W wyniku blokady portów czarnomorskich ukraińskie produkty rolne miały być przewożone przez terytorium Polski, a następnie eksportowane drogą morską głównie do krajów Afryki, a także Bliskiego Wschodu. Tymczasem zamiast do miejsc przeznaczenia trafiły na polski rynek.
Kiedy w kwietniu ubiegłego roku Unia Europejska przychylając się do prośby ukraińskiego prezydenta Zełenskiego, zniosła cła na import ukraińskich towarów, niektórzy zarówno polscy, jak i ukraińscy biznesmeni wyczuli okazję do zrobienia kokosowych – choć nie chodziło tu bynajmniej o egzotyczne owoce – interesów. Zaczęto masowo sprowadzać zboże z Ukrainy, które dzięki niskiej cenie wyrugowało z naszego rynku zboże krajowe.
Teoretycznie cały ten zabieg był zgodny z regułami gry rynkowej, jednak w tym przypadku złamane zostały zasady jakimi kierowano się umożliwiając wywóz ukraińskiego zboża z portów europejskich do tych krajów, które na skutek blokady zostały nagle pozbawione dostaw. W związku z tym zboże to powinno zostać objęte procedurą tranzytu, co oznacza, że mogło tylko czasowo znajdować się na polskim terytorium i nie mogło być sprzedawane na naszym rynku. Powinno zatem być wywożone polskimi statkami a skoro nasza flota handlowa jest zbyt skromna by masowe je przewozić, to powinny być kierowane do potężnych portów handlowych w Amsterdamie czy Hamburgu, tam zostać załadowane i dalej transportowane drogą morską na inne kontynenty.
Kto zawinił?
Nie wchodząc w szczegóły samej procedury tranzytu należy zwrócić uwagę na to, że winna jest tu strona ukraińska nie informując Polski o tym, że jej produkty mają podlegać zasadom tranzytu, a nie importu. Wygląda na to, że dla władz w Kijowie ważne było tylko to aby wypchnąć zagranicę zbożowe nadwyżki a głodujący niech się sami martwią – dochodzi do wniosku szewc Fabisiak. Czy to właśnie miał na myśli ukraiński minister odpowiedzialny za politykę rolną Mykoła Solski mówiąc podczas niedawnej wizyty w Polsce, że wszyscy rozumiemy, kto jest winowajcą tej sytuacji? A następnie dopowiedział, że strona ukraińska wstrzymuje wywóz do Polski pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika.
Oczywiście winę za tą całą aferę ponosi też strona polska, zezwalając na niekontrolowany import ukraińskiego ziarna wbrew interesom naszych rodzimych rolników. Szewc Fabisiak uważa, że Polska powinna domagać się od Ukrainy jednoznacznej deklaracji, że jej produkty żywnościowe mogą być czasowo sprowadzone na teren Polski jako tranzyt a nie eksport. Takie też stanowisko zajmuje PSL i Lewica domagając się w Sejmie wprowadzenia wobec przewoźników obowiązku wpłaty kaucji zwracanej po opuszczeniu przez towar obszaru Polski.
Z kolei nowy minister od rolnictwa Robert Telus widzi tu winę UE a konkretne jej decyzję o wyzerowaniu stawek celnych na ukraiński import. Faktem jest, że w Unii obowiązuje wspólna polityka celna i wszelkie decyzje odnoszą się do wszystkich państw członkowskich, które decyzje te muszą respektować bez względu na skutki, jakie ponosi ich rynek wewnętrzny. W tym przypadku zniesienie ceł odbiło się na krajach Europy Środkowej podczas gdy np. dla Irlandii czy Portugalii nie miało to żadnego znaczenia. Jednakże sam fakt zniesienia ceł nie oznacza, że w imię wspomagania Ukrainy możemy zalewać nasz rynek ukraińskim bezcłowym zbożem. Z problemem tym nie umiał sobie poradzić dotychczasowy minister rolnictwa i wciąż wicepremier Henryk Kowalczyk i dopiero trzeba było aby sprawą zainteresowali się prezydenci obu krajów nakazując swoim podległym urzędnikom podjęcie stosownych decyzji. Szewc Fabisiak dochodzi zatem do przekonania, że cała sprawa miała wymiar nie komercyjny, lecz polityczny podobnie jak wszystko co dotyczy Ukrainy.
Nie tylko Polska
Problem napływu ukraińskiej produkcji rolnej dotyczy nie tylko naszego kraju, lecz także jeszcze czterech innych. Premierzy Polski, Bułgarii,, Rumunii, Słowacji i Węgier wysłali do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen list w którym występują o interwencję apelując o uruchomienie dodatkowych źródeł finansowania w celu wsparcia producentów rolnych, którzy ponieśli straty a w ostateczności ponownego wprowadzenia ceł i kontyngentów taryfowych. Szewc Fabisiak zwraca uwagę na to, że nikt nikogo nie zmusza do zakupów bezcłowego ukraińskiego zboża a wprowadzenie unijnych ograniczeń ma na celu dosyć nieudolne usprawiedliwienie dla rządów tych krajów.
W wyjątkowo trudnej sytuacji znalazła się Bułgaria, która podobnie jak Polska zamiast być krajem tranzytowym dla ukraińskiego zboża stała się tegoż zboża importerem. Wprawdzie UE oferuje 61 milionów dolarów jako rekompensatę dla bułgarskich rolników, jednak Związek Producentów Zboża uważa tę kwotę za niewystarczającą. Dla porównania – Polsce proponuje się 18 milionów. W efekcie bułgarscy rolnicy organizowali masowe protesty m. in. blokując przez trzy dni przejścia graniczne z Rumunią. Twierdzą, że nie są w stanie sprzedać 40% zbiorów. W odróżnieniu od Polski, która po rozmowach z Ukrainą w końcu znalazła jakieś wyjście z impasu władze bułgarskie nie interesowały się tym problemem. I nie ma w tym nic dziwnego skoro politycy zajmowali się głównie kampanią wyborczą do parlamentu – zauważa szewc Fabisiak. A rządu nadal nie ma w związku z czym nie ma komu podejmować decyzji. Wbrew wstępnym wynikom po przeliczeniu wszystkich głosów okazało się, że wybory wygrała nie koalicja Kontynuujemy Zmiany – Demokratyczna Bułgaria, lecz niewielką większością partia GERB byłego trzykrotnego premiera Bojko Borisowa i zgodnie z konstytucją to on jako pierwszy otrzyma misję utworzenia rządu. Borisow już zapowiedział podjęcie na ten temat rozmów ze wszystkimi partiami obecnymi w parlamencie. Jednak koalicja z góry oświadczyła, że nie wejdzie do żadnego rządu w którym znalazłby się GERB. Liczą na to, że partia Borisowa mając 69 na ogólną liczbę 240 deputowanych nie zdoła utworzyć rządu w związku z tym taką misję otrzyma druga pod względem liczby posłów koalicja dysponująca 64 mandatami. I tym właśnie a nie problemami rolników pasjonuje się bułgarski świat polityczny.