Antoni już nikogo nie wezwie do broni.
Z dużą rozkoszą wysłuchaliśmy furii pisowskiego betonu, wywołanej przez dymisję Macierewicza. Szef „Gazety Polskiej”, red. Sakiewicz ogłosił, że już nigdy nie zagłosuje na Andrzeja Dudę, który „wyszantażował” odwołanie Antoniego, dodając nieśmiertelną formułę, iż „na Kremlu panuje radość z tej decyzji” (pominął niestety korki od szampana). Red. Gójska, czyli wicesakiewiczowa, która w przeddzień rekonstrukcji zrobiła w Telewizji Republika bałwochwalczy wywiad z Macierewiczem na temat jego niezłomności w dochodzeniu do prawdy o Smoleńsku, ogłosiła, że prezydent „po prostu zdradził swoich wyborców” i generalnie stoi tam, gdzie stało ZOMO. Promowany przez Kluby Gazety Polskiej „bard niepodległościowy” Paweł Piekarczyk, odznaczony przez Dudę za pienia ku czci wyklętych, odesłał prezydentowi order stwierdzając, że otrzymał go z rąk niegodnych. Piekarczyk, jak przystało na poetę, wspomniał o korkach od szampana, ale w jego opinii miał nimi strzelać gen. Dukaczewski i „klan byłych politruków w BBN”. Red. Stankowski z „GPC” ogłosił, że konflikt między prezydentem i ministrem nie wynikał z rzekomej konfliktowości Macierewicza, tylko z tego, że Andrzej Duda „przechował sobie w kancelarii prezydenta takie koziełowe złogi”…
Podobny sens – choć nieco inny ton – panował w wypowiedzi rzeczniczki Mazurek, która stwierdziła, że „wpływ na tę decyzję miał pan prezydent i tylko tyle może w tym temacie powiedzieć”. Piłeczkę odbił rzecznik prezydenta, który z łagodnym uśmiechem tłumaczył w TVN24, że „żeby jakiegoś ministra odwołać, prezes rady ministrów musi się zgłosić z wnioskiem do prezydenta, a żeby pan premier zgłosił takie wnioski, to przecież musiał mieć to obgadane z kierownictwem Prawa i Sprawiedliwości”… Bardziej bezpośrednio wyraził to w TVP Info Rafał Ziemkiewicz, który oświadczył, że czepianie się prezydenta za decyzję, którą de facto podjął naczelnik, oznacza „brak jaj” i zasugerował, że Macierewicza zdradził Jarosław Kaczyński. Obrońcy Antoniego z „GP” i okolic idei nie podjęli, co przez nieżyczliwych im komentatorów zostało znane za przejaw tchórzostwa.
A może jednak nie? A może oni wiedzą coś, czego my nie wiemy?
Na przykład: prezydent jest zdrajcą, bo naciskał na wyrzucenie Antoniego. Ale prezes nie jest, bo tak naprawdę wcale Antoniego nie wyrzucił. Prezydentowi tylko się tak zdaje.
A może prezes obiecał odwołanemu szefowi MON, że triumfalnie powróci do rządu, kiedy tylko wyjaśni katastrofę smoleńską? Co więcej, że będzie to własny rząd Jarosława Kaczyńskiego, czyli prawdziwy rząd IV RP, a nie jakaś tam technokratyczna zbieranina pod auspicjami bankstera? W końcu, udowodnienie „niesłychanej zbrodni zamordowania 96 osób” będzie wydarzeniem przełomowym, które unieważni obecną zmianę wizerunku, uzasadni odwołanie świeżo powołanego gabinetu i stworzenie nowego, nieprzejednanego, rządu prawdy i sprawiedliwości, z prezesem na czele i Antonim tuż za nim. Macierewiczowi dawałoby poczucie konspiracyjnej satysfakcji, tak zgodne z jego naturą, a Kaczyńskiemu zabezpieczenie przed ewentualną rozbijacką robotą ze strony polityka, który ma spore kompetencje destrukcyjne.
Ale czy Antek może Jarkowi ufać?
Podczas długich tygodni Misiewicz-gate w mediach pojawiały się spekulacje co do źródeł szczególnej pozycji szefa MON, który pozwalał sobie na otwarte lekceważenie opinii prezesa o „nieszczęsności” swojego faworyta. Niektórzy mówili o niezwykłej więzi, jaką zapewnia prezesowi i ministrowi wspólna obsesja smoleńska, inni sugerowali znacznie mniej mniej uduchowione przyczyny, związane z wieloletnią penetracją archiwów SB przez Macierewicza. Jeśli rację mają ci pierwsi – niewykluczone, że Macierewicz nie zdaje sobie sprawy, iż jego pozycja na odcinku smoleńskim osłabła. Ponieważ, jak mawiał Marek Dochnal, nie performuje.
Osobiście podejrzewam, że Jarosław Kaczyński nadal gdzieś głęboko wierzy w to, że Tusk z Putinem zamordowali mu brata – ale niewątpliwie widzi też, że dotychczasowe wysiłki Macierewicza ideę „prawdy o Smoleńsku” kompletnie ośmieszyły. Nie jestem natomiast pewna, czy widzi to Antoni. Jego poniedziałkowy wywiad dla „Telewizji Republika” – gdzie bulgotał o „polskiej racji stanu” stojącej za jego kabaretową podkomisją, atakował TVP za unikanie tematu i zapowiadał kolejny ostateczny raport na 8 rocznicę katastrofy – może temu przeczyć.
Może też wyjaśniać, w jaki sposób Jarosław Kaczyński przekonał go do odejścia w ciszy: zapewniając, że kwietniowy raport będzie momentem ich wspólnego triumfu i pozwoli im w glorii powrócić na należne obu miejsca.
To się raczej nie wydarzy. Jarosław Kaczyński wie, że kolejny raport Macierewicza będzie takim samym pawiem, jak wszystkie poprzednie. Ale nie oznacza to wszak, że – dla dobra ojczyzny oczywiście – nie byłby skłonny manipulować Antonim, podsycając jego fantazje o wielkim triumfie prawdy nad Moskalem i jego sługusami.
Fantazje są piękne. Ale bywają też niebezpieczne.