powiązaną Unią i NATO. To by oznaczało przegraną, może nawet błyskawiczną, i niezwykle kosztowną
I po trzecie – NATO wiąże także Stany Zjednoczone AP i kraj siedzący okrakiem na umownej granicy Europy i Małej Azji, czyli Turcję. W sumie jest to największy, najbogatszy i najlepiej uzbrojony pakt obronny w historii naszego małego świata. Bo czasem warto przypominać, że jesteśmy relatywnie niewielkim krajem na – jak pisał Stephen Hawking – „małej planecie, krążącej wokół niewielkiego słońca na skraju typowej. spiralnej galaktyki, jednej z miliona galaktyk w naszym polu widzenia” (cytuję z pamięci, więc może niedokładnie).
Nieśmiały wniosek
Czy to, że nie wierzę przepowiadaczom światowej wojny oznacza, że powinniśmy zmniejszać naszą armię i wydawać na nią mniej pieniędzy? Nie oznacza. Specjaliści pozbawieni zbiorowej megalomanii i nie tylko wojskowi, powinni określić, jak duża i jak bogata w nowoczesne środki obrony powinna być nasza armia. I ile to musi (a nie może) kosztować, przy maksymalnie oszczędnym gospodarowaniu środkami. Jestem przeciwny zarówno poglądowi, że, mimo naszego położenia geograficznego, możemy być tak neutralni jak Szwajcaria, jak i euforycznym okrzykom, że trzeba z nas zrobić „jedną ze światowych potęg militarnych”.
I to tyle refleksji wywołanych oświadczeniem Wielce Szanownego Wróżbity.