Sądząc po komentarzach w internecie, mało kto zdaje sobie sprawę, kim jest „ten gość co tak pięknie zaorał feministki”. Już wyjaśniam: to on wszedł do europarlamentu na miejsce Korwin-Mikkego, kiedy ów stwierdził, że Unia Europejska i jej struktury jednak są bez sensu (aby w kolejnej kadencji znów ubiegać się o mandat).
Sośnierz absolutnie nie przyniósł wstydu swojemu mentorowi. Kontynuował jego dzieło godnie, zasiadając za grube pieniądze w ławach instytucji, którą uważa za winną całego zła szerzącego się na kontynencie. Równie mało znany jest fakt, że młody Sośnierz to syn starego Sośnierza – obecnie posła PiS i byłego szefa NFZ.
„Od zawsze chciałem być cesarzem”
– wyznał żartobliwie w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”. Na razie został wicekrulem – takim z odzysku (głosowało na niego około 1000 osób w okręgu, gdzie uprawnione do głosowania są 4 miliony), ale zawsze. Nie pozostało mu więc nic innego, jak podążać ścieżką wytyczoną przez JKM: raz na jakiś czas czuje się więc w obowiązku wystrzelić ideologiczną torpedę, od której cywilizowani ludzie w pobliżu zatykają nosy.
Dobromir Sośnierz nie traci czasu na eksperymenty myślowe. Woli trzymać się zasady: wybierz ze swojego elektoratu najbardziej prymitywny wycinek i do tej grupy kieruj swój przekaz. Nie wyjaśniaj, nie tłumacz, nie brnij, bo zostaniesz zdetronizowany. I sprawdza mu się to znakomicie: większość komentujących posty Sośnierza o „feminazistkach” jest tak zachwycona faktem, że udało mu się kogoś obrazić, że formułuje sądy o „jedynym sensownie myślącym polityku w UE”.
Erasmus w kosmosie, kupa na dywanie
Polacy lubią, kiedy ktoś przychodzi (przy całej serii zastrzeżeń co do tego, jak urządzony jest salon), i robi w tymże salonie kupę. To, co europoseł Wolności nazywa dumnie „działalnością w PE na odcinku walki z feministkami” – stanowi podręcznikowy przykład legendarnej „ciętej riposty” z dowcipu, polegającej na okrzyku „spierdalaj!” i oddaleniu się w poczuciu totalnego zwycięstwa. Większość dyskusji z udziałem posła Sośnierza przebiega dokładnie według tego schematu:
Przyznać trzeba jednak uczciwie, że Sośnierz jest pewnym fenomenem. W ogólnym odbiorze postrzegany jest bowiem jako o niebo skuteczniejszy brukselski reprezentant niż Mikke – ponieważ Krul ostatnimi czasy porzucił prawicowo-liberalne evergreeny na rzecz zniuansowanego przekazu: tymczasem jego wyborcy oczekują żelaznych klasyków o tym, że wyrównywanie szans kobiet to odwrócony seksizm, płacenie podatków to opresja, a subsydia i subwencje są nieefektywne, o ile nie wędrują do naszych. Prócz tego „ideologia gender” morduje i nie bierze jeńców, złe korpohetery odrywają spełnione gospodynie domowe od dziatwy i siłą każą uczyć się języków obcych, do bandytów trzeba strzelać, każdy sam wie najlepiej ile amunicji powinien trzymać w swojej piwnicy, zaś programy wymian studenckich takie jak „Erasmus” są nikomu niepotrzebne, bo przecież można siedzieć na tyłku w Polsce. Te wszystkie prawdy objawione pojawiają się w wypowiedziach młodego Sośnierza podczas unijnych głosowań.
Czy bywają podparte logiczną argumentacją, lub chociażby czymś, co ją skutecznie udaje – na przykład powoływaniem się na badania, choćby wybiórcze? Zupełnie nie ma takiej potrzeby. Trolling uprawiany przez Sośnierza w oczach polskiej europubliczności doskonale spełnia swoją rolę, choć nawet w zestawieniu z Korwinem zdaje się być tym złym pieniądzem, który wypiera lepszy. To doskonała wiadomość dla samego zainteresowanego, bo ma wszelkie szanse urosnąć na nowego lidera dotychczasowych wyznawców władcy z muchą, to jednak kiepska wiadomość dla poziomu debaty po eurosceptycznej stronie.
Ale rodzime social media go uwielbiają. Do swoich kilkuminutowych, a czasem kilkusekundowych nagrań pod szyldem „Sośnierz TV” uwielbia dodawać tytuły, których nie powstydziłaby się nie tylko redakcja „Daily Mail”, ale i żadna profesjonalna agencja dystrybucyjna trolli internetowych: „A ty rasisto pracuj na swojego Cygana!”, „Ostatnie słowo Dobromira Sośnierza w PE?”, „Sośnierz o oblężeniu Internetu”, „Sośnierz: Zrobiłem wam gołąbka!”, „Oj zabolało! Kij w feministycznym mrowisku”.
Sypanie zjadliwymi komentarzami, które rozchodzą się później jak złoto po Facebooku i Youtubie nie idzie jednak w parze z merytoryką pracy. Złote dziecko UPR-u nie plasuje się niestety szczególnie wysoko w międzynarodowym rankingu aktywności europosłów MEP, uwzględniającym przemówienia, pytania do instytucji UE czy aktywność w komisjach. Dla porównania: w ogólnym zestawieniu Sośnierz jest 733., wśród polskich europosłów – 51. (to najgorszy wynik).
Zdaje się jednak tym zupełnie nie przejmować: „Niektórzy nieodpowiedzialni dziennikarze konstruują rankingi aktywności posłów. Ktoś sobie ubzdurał, że poseł im bardziej aktywny, tym lepszy. Założyłbym, że odwrotnie, bo każdy przepis produkowany przez posłów to zagrożenie dla wolności mienia i zdrowia obywateli” – stwierdził w Radiu Maryja. W jego przypadku to najzupełniej trafna diagnoza: brak aktywności ustawodawczej to prawdziwe błogosławieństwo.
„Jestem zaprawiony w bojach”
Dobromir Sośnierz ma 41 lat, ale dość długo zaprawiał się w bojach jako przedstawiciel młodzieży w sztandarowym programie TVP (wystąpił w około 50 odcinkach „Młodzieży kontra”, choć dawno już przekroczył nie tylko wiek młodzieńczy, ale choćby chrystusowy).
Na antenie telewizji publicznej zasłynął retorycznymi pytaniami o to, dlaczego opresyjny system zmusza go do płacenia podatków, skoro zamiast walczyć z „prawdziwą” przestępczością policja czatuje, by złapać go przechodzącego na czerwonym świetle. To również klasyka retoryki UPR z czasów jej świetności. Prócz tego TVP nauczyła go tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż Korwin, że argumentowanie jest dziś sztuką całkowicie zbędną: zdecydowanie lepiej sprawdza się rzucanie w rozmówcę obelgami.
„Mówić inaczej niż Kościół – to chyba jedyny zborny punkt pani światopoglądu. Jakby Kościół zamilkł, to skąd wiedziałaby pani, co mówić?” – to była jego „kontra” w odcinku z Joanną Senyszyn. „Jeśli wierzył pan w Platformę Obywatelską, to jest pan człowiekiem skrajnie naiwnym i już to dyskwalifikuje pana jako kandydata” – to „kontra” przeznaczona dla Janusza Palikota.
U Korwina zaczynał od chłopca na posyłki. „Ja się zgłosiłem po prostu do zawiązujących się dopiero struktur. To było w 1990 roku, miałem wtedy niecałe 14 lat. Po prostu zapytałem, czy mogę w czymś pomóc. Roznosiłem z kolegami jakieś gazetki, ulotki – nic specjalnego. Młodzieżówek chyba jeszcze wtedy w partiach nie było w ogóle. Tak że ja zaczynałem od dorosłej partii, ale po prostu jako młody chłopak. Jak tylko dostałem dowód, to poleciałem się zapisać już na poważnie”.
