Z Tomaszem Trelę wiceprezydentem Łodzi i wiceprzewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej rozmawia Przemysław Prekiel (Trybuna.eu)
Przemysław Prekiel: Jak ocenia Pan zmiany w ordynacji wyborczej proponowanej przez PiS? Chodzi zwłaszcza o dwukadencyjność w samorządach. To dobry pomysł?
Tomasz Trela: – Jeśli chodzi o dwukadencyjność, to jesteśmy otwarci, pod warunkiem jednak, że ta regulacja nie będzie działać wstecz. Jeśli miałoby to być wprowadzone w życie, to rozumiem, że dopiero w 2026 roku. Absolutnie nie możemy się zgodzić z taką propozycją, która weszłaby w życie już w 2018 roku. Byłoby to po pierwsze niezgodne z prawem, a po drugie – niezgodne z wszelkimi zasadami, które obowiązują. Chcę podkreślić, że ta zmiana jest robiona tylko po to, aby wyeliminować dobrych gospodarzy miast.
Celem PiS jest wyeliminowanie popularnych prezydentów i zdobycie w ten sposób samorządów?
– PiS zdał sobie sprawę z tego, że nie da rady wygrać w kilku dużych miastach, więc jedynym wyjściem pozostaje wyeliminować obecnie rządzących prezydentów nie z PiS zmieniając ordynację wyborczą. PiS miał słabych kandydatów w dużych miastach i tylko tym sposobem jest w stanie powalczyć o prezydentury. Pamiętajmy, że na 103 prezydentów miast tylko trzech jest z PiS. Zapowiadana zmiana ordynacji uderza przede wszystkim w samorządy takie, jak Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław, Trójmiasto czy Rzeszów, gdzie funkcję prezydenta od lat sprawuje Tadeusz Ferenc związany z SLD, który niemal w każdych rankingach jest oceniany jako najlepszy gospodarz miasta. Działanie PiS nie ma nic wspólnego z demokracją, a już na pewno ze zdrową rywalizacją.
Czy w związku z tym należy spodziewać się konsolidacji opozycji w wyborach samorządowych polegającej na wystawieniu wspólnych kandydatów na prezydentów miast?
– Wybory samorządowe rządzą się swoimi prawami, są inne niż wybory parlamentarne. Tu odgrywają rolę nazwiska znane lokalnie: społeczników, polityków czy też samorządowców. Wiele może być takich przypadków w skali kraju, gdzie będzie tzw. reszta świata kontra PiS. Tym bardziej, jeśli PiS wprowadzi zasadę dwukadencyjności. A jeśli prezes tej partii coś zapowiada, to znaczy, że tak będzie. Wspólny kandydat centrolewicy jest możliwy w wielu miejscach, ale na razie za wcześnie, aby składać takie deklaracje.
SLD przygotowuje się już do wyborów samorządowych?
– Tak, w zeszłym roku w Łodzi zrobiliśmy duży kongres samorządowy lewicy, gdzie wymienialiśmy się doświadczeniami. W zeszłym tygodniu powołaliśmy pięcioosobowy zespół koordynacyjny, który będzie się zajmował wyborami samorządowymi, organizowaniem strategii i opracowaniem koncepcji działań. Rok 2017 to dla nas pełna mobilizacja do wyborów samorządowych. Musimy po pierwsze się policzyć, po drugie – zidentyfikować te miejsca, gdzie mamy większe szanse na podtrzymanie tego, co jest teraz oraz spróbować powalczyć o lepszy wynik tam, gdzie mieliśmy gorszy w ostatnich wyborach. Musimy szybko brać się do roboty mając na uwadze to, co próbuje przeforsować PiS.
Kto znalazł się w tym zespole?
– Są to: Karolina Pawliczak – wiceprezydent Kalisza, Marek Dyduch – radny Sejmiku Dolnośląskiego, Marcin Kulasek – sekretarz generalny partii i radny Sejmiku Warmińsko-Mazurskiego, Ireneusz Nitkiewicz – radny miejski z Bydgoszczy oraz moja skromna osoba.
Czym SLD może się pochwalić w Łodzi? Jakie są sukcesy lewicy w mieście?
– W 2014 roku powiedzieliśmy łódzkim wyborcom bardzo jednoznacznie: bierzemy odpowiedzialność za pion społeczny, chcemy być identyfikowani z edukacją, pomocą społeczną, rynkiem pracy oraz ze sportem i rekreacją. Jeśli chodzi o bezrobocie – na początku obecnej kadencji samorządowej wynosiło w Łodzi 11 proc., a po dwóch latach spadło poniżej 8 proc. To właściwa redystrybucja środków, które pochodzą z Krajowego Funduszu Pracy, ale też efekt budowania nowych miejsc pracy, przyciąganie inwestorów oraz budowanie dobrego klimatu dla inwestorów.
Inną sprawą jest inwestycja w szkoły, zarówno podstawowe, jak i gimnazjalne i licealne. Przeznaczymy na to grubo ponad 100 milionów złotych, ponad 80 szkół zostanie kompleksowo zmodernizowanych.
Wprowadziliśmy za przykładem Częstochowy miejski program in vitro, jej autorką w Łodzi jest radna SLD, a ten program działa i ma się dobrze.
Kontynuujemy budżet obywatelski, który bardzo się sprawdził i wiele samorządów uważa, że Łódź jest wzorem, jeśli chodzi o partycypację społeczną. Walczyliśmy skutecznie również o to, aby część opłat miejskich nie wzrosła i tak konsekwentnie robimy. W 2017 roku nie ma podwyżki stawek za wywóz odpadów czy wodę i ścieki, a jest obniżka podatku od nieruchomości. Przygotowaliśmy jako koalicja wyborcza nowy system transportu publicznego.
W Łodzi został wprowadzony rower publiczny, który cieszy się największą popularnością wśród mieszkańców, więc rozbudowujemy kolejne stacje pod ten projekt. Postawiliśmy również na sport i rekreację. W mieście odbywają się inwestycje w bazę sportową za blisko pół miliarda złotych. Nasza wizja Łodzi, to miasto otwarte na człowieka i jego potrzeby.
Surowo ocenia Pan zmiany w systemie edukacji. Zapowiedział Pan nawet, że będzie się domagał zwrotów kosztów reformy z budżetu państwa. Jak Pan chce to wyegzekwować?
– Będę konsekwentnie realizował to, co pani premier i pani minister zapowiedziały na konferencji prasowej, wprowadzając reformę edukacji. Mianowicie, iż samorządu ta reforma nie będzie kosztowała ani złotówki. Łódź jest dużym miastem, mamy 86 szkół podstawowych, 42 gimnazja i policzyliśmy, że reforma przez pięć lat kosztować nas będzie między 60 a 80 milionów złotych. To pieniądze, które trzeba będzie przeznaczyć na doposażenie pracowni przedmiotowych, sprawy administracyjne oraz na odprawy dla nauczycieli. Twierdzenie, że nikt nie straci pracy, a wręcz będą nowe etaty świadczy o tym, że ten, kto to mówi, nie ma pojęcia o tym, jak wygląda praca w szkole i system edukacji. Będziemy zatem występować do MEN i MF o zwrot kosztów. Pytanie tylko czy ministerstwa będą się poczuwać do zwrotu poniesionych nakładów, ale to już zadanie dla prawników, jak wyegzekwować to ze skarbu państwa. W Łodzi stawiamy na szkolnictwo zawodowe. Produkujemy dziś masowo magistrów zarządzania i marketingu, a brakuje hydraulików, mechaników, elektroników. Za tę dewastację szkolnictwa zawodowego odpowiada prawica, która próbowała nam wmówić, że będziemy składać się tylko i wyłącznie z menadżerów, ludzi świetnie wykształconych. Ale ktoś musi zajmować się kranem, samochodem, światłem. O tych dziedzinach nie wolno zapominać i tu widzę przestrzeń dla lewicy. Jako wiceprezydent odpowiedzialny za edukację postawiłem sobie za cel odbudowę szkolnictwa zawodowego. Nie ma miesiąca, kiedy nie podpisujemy jakiejś umowy patronackiej z dużą firmą.[…]
Jaką lewica powinna przyjąć strategię, aby pokonać PiS? Partię, która zagospodarowała elektorat socjalny i z drugiej strony, skutecznie walczyć z liberalną opozycją, który uważa się za rzecznika spraw światopoglądowych?
– Uważam, że nie powinniśmy jako SLD trudzić się odbieraniem elektoratu PiS-owi. Zawalczmy o 50 proc. społeczeństwa, które nie chodzi na wybory. I pokażmy, że możemy połączyć sprawy socjalne ze sprawami światopoglądowymi, z otwartością na Europę i na współpracę. Pokażmy, że jeśli jest program 500 plus, to my nie będziemy go likwidować, ponieważ jest to dobry program. Ten program powinien być skierowany tylko do tych, którym ta pomoc jest konieczna. Jednym słowem z tego programu nie powinny korzystać osoby dobrze zarabiające, ponieważ nie potrzebują wsparcia ze strony państwa. Widzimy tu dużą niesprawiedliwość, a lewica powinna w pierwszej kolejności wspierać tych, którzy którym to wsparcie jest najbardziej potrzebne. Poprzez program 500 plus prezes Jarosław Kaczyński postanowił sobie kupić społeczeństwo. SLD, jeśli kiedykolwiek będzie miał wpływ na rządzenie a wierzę, że będzie to już w następnej kadencji, nie zlikwiduje programu 500 plus, ale zostanie zmodyfikuje.
Lewica to dla mnie walka o poprawę losu najsłabszych, rozsądek światopoglądowy, rozdział państwa od Kościoła, ale nie wojna z Kościołem, dobre i pozytywne relacje z UE, poszanowanie prawa. Poprzez takie działania możemy zachęcić te 50 proc. polskiego społeczeństwa, które nie chodzi na wybory. SLD zawsze było partią przewidywalną i racjonalną. PiS stał się partią, która rozdaje pieniądze, to bardzo proste. […]
23 stycznia minął rok, kiedy to przewodniczącym SLD został Włodzimierz Czarzasty. Jak Pan ocenia rok pod rządami nowego lidera?
– To był trudny rok dla SLD, ponieważ partia musiała się przestawić na funkcjonowania poza parlamentem i dziś opiera się głównie na samorządowcach. Wielu było takich, którzy po Kongresie w chwili objęcia funkcji przewodniczącego przez Włodzimierza Czarzastego twierdzili, że Sojusz się kończy, że to partia na wymarciu. Nic podobnego. Włodzimierz Czarzasty wykonuje tytaniczną pracę, taką pracę u podstaw wraz z Marcinem Kulaskiem, sekretarzem generalnym SLD. Zjeździli niemal wszystkie struktury powiatowe SLD, przekonując ludzi, że potrzebujemy czasu na uporządkowanie, nowe otwarcie. Funkcjonowanie partii politycznej, to nie tylko media. To przede wszystkim codzienny kontakt z ludźmi. Włodzimierz Czarzasty podjął się bardzo dużego wyzwania. Wątpię, aby ktoś z grupy jego ówczesnych konkurentów – gdyby objął w SLD stery – miałby na tyle determinacji, żeby walczyć o Sojusz. Wierzę, że ta konsekwencja zaprocentuje i będziemy pierwszą partią, która wróci do Sejmu. I to szybciej niż się wielu zdawało.
Dziękuję za rozmowę.