WYWIAD. Z prof. Tadeuszem Iwińskim rozmawia Ewa Rosolak
Prof. dr hab. Tadeusz IWIŃSKI – poseł na Sejm z Warmii i Mazur przez pierwsze siedem kadencji. W ostatnich wyborach uzyskał także świetny wynik, ale Zjednoczona Lewica nie przekroczyła progu 8%. Długoletni członek i wiceprzewodniczący Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w Strasburgu. Sekretarz stanu w KPRM w rządach Leszka Millera i Marka Belki. Autor wielu książek i artykułów. Jeden z założycieli Uniwersytetu w Olsztynie. Ostatnio związany z Wyższą Szkołą Bezpieczeństwa z siedzibą w Poznaniu.
Chciałabym porozmawiać o kilku wątkach – światowych, europejskich, polskich, w tym o sytuacji lewicy w ogóle i tej naszej, rodzimej. Rok 2017 zapowiadana się w sposób tak nieprzewidywalny, że zapytam wprost: czy żyjemy w czasach chaosu?
Z pewnością mamy obecnie więcej znaków zapytania niż odpowiedzi, bