Tym wszystkim, którzy potraktowali weta Adriana do powszechnie znanych ustaw jako zapowiedź jego demokratycznego przebudzenia, mogę tylko powinszować świętej naiwności-prostoty (sancta simplicitas), która bywa, acz nie zawsze, błogosławiona.
Co do mnie, to ani przez moment nie miałem złudzeń. Jego nagłe ocknięcie się spowodowane było wyłącznie atakiem maminsynkowatego poczucia godności i miłości własnej urażonej przez kolegę Zbyszka.
Dopóki władzę nad Adrianem sprawował wyłącznie (nie licząc Mamusi i Tatusia) sam Zeus Gromowładny, traktował on ją jak oczywistość deus ex machina. To właśnie było przyczyną wiernopoddańczego podpisywania przez niego podsuwanych mu nocą dewastacyjnych ustaw, w spoconym pośpiechu przyjmowanych przez PiS. To właśnie przysporzyło Adrianowi wątpliwego honoru w postaci funkcji pisowskiego długopisu oraz nadania mu przez opozycję epitetu „marionetka Kaczyńskiego”.
Nie będzie Ziobro dmuchał mi w kaszę
Adrian ocknął się jednak, gdy zobaczył, że w jego domenę „wciął się” jego dawny kolega i rówieśnik Zbigniew Ziobro. Zadziałał tu banalny mechanizm psychologiczny rywalizacji wewnątrzgatunkowej, znany zarówno z życia zwierząt jak i z ludzkiego życia społecznego. Gdy mamy do czynienia z osobnikami bliskimi nam metrykalnie, intelektualnie i w płaszczyźnie generalnego statusu społeczno-zawodowego, wtedy sukces, zwłaszcza uzyskany przez jednego kosztem drugiego, często wywołuje zazdrość, zawiść, złość, upokorzenie i chęć odegrania się. Tak było w relacji Adrian-Ziobro. Zeus Gromowładny takich reakcji w Adrianie nie wywoływał, bo był dla niego kimś z Innego Wymiaru, z Innej Skali, z Innej Półki. Z wewnętrznym impulsem: „Nie będziesz mi tu dmuchał w kaszę, kolego” ruszył więc Adrian do boju z odwagą tchórza (też ciekawy, paradoksalny fenomen psychologiczny).
Dobra spowiedź nie jest zła
I wysmażyli mu jego kanceliści projekty ustaw, w których zostało (poza nielicznymi wyjątkami) po staremu, łącznie z notoryczną pogardą dla Konstytucji, na którą Adrian przysięgał przy Żonie, Rodzicach i Prezesie. Owszem, będzie od czasu do czasu fikał, bo zasmakował w rozkoszach odwagi jak kot w walerianie, ale generalnie pójdzie środkiem starego szlaku i tylko od czasu do czasu poleci po bandzie, jak podekscytowany zając, dla podtrzymania kurażu i wrażenie, że jest „Niezłomny”. Jest bowiem zbyt wytresowany w katolickich rytuałach (to jego własny Rodziciel powiedział, że na formację młodych chłopców nie ma jak copiątkowa spowiedź i komunia) by tak łatwo odskoczyć od dyscypliny. Nawet ta jego (mimochodem i z miłością ojcowską wytknięta przez Patra w jednym z wczesnych wywiadów) nerwicowa dbałość o strój i ogólną powierzchowność (porównajcie to z tym luzakiem Prezesem) też jest rezultatem całych lat przygotowań do coniedzielnego wyjścia do kościoła pod okiem Mamy. („Chwalmy Pana strojem”). Mamy (prawie) zawsze starają się dbać o schludny wygląd zewnętrzny synków, aczkolwiek nawet pewien kapral upominał szeregowego: „Doprowadźcie się szeregowy do wyglądu zewnętrznego”.
„Niezłomny”? To nie ten adres
Reasumując, nie miejmy złudzeń co do roli, jaką Adrian nadal będzie odgrywał, choć w nieco zmodyfikowanej formie. Nie stanie on na czele fali protestu przeciw łamaniu konstytucji, nie wystąpi on w obronie demokracji i wolności, nie stanie się prezydenckim kandydatem centrowo-liberalnym na drugą kadencję. To przekracza jego horyzonty polityczne, o mentalnych i psychologicznych nawet nie wspominając. Adrian tak naprawdę, wbrew doniesieniom z „Ucha prezesa”, wcale nie opuścił znanego przedpokoju, tylko po dwuletnim wyczekiwaniu tam, poleciał na miasto, żeby się trochę przewietrzyć i rozprostować kości. I już wraca.. „Niezłomny” to on nie jest, choć się tak samoobsługowo nazwał. Niezłomny to był Książę z dramatu Calderona de la Barca. A wyzwalają się na czeladnika, a z czeladnika na mistrza to chłopcy w branży szewskiej.