W zasadzie nie wiem dlaczego, ale ostatnimi czasy lubię sobie posłuchać Sławomira Mentzena. Człowiek ów, okrzyknięty politycznym królem polskiego internetu, z lubością zapraszany jest do programów internetowych, w których bez krępacji oddaje się swojej autopromocji. Wolno mu.
Sławomir Mentzen gościem tego. Owego. Stanowskiego. Każdy chce mieć za gościa Sławomira Mentzena, bo ten napędza słuchalność i klikalność. A to z kolei gwarantuje zysk. Sławomir Mentzen doskonale to rozumie, jako człowiek bezgranicznie wierzący w potęgę wolnej ręki rynku. Zysk to pieniądz dla stacji, przychód dla reklamodawców, słupki poparcia dla Konfederacji. Wszystko pewne, jak szwajcarski bank i szwajcarski frank w kredycie. Robi się ciekawiej, kiedy się człek wsłucha w słowa Sławomira Mentzena, które z pozoru wcale takie głupie nie są. Sam Sławomir Mentzen nie jest też głupi. Zapytany w jednym z wywiadów, czy sądzi że jest mądrzejszy od większości Polaków, z rozbrajającą szczerością i bez chwili wahania odpowiedział, że tak.
Wolność, czyli co
Sławomir Mentzen, jak przystało na szefa Konfederacji, jest za wolnością. Gospodarczą, rynkową, światopoglądową. Nie wiem jak z wolnością obyczajową, bo tu konfederacyjna idea wolności dziwnie się zagina w kierunku moralnej konserwy. Tak czy inaczej, świat widziany oczyma Sławomira Mentzena, to świat na wskroś totalitarny, w którym socjaliści rządzący głównie Europą, tak próbują modelować politykę w swoich krajach, aby człowiek był stale inwigilowany. Pierwszym krokiem do tego jest wyprowadzenie z rynku gotówki. Wtedy wszystkie ruchy finansowe będą śledzone i sprawdzalne. I to już się dzieje. To akurat prawda. Takie rzeczy już się dzieją i też żaden jajogłowy mydłek w krawacie mnie nie przekona, że gotówka to przeżytek. Są bowiem takie sytuacje w życiu dziewcząt i chłopców, że nie bardzo można sobie pozwolić na płacenie kartą bez zdemaskowania, a ja to doskonale wiem i rozumiem.
Źli ekolodzy
To jednak tylko niewinne preludium do mentzenowskiej teorii zamachu na wolność. Dalej bowiem Sławomir Mentzen na jednej szali stawia ekologów, keynsistów, socjalistów, którzy tak chcą zmieniać światowy ład, aby człowiek nie jeździł, nie latał, nie używał, nie alkoholizował się. I to wcale nie dlatego, że tak bardzo zależy im na zdrowym i wolnym od nałogów i trosk społeczeństwie, ale po to, by dzięki drastycznemu zmniejszeniu mobilności oraz konsumpcji, wziąć pod but ludzi i rządzić nimi jak posłuszną biomasą.
I tu ma Mentzen też trochę racji. Przeczytałem niedawno, że osławiony ślad węglowy, który człowiek wytwarza, jest największy pośród jednego procenta najbogatszych ludzi świata. Innymi słowy, to im należałoby się najpierw dobrać do rzyci, a nie straszyć prostaczków tym, że zabierze się im samochody i loty na wakacje. Ale to tylko zwiewna woalka, za którą kryje się paskudny obraz zadżumionego trupa, za którą Mentzen już nie zagląda, bo zbytnio tam śmierdzi a obraz który się zza niej wyłania, mógłby go wystraszyć. A przy okazji pogrzebać jego wyobrażenie o świecie rodem z „Nowego, wspaniałego świata”, Huxleya, obstalownaego przez żydokomunę i masonerię.
Rozgrzane piece kapitału
Za woalką wolności człowieczej, niedostępnej dla oczu Sławomira Mentzena, roztacza się ponury, pustynny krajobraz Ziemi. Planety, którą człowiek, zwłaszcza w ostatnim stuleciu, na tyle zniszczył i niszczy nadal, bo jego zachłanność, której wyrazicielem i ucieleśnieniem są globalne korporacje, jest nienasycona. Maszyny które pracują dla nich, piece, które dla nich wypalają, są rozgrzane do białości.
Wszystko poszło już za daleko. Na tyle daleko, że nikt nie wie, jak można to zatrzymać. Jeśli nie dorzuci się doń tyle samo albo i więcej, system się zatrze, a fabryki wybuchną, zalewając ludzi falami nędzy, kryzysów i bezrobocia. Nie można zatem gmerać w trybikach maszyn. Należy pozwolić im pracować jeszcze szybciej i przemielać jeszcze więcej, bo coraz większe są potrzeby populacji. Coś jak w stosie atomowym. Nie sposób go wygasić z dnia na dzień. Tak przynajmniej widzi to Sławomir Mentzen.
Cała ta ekonomiczno-wolnościowa paplanina ma wartość złomu, chyba że do ludzi wreszcie dotrze, że jeżeli w porę się nie opamiętamy i nie przestaniemy niszczyć własnego gniazda, niebawem problem sam się rozwiąże. Nie będzie elektrycznych samochodów, bo nie będzie kto miał nimi jeździć. Nie będzie wakacji nad morzem, bo nie będzie mórz. Nie będzie oleju palmowego, bo nie będzie palm. Nie będzie wreszcie dopłat bezpośrednich do zbóż, bo gdy wytrujemy pszczoły, nikt nie zapyli upraw. A jak wyginą pszczoły, wymrą też ludzie. I nie jest to czarna opowiastka dla niegrzecznych dzieci przed snem. To, podobnie jak inwigilowanie człowieka przez banki, też się dzieje. Ale o tym już Sławomir Mentzen i inni wolnościowcy nie wspominają. Bo gdyby zaczęli, okazałoby się, że cały paradygmat wolności jednostki ueber alles pada jak domek z kart, jeśli zabraknie…jednostek. Coś na kształt tokowania naszych związkowców o godności człowieka pracy. Żeby godność człowieka pracy była zachowana, najsamprzód potrzebna jest…praca. Jeśli więc wolność obywatelska ma być punktem wyjścia dla ulubieńca polskiego internetu, warto się zasromać nad losem obywatela w rozumieniu homo sapiens. Bo ten bowiem, jak nigdy dotąd w historii świata, jest dziś poważnie zagrożony.
Przeczytałem niedawno, że Facebook i Instagram mają być odpłatne. I bardzo dobrze. Skończy się marnotrawienie czasu. Skrolowanie postów czy przeglądanie profili po próżnicy. Ja jakoś to przeżyję, ale Mentzen? No nie wiem. Prywaciarz w końcu może robić ze swoim co mu się podoba, więc pewnie to zrozumie.