2 grudnia 2024

loader

Wyścig zbrojeń w interesie karaluchów. W pułapce paradoksu bezpieczeństwa

W kraju, w Europie, za oceanem trwa antyputinowska histeria. Wirtuozi pustosłowia traktują przywódcę sąsiedniego kraju jak zdechłego psa. Nawet chcą go „wgnieść w ziemię”. Tak się wyraził mistrz tego gatunku retorycznego marszałek Hołownia na wiecu samorządowców w Ełku Przypominają się czasy szlacheckich sejmików. Inny analityk-geopolityk, któremu mylą się kule bilardowe z państwami, określa książkę rosyjskiego prezydenta z 2021 r. jako nowe „Mein Kampf”. Różnica jest taka, że teraz chodzi o „wielkoruskie plany”, które zrodziły „procesy globalne i strukturalne” (B. Góralczyk w rozmowie z R. Walenciakiem, Przegląd 19-25.02.24). Mieszkańców globu i planetę tratują teraz jeźdźcy bez głów- soldateska Wschodu i Zachodu. Tworzy ją grupa trzymająca władzę nad ogromnym arsenałem militarnym: politycy, stratedzy, analitycy stosunków międzynarodowych, wysokie szarże wojskowych, a także mnóstwo portali fanów broni i wojen. To tylko urojenia zalęknionych głów czy racjonalna reakcja na nieprzezwyciężalną niepewność życia wśród innych? Może poprawimy bezpieczeństwo militarne, a co z pozostałymi zagrożeniami, które przynosi kryzys planetarny: migracje zbędnych ludzi z Afryki, Bliskiego Wschodu Ameryki Środkowej i Południowej, eschatologia mineralna, strukturalne bezrobocie, manipulacje genomami roślin, zwierząt i ludzi, rozprzestrzenianie technologii nuklearnej, terroryzm. Nowe autonomiczne czołgi, samoloty czy łodzie podwodne niewiele poradzą na katastrofę klimatyczną. Wprost przeciwnie – tylko ją pogłębiają, bo są kosztowne także ekologicznie. Na czym więc polega obecne wyzwanie strategiczne?

Dylemat bezpieczeństwa: chcesz pokoju, przygotuj się do wojny? Żyjemy w świecie, w którym obok siebie istnieją względnie suwerenne państwa. Każde ma  do dyspozycji jakiś arsenał środków walki zbrojnej. Ostatecznie tylko przywódcy państwa mogą zdecydować o ich użyciu. Sąsiedzi nigdy nie mogę wykluczyć takiej alternatywy, najgorszego scenariusza. Ostatnio przekonali się o tym jemeńscy Huti, a wcześniej Afgańczycy, Irakijczycy, Libańczycy… W tej sytuacji, jak pisze krytyczny badacz stosunków międzynarodowych Ken Booth, „w polityce między narodami niepewność jest pewna” , tworzy ona „dom  o wielu pokojach”. Stany Zjednoczone posiadają  5428 ładunków jądrowych, Rosja 5 977, Chiny zaś ponad 500 głowic atomowych. Wystarczy by zniszczyć tak planetę, by mogła pozostać tylko przestrzeń życiowa dla karaluchów. Właśnie potęga gospodarcza ludu Han (w mniejszym stopniu Indii czy Iranu) zmienia układ sił na różnych kontynentach. To tu powstaje większość elektryków z najefektywniejszymi bateriami, większość paneli słonecznych. Do ich powstania potrzebny jest polikrzem, a  88 proc. światowej produkcji tego komponentu powstaje w Chinach. Nic zatem dziwnego, że lęk rządzi światem. I dlatego racjonalną strategią w tej sytuacji wydaje się dążenie do stworzenia jeszcze lepszego czy większego arsenału. Stany Zjednoczone Ameryki dążąc do hegemonii, wydają już bilion dolarów w tym celu. Jeśli przeciwnik jest racjonalny, nie podejmie działań zbrojnych, bo poniesie klęskę. W obecnej sytuacji kiedy na świecie są rakiety międzykontynentalne, kiedy trwa wściekły wyścig zbrojeń w kosmosie, kiedy koncerny zbrojeniowe dokonują cudów miniaturyzacji i autonomizacji środków walki, kiedy przyspiesza modernizacja bomb termonuklearnych – mechanizm dylematu bezpieczeństwa osiąga apogeum. Rodzi bowiem dodatkowy chaos i zglobalizowaną niepewność, zwaną paradoksem bezpieczeństwa. Stronom uwikłanym w rywalizację trudno bowiem uzyskać pewność co do cudzych motywów i celów działania (dylemat interpretacji). W tej sytuacji trudno o trafny wybór własnej strategii (dylemat reakcji). I pojawia się wyścig zbrojeń, spirala wrogości, której żadna ze stron początkowo nie pragnęła. Tak powstaje paradoks bezpieczeństwa: wszystko robimy, żeby je zwiększyć, a faktycznie zmniejszamy. 

Dylemat interpretacji. Nigdy nie usłyszałem argumentu na rzecz wiecowej doktryny, że „najpierw Gruzja, potem Ukraina, państwa bałtyckie i dalej my”. A kiedy wszyscy mówią to samo, wtedy  nikt nie myśli. Możemy się zastanawiać, czym jest w istocie  pełnoskalowa wojna w Ukrainie. Może to typowa wojna  sukcesyjna (a więc dotycząca podziału wspólnego kiedyś terytorium, jak na Bałkanach w l. 90). Możemy także interpretować ten konflikt w kategoriach tradycyjnej geopolityki mocarstw. Na pewno żadnego nie cieszy powstanie u swego boku nowego ośrodka siły militarnej w newralgicznym miejscu dla swego bezpieczeństwa, tj. u kresu Niziny Środkowoeuropejskiej. Jak podkreślają amerykańscy realiści John Mearsheimer i Sebastian Rosato, Ukraina z dużym potencjałem militarnym , wspierana przez NATO stanowi dla Rosji „zagrożenie egzystencjalne”. W analogicznej sytuacji Stany Zjednoczone od sześciu dekad blokują ekonomiczny rozwój sąsiada z bramy do Zatoki Meksykańskiej. Wcześniej całą Amerykę Środkową uczyniły obszarem strategicznego nadzoru CIA, Pentagonu, swoich ambasad. Za nimi szła gospodarcza penetracja koncernów (Standard Oil, później Exxon Mobil, United Fruit itd.). USA wspierały prawicowe dyktatury, dostarczały broni i szkoliły formacje paramilitarne tzw. „szwadrony śmierci” (US School of the Americas).  Uruchamiały też sankcje wobec progresywnych rządów. Dyktatorzy odwzdzięczali się tworzeniem bezpiecznego klimatu dla inwestycji, zaciąganiem długów w bankach zagranicznych, niskim podatkami, dyscyplinowaniem pracowników. Np. w Brazylii karczowano dżunglę, by budować autostrady i kopalnie (złota, manganu, boksytów). Budując hydroelektrownie zalano tysiące km kwadratowych lasu. Do rzek wylano setki tysięcy ton rtęci. Większemu wolno więcej?

A może w wojnie tej chodzi po prostu o opróżnienie magazynów sprzętu wojskowego, może o odcięcie europejskich konkurentów (przemysłu i rolnictwa) od tańszego gazu ziemnego niż własny LNG? Kilka miesięcy trwały pozorowane negocjacje. Był czas na refleksję i rozwagę.

Dylemat reakcji. Nikt nie zaprzeczy, że podzielona na narody i kręgi cywilizacyjne ludzkość znalazła się na kolejnym zakręcie. To kryzys planetarny, do którego prowadzi wyczynowy kapitalizm oparty na wzroście gospodarczym. Zbrojenia dobrze mu służą, bo zwiększają się wydatki inwestycyjne, a ich produkty nie trafiają na rynek. Ta prawidłowość dotyczy tylko gospodarek centrum, które mają problem z nadwyżką kapitału pieniężnego i dysponują nowoczesnymi technologiami. Polska żaba podstawia tylko kończynę do podkucia. 

Zaczynają pojawiać się głosy (np. A. Wołk-Łaniewska, Nie 7/24) postulujące potrzebę wyjścia poza logikę fatalistyczną, potrzebę zastąpienia bezpieczeństwa wbrew innym, wspólnotą bezpieczeństwa z innymi, polityką budowy zaufania opartego na przynajmniej na początku na wspólnych interesach. Już raz zimnowojenny wyścig zbrojeń przerwał Michaił Gorbaczow w połowie lat 90. Temu obecnie by służyła redukcja potencjału militarnego i odbudowa środków zaufania.

Promocja bezpieczeństwa światowego w dobie zagrożeń globalnych. Trzeba zacząć od poszerzenie katalogu zagrożeń. Po pierwsze, odejść od bezpieczeństwa militarnego, skoncentrowanego głównie na państwie. Zagrożenie militarne jest bezpośrednio najważniejsze, ale ostatecznie u jego podstaw leży trwanie systemu gospodarczego, poddanego logice zysku, akumulacji kapitału. Państwa rządzą, lecz panują korporacje: cyfrowe, wydobywcze, zbrojeniowe, fundusze spekulacyjne. Taki model kapitalizmu stworzyły Stany Zjednoczone, począwszy od lat 80. ubiegłego wieku. Aż 93 proc. wartości akcji na giełdzie posiada w USA 10 proc. najbogatszych. To tu, w modelu kapitalizmu opartego na stosunkach pracy i polityce firmy podporządkowanej maksymalizacji zysków akcjonariuszy, słabym państwie socjalnym, słabej więzi właścicieli akcji z przedsiębiorstwem i jego losami –  bije źródło pozostałych zagrożeń świata: ekologicznych, katastrofy klimatycznej, biedy globalnego Południa (a Amerykanie mają ją u siebie). Tego lata trwa susza i w następstwie pożary  w Chile. W Australii pożar strawił już 61 mln ha. Z krajów, gdzie klimat nie pozwala utrzymać rodziny z rolnictwa, jak Honduras, Nikaragua czy Salwador – rolnicy formują karawany śmierci, by ewentualnie po pokonaniu wielu przeszkód, wesprzeć swoją tanią siłą roboczą finansowe i militarne mocarstwo. To te przyczyny uruchamiają i napędzają dynamikę dylematu bezpieczeństwa. 

Po drugie, rzekomo suwerenne państwo jest uwikłane przez gospodarkę, którą stara się sterować, w zintegrowaną sieć łańcuchów produkcji i wartości. Stanowi zatem tylko jeden z podmiotów współżycia narodów. One zaś składają się z różnych wspólnot: klas, mniejszości etnicznych i rasowych, tworzą regiony o wspólnej kulturze czy problemach rozwojowych. Stąd potrzeba różnych perspektyw oglądu świata i ich uwzględnienia w konstruowaniu wizji globalnego porozumienia. Dotychczas dominuje europocentryzm i anglosaska ortodoksja w analizach stosunków międzynarodowych. Obsadza ona w głównych rolach przywódców największych państw. Pomija natomiast ich faktyczną rolę w utrzymywaniu obecnego neoimperialnego ładu ekonomicznego, z dolarem jako walutą rezerwową. Kto chce umierać za interesy Elona Muska czy Jeffa Bezosa niech się zgłosi do US Army. Nie wszyscy chcą mieszkać w forcie Polanda, budowanym na publicznym długu przez ministra obrony Kosiniaka-Kamysza. Już zasilił on, do spółki z poprzednikiem, budżet amerykańskich korporacji zbrojeniowych kwotą 32 mld dolarów. Not in my name.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Polityczne dojarki

Następny

Europa zbroi się przeciwko praniu pieniędzy