Studiował prawo, a później – z sukcesem – teologię. Tytuł jego magisterki to „Wola Boża jako źródło moralności, czyli podstawowe argumenty pozytywizmu teonomicznego”.I rzeczywiście coś ma z tym głoszeniem prawd wiary. Gdy wchodził do PE za Korwina, napisał na Facebooku: „A może by tak rzucić wszystko i iść nauczać lewaków…?”.
Prawica stara i nowa
Jak to się wszystko zaczęło? Młody Sośnierz wyznał we wspólnym wywiadzie ze starym Sośnierzem: ”Pierwszy numer ‘Najwyższego Czasu’, który przeczytałem, to był numer, który podebrałem ojcu. W jedną noc mnie oświeciło i jak już przeczytałem, to po prostu wiedziałem, że znalazłem. Wcześniej kibicowałem Konfederacji Polski Niepodległej – byłem młodym chłopakiem, miałem ze 13 lat i nie do końca ogarniałem, o co w tym wszystkim chodzi i to mi się wydawała ciekawa, antykomunistyczna partia. Ale jak przeczytałem ‘Najwyższy Czas’ od deski do deski w jeden wieczór, to wszystkie puzzle powskakiwały na właściwe miejsca i już wiedziałem, że teraz to już jest to”.
Wywiad Kacpra Rogacina w „DZ” z lutego tego roku jest w ogóle perełką na wielu poziomach. Ojciec pomysłowego Dobromira to polityk błąkający się po prawicy od KLD, przez PiS, PJN i kolejne wcielenia ugrupowania Gowina. Kojarzony na Śląsku z kilkoma śmierdzącymi sprawami np. podejrzanie intratnych kontraktów dla przychodni żony podczas jego szefowania w NFZ. Miał też kilka postępowań sądowych w związku z częstym grzechem „przedsiębiorczych” lekarzy – słabością do firm farmaceutycznych. Nigdy jednak nie został prawomocnie skazany. Z działania Śląskiej Kasy Chorych jest dumny do dziś. O swoim synu mówi w rzeczonym wywiadzie: „Miałem na niego wpływ, kiedy był dzieckiem, później on miał wpływ na mnie”.
W dalszej części rozmowy widać jak w soczewce dysonans między „niegdysiejszą” prawicą spod znaku Rafała Matyi, a dzisiejszą, spod znaku „mądrze czy głupio – nieważne, byle głośno i kontrowersyjnie”. Młody szczyci się tym zresztą otwarcie:
„Jeśli chodzi o ten pragmatyzm, to rzeczywiście jest różnica między nami, która ma daleko idące konsekwencje. Ja nie uważam, że warto naprawiać system, tylko zmieniać go fundamentalnie. Jeśli zatracimy się w targach o to, żeby podatki były trochę mniejsze, zamiast je znosić, to zatracimy wyrazistość i przestaniemy budować to, co jest najważniejsze, czyli poparcie społeczne dla tych daleko idących zmian. Każda zmiana będzie nietrwała, jeśli nie będzie stało za nią przekonanie, albo przynajmniej przyzwolenie ludzi, że tak powinno być. Więc jeśli tego przyzwolenia nie uda się zbudować, to to, że my teraz zmienimy podatki, to nic nie da, bo za chwilę przyjdzie ktoś, kto je podwyższy”.
I, co ciekawe – na ten wywód, ojciec odpowiada synowi: „No i właśnie takie pomnikowe stanowisko powoduje, że tak można przeżyć całe życie i nic nie zrobić”. Stary Sośnierz używa również arcytrafnej metafory, przyrównując mechanizmy rynkowe do futbolu: „wielu moich kolegów uważa, że liberalizm oznacza oddanie wszystkiego mechanizmom rynkowym i że wszystko samo się ułoży. Na Boga, nie! Rynek jest narzędziem. On sam w sobie czasem jest bezmyślny. Natomiast jeżeli układamy państwo, to w tym państwie trzeba stworzyć pewne zasady i pilnować tego, wykorzystując narzędzia np. rynkowe. Ja często porównuję to do futbolu. No nie wpuszcza się zawodników na boisko mówiąc, żeby robili, co chcą. Układa się reguły gry – kopać po nogach nie wolno, łamać rąk nie wolno”. Na takie dictum jego syn, co znamienne, odpowiada natomiast: „Ja właśnie popieram to anarchiczne podejście. Wolny rynek to są po prostu wolni ludzie — ich swobodne decyzje. Nie widzę tu pola na państwowe regulacje i pewnie tym w jakimś stopniu się różnimy z tatą…”.
Jaskinia zła i rozpusty
Korwin nie krył, że w Parlamencie Europejskim męczył się jak mało gdzie. „Wytrzymałem trzy i pół roku, jest więc nadzieja, że kolega wytrzyma półtorej” (cyt. dokładny) – stwierdził, wprowadzając pomysłowego Dobromira na swoje miejsce. Dobromir również nie ukrywa, jak wielkie poświęcenie stanowi dla niego konieczność przebywania w jednym pomieszczeniu
z socjalistami.
– Ostatnio przy powitaniu delegacji kazachskiej przewodniczący użył sformułowania: „Witamy w stolicy europejskiej demokracji”, a ta stolica okazuje się zgniłym jabłkiem, wylęgarnią zarazy (…). PE nie tylko nie jest w niczym lepszy, niż parlamenty krajowe, ale odstaje od nich w sposób bardzo negatywny – stwierdził nasz męczennik dwa miesiące temu przy okazji publikacji raportu o praworządności proceduralnej w Parlamencie Europejskim, który przygotowali na jego zlecenie przedstawiciele Koalicji Propolskiej i Ordo Iuris. Z dokumentu wynikało rzecz jasna, że polski Sejm w porównaniu z tym brukselskim to ostoja praworządności połączonej z umiłowaniem porządku. – Jest kuriozalne, że Parlament Europejski uważa się za stolicę demokracji, wzorzec upoważniony do napominania nie tylko Polski, ale i całego świata. Nie ma sesji, żebyśmy nie upominali kolejnych rządów na świecie, że powinny przestrzegać standardów praworządności. Pośpiech, bałagan, niewłaściwe głosowanie ze złamaniem procedur, brakiem liczenia głosów, błędne wyniki głosowań, nieudostępnianie aktów z odpowiednim wyprzedzeniem, żeby posłowie mogli się z nimi zapoznać itd. To bałagan w procesie legislacyjnym biorący się z nadmiernej pobudliwości w dziedzinie prawodawstwa!
Najwyraźniej umknęło mu, że w polskim parlamencie dostajemy do tego pakietu w gratisie jeszcze pracę w systemie zmianowym – na noce.
***
Postać Dobromira Sośnierza stanowi uosobienie mizerii metodologicznej eurosceptyków, którzy poza coraz głośniejszym zakrzykiwaniem oponentów i operowaniem na stereotypach już nawet nie z ubiegłego wieku, ale z wieku XIX – mają swoim wyborcom coraz mniej do zaoferowania. Z tego względu postać ta nie zasługuje na jakieś szczególnie rozbudowane podsumowanie. Podzielam jednak jego zniecierpliwienie – jako człowieka ambitnego – gdy jako szeregowy klikacz przycisków brać musi udział tak deprymujących zajęciach, jak ustalanie rozmiaru kraba przy uchwalaniu sprawozdania o ochronie morskich ekosystemów. Rozumiem, że lepiej odnalazłby się w systemie monarchicznym, gdzie mógłby na zmianę ścinać głowy i delektować się dźwiękiem własnego głosu. Jest jednak na to rada, której nie powstydziłby się najbardziej wytrawny korwinista: zmień pracę, weź kredyt.