8 listopada 2024

loader

500+ – skutki na dziś

Gdy wprowadzano ten program, media nie szczędziły mu krytyki. Po roku nie słychać już lamentowania – świat się nie skończył, krach gospodarczy nie nastąpił, wygląda więc na to, że kasandryczne wizje nie sprawdziły się. Przeanalizujmy więc, czy aby na pewno.

Po pierwsze, wprowadzenie programu dokonało się przy najlepszej od lat koniunkturze. Od dawna nie było w Europie tak sprzyjającej sytuacji ekonomicznej. Praktycznie wszystkie europejskie kraje odnotowują wyraźny wzrost gospodarczy. Najwyższym może pochwalić się Rumunia, Polska też jest w czołówce. Niemal wszystkie państwa UE zmniejszyły swój dług wewnętrzny, wiele ma nawet wyraźną nadwyżkę przychodów budżetowych. A teraz fakt mało wygodny: Polska potencjalne zyski z dobrej koniunktury po prostu przejada i znajduje się w ogonie wspólnoty pod względem poziomu deficytu budżetowego (na 28 państw Unii jest w ostatniej piątce). Należy jednak uczciwie przyznać, że poziom naszego zadłużenia jest wciąż stosunkowo niski (bo wysoki nie był nigdy, natomiast brawa należą się Donaldowi Tuskowi, który 10 lat temu zaczynał rządy w powszechnym światowym kryzysie i przeprowadził nas przez niego suchą stopą).
Skoro więc deficyt innym spada, a nam się pogłębia, to może polityka prorodzinna PiS jednak obciąża naszą gospodarkę?

W sprawach podstawowych opierajmy się na prawach podstawowych

Newton opierał się na regule powszechnego ciążenia. Analogicznie: jaki skutek może mieć w dłuższej perspektywie powszechne rozdawnictwo pieniędzy? Ano taki: 2500 lat temu chiński filozof Bo Li mawiał: „Wszelkie bogactwo państwa powstaje z pracy. Gdy naród przestaje pracować, znika bogactwo państwa”. Dziś, gdy polska rodzina pozbiera różne świadczenia socjalne, to może w zasadzie (wzorem całych armii bezrobotnych w wysokorozwiniętych socjalistycznych krajach Europy Zachodniej) nigdy już nie pracować.
Absolutnie nie postuluję cofnięcia świadczenia 500+, Boże uchowaj. Jest to już prawo nabyte i wprowadzone w dobrej wierze. Ale na pewno nie przetrwa w obecnym kształcie po wieki wieków. Bo nie stymuluje wzrostu dzietności (statystyki pokazują wyraźnie, że był to efekt chwilowy), nie wpływa dobrze na trwałość rodziny – a takie było jego uzasadnienie.
Tam, gdzie społeczeństwo bogatsze, tam mniej dzieci. A światowa statystyka demografii potrafi być złośliwa. Trwałość małżeństwa? Wbrew temu, o czym fantazjuje państwo i kościół, trwałość darmowy pieniądz nie wzmacnia więzi małżeńskiej, przeciwnie – osłabia ją. Od zawsze trwałość związku w znacznej mierze wynikała z wzajemnej korzyści materialnej. Gdy chłop orał, żona oporządzała dobytek i gotowała. W czasach bez pralek, prądu, traktora czy kombajnu, związek małżeński gwarantował dobrostan dla obojga. Małżeństwo zasadzało się nie tylko na spółkowaniu, ale było od zawsze niejako spółką produkcyjną. Gdy mój dziadek Mateusz został sam na starość na gospodarstwie – było to istne siedem nieszczęść.
W bogatym Paryżu olbrzymia liczba związków to dziś konkubinaty. Z danych za 2017 wynika, że około 48 procent par mieszkających w tej metropolii nie ma dzieci. Są one w dużej ilości – u imigrantów. Przeciętna hipotetyczna mężatka, gdzieś tam w Węgorzewie (nic nie mam do Węgorzewa, śliczne miasto!) szybko pogoni swojego Zenka „pijaczka”. Bo w XXI w. już nie musi czekać, aż on przyniesie, albo i nie, skromną wypłatę z letniej wycinki lasu. Ona już swój grosz ma – i to gwarantowany. Przez państwo. A partnera? Może mieć albo nie.

Czy w takim razie 500+ pomaga ubogim?

Tak, tę funkcję niewątpliwie spełnia. Szkoda tylko, że spełnia również inną: kupowanie PiS-owi wyborców za ich własne pieniądze. Dlatego też niezależnie od tego, jaka partia polityczna obejmie władzę po Kaczyńskim, powinna przede wszystkim zmienić kryteria przyznawania tej pomocy tak, by usunąć z niej elementy demagogii politycznej, a zachować wartości socjalne.
Pierwsze i najważniejsze: ze wsparcia dla ubogich nie mogą korzystać rodziny zamożne, to absurd. Zachowajmy nawet sumę, w jakiej przyznawane jest świadczenie – 500 zł, ale wprowadźmy mechanizm weryfikacji. Zróbmy raz na kwartał zebranie komisji społecznej w każdej gminie, dzielnicy, wiosce. Niechże ta komisja składa się z nauczycieli, radnych, opiekunów socjalnych, asystentów rodzin, a nawet – ludzi kościoła. Oni będą wiedzieli, która rodzina zasługuje na pomoc i w jakim zakresie jej potrzebuje. Dlaczego w poszczególnych przypadkach nie sypnąć większą ilością grosza? Zamożni tego świadczenia nie potrzebują. Za to z tej puli można by spokojnie wesprzeć rodziny dzieci niepełnosprawnych lub dysfunkcyjnych.
Wycofanie elementów demagogii politycznej z tego programu będzie jednak niezwykle trudne – o ile w ogóle wykonalne. Niemal każda partia boi się rzetelności, zawsze najbardziej opłaca się populizm. Przynosi też najszybsze efekty przy urnach. Mam jednak nadzieję, że nasze społeczeństwo jest na tyle dojrzałe, że potrafiłoby docenić taką polityczną inicjatywę, a tym samym niejako wymusić na politykierach, by podeszli do sprawy poważnie.

Czy program 500+ jest wieczny?

Nic nie jest wieczne. W Grecji jeszcze do niedawna był znakomity socjal. I co? I już go nie ma. Tłumaczenie, że Grecy to lenie, a Polacy w porównaniu z nimi – pracusie, to bajki na dobranoc. Kiedy podliczymy godziny, okaże się, że Grecy są jeszcze bardziej zapracowani od nas. Pomoc socjalna trwa tak długo, jak długo na równym poziomie utrzymuje się zasobność budżetu – i tak długo, jak pozwalają na to warunki zewnętrzne, w których umowa ze społeczeństwem była zawierana. A tu los lubi płatać figle. Gdy dzisiejsza dobra koniunktura się pogorszy – to nie ma zmiłuj, trzeba będzie ciąć. W takim przypadku również doskonale sprawdziłaby się idea społecznego gremium, decydującego, komu i ile uciąć.
Rozdawnictwo polityczne istnieje od wieków. Zmieniały się tylko proporcje. Gdy Boski Cesarz August obejmował rządy, rozdał oliwę i ziarn około 150 tysiącom obywateli. Później, w kolejnych latach podniósł liczbę beneficjentów do 300 tysięcy. Zaczęto rozdawać też wino i mięso. Jednak i to szaleństwo musiało się skończyć, a cesarskie prezenty zmalały. Pomoc rozleniwia – i wtedy władza staje się celem ataków zamiast wdzięczności.

To wszystko jednak wcale nie oznacza, że pomoc socjalna nie jest potrzebna

Istnieją powody, dla których rządy decydują się na hojny socjal – i nie należy ich lekceważyć. W epoce globalizacji, masowego i bardzo taniego transportu, rozgrywa się zjawisko nowe dla spokojnej, dostatniej Europy.
Nasza zachodnia hemisfera popada w marazm i ubożeje. U nas w kraju już padło drobne rzemiosło, pada mały handel, drobne usługi, ludzie na wsi nie są już samowystarczalni żywnościowo, zanikają indywidualne warsztaty przekazywane z ojca na syna. Przez roszczeniowość. Ludzie do tej pory sami pracujący na swoje utrzymanie, wymagali od siebie – teraz zaś wymagają wszystkiego od państwa. To tylko nakręca populistów. To tendencja jest powszechna, dotyczy nie tylko Polski.
Rodzi się naturalna potrzeba redystrybucji dóbr zawładniętych przez wielkie korporacje, wielki handel, wielkie rolnictwo itp. W sposób nieunikniony lud stawia pytanie „Jak żyć?”. Najprostszą odpowiedź na to pytanie oferują właśnie ugrupowania skrajnie populistyczne, zgodnie ze starożytnym hasłem „Populus vult decipi, ergo decipiatur” (Lud chce być oszukiwany, więc oszukujmy). Te wyzwania stoją zarówno przed lewicą, jak i prawicą.
Skupienie kapitału i globalizacja wytwórczości wymaga wtórnej dystrybucji dochodu. Problem dotyczy szczególnie starych, bogatych krajów postkolonialnych. Wielkie, nowoczesne i piękne metropolie przyszłości to nie Paryż, Londyn, Nowy Jork czy nawet Moskwa – ale Szanghaj, Hong Kong, Bangkok. Przed ćwierćiwczem padła utopia pseudosocjalizmu, a na światowym rynku pracy pojawiły się 2 miliardy dobrze wykształconych, energicznych pracowników.
Chiny, Rosja, Polska, Europa Wschodnia, Malezja, Brazylia, Korea – to one przejmują produkcję. Ich tanie i konkurencyjne wyroby niszczą całe działy przemysłu zarówno w starej Unii, jak i w USA. Polskie drobne rolnictwo po wstąpieniu do UE i otwarciu granic stało się nieopłacalne, zaś pogierkowski przemysł nie wytrzymał konkurencji ani z Zachodem, ani z Chinami. W tych okolicznościach naturalnym jest, że kolejne ekipy rządzące w Polsce musiały dbać o spokój społeczny i wspierać ludzi o niższym statusie materialnym. W tym czasie rozpoczął się w dodatku równolegle exodus młodych.

Polityka socjalna państwa jest koniecznością

Nie możemy jednak pozwolić, aby wypływały na niej radykalne, populistyczne siły polityczne. Chciał nie chciał – czas przeprosić się z niegdysiejszymi potężnymi partiami lewicowymi. PiS ma do zaoferowania wyłącznie dyskurs na poziomie „My, dobra i uczciwa zmiana, my wam damy”. A także „Wina Tuska, był wredny po dziadku i nic dawał. No i przecież z synem w Amber Gold się nakradli”.
Taka z metra cięta propaganda jest po prostu poniżej poziomu nawet dla średnio rozgarniętego wyborcy. Czas, abyśmy wszyscy zrozumieli, że gdy władza daje, to musi gdzieś zabrać. To abecadło musi znać każdy z nas na długo przed wyborami.
Z pomocą należy działać ostrożnie – tak, aby nie zabić chęci do działania, aby polscy rolnicy nie zapijali się jak w serialowych Wilkowyjach pod sklepem. W końcu nawet na obrzeżach Brukseli opłaca się siać, orać i hodować kury lub konie.
Pozbawienie pracy sensu to największe nieszczęście. Goethe mawiał: „Staraj się zawsze pracować; gdy nadejdzie diabeł zobaczy że jesteś zajęty”. Zatem natchnieni tym duchem postępujmy jak „bogobojny” (czytaj: po prostu uczciwy) Robert Biedroń. Pomagajmy w miarę możliwości budżetu – i tylko tam, gdzie naprawdę jest to konieczne. Nie dajmy się ogłupić taniej propagandzie rzekomych dobrodziejów z partii Kaczyńskiego.
Przed ludzkością stoją naprawdę poważne wyzwania. Kończą się tanie węglowodory, ich masowe spalanie wyzwala samozniszczenie planety. I tylko krytykowane na forum światowym Chiny rozwiązały problem galopującej demografii, choć dla wszystkich jest jasne, że nie ma żadnej innej alternatywy zrównoważenia rozwoju świata niż jej spowolnienie.
Dwanaście lat spędziłem w czarnej Afryce. Pracowałem jako jeden jedyny biały w wielkich firmach afrykańskich, daleko od cywilizacji. Znam problemy trzeciego świata od podszewki. Migracje to odwieczne zjawisko, lecz teraz szybkie zmiany klimatyczne wymuszają wędrówki ludów za chlebem na potęgę. Klimat zmieniał się zawsze, lecz teraz to my, ludzie, te zmiany przyspieszamy. Wojna w Syrii wybuchła de facto z powodu wieloletniej suszy w głębi kraju.
Czas na poważne debaty na skalę narodową i globalną. Z zamiast tego tracimy czas na drobne utarczki z zawodowymi szulerami politycznymi.

Maciej Prandota

Poprzedni

Będziemy protestować do skutku

Następny

Łyso ci?

Zostaw komentarz