Tytuły prasowe krzyczą od dłuższego czasu, że rekonstrukcja rządu zbliża się wielkimi krokami.
Ma mieć ona charakter strukturalny i personalny, czyli jak zwykle nic nowego. Partia personalnych szachów po raz kolejny zostanie rozegrana przez Jarosława Kaczyńskiego. Wszyscy głowią się, kto tym razem straci stołek i czy Beata Szydło ocaleje. Prezes jednak nie zaszaleje, bo nie jest zdolny ani do rekonstrukcji, ani do rewolucji. Objęcie teki premiera przerosło jego możliwości już dawno i w dalszym ciągu będziemy bawić się w przeciąganie politycznej liny, a na koniec zachowamy status quo. Szkoda, bo pora, abyśmy wszyscy się przekonali, co potrafi prezes…
A co z resztą ministrów? Tu zapewne będziemy świadkami personalnych gierek i oceny pracy przez pryzmat politycznej bliskości politycznej z Jarosławem. Gra się więc toczy, spektakl trwa, a kolejni ministrowie, zamiast zająć się bieżącymi problemami, udowadniają swoją lojalność. Oczywiście tę udowodnić muszą tylko ci niewierni z wiernych, bo w rządzie są i tacy nie do ruszenia, których „rewolucyjne” zmiany prezesa Kaczyńskiego nie dotkną.
Muszę jednak przyznać, że ten brak chęci podjęcia odpowiedzialności przez prezesa poniekąd rozumiem. Wybory w 2018 i 2019 roku zbliżają się wielkimi krokami, jesteśmy o krok od startu kampanii wyborczej, a Jarosław Kaczyński dwa razy był już twarzą swojej partii i dwa razy poległ z kretesem. Jak tylko zastąpił Kazimierza Marcinkiewicza na stanowisku premiera, notowania rządu poleciały na łeb, na szyje. Z wyborami Prezydenckimi też mu jakoś nie wyszło. Może ma rację, że nie chce próbować trzeci razy. Panie Prezesie, może warto zastanowić czy te sytuacje to przypadek, a hasło „Jarosław Polskę zbaw” nie jest nieco na wyrost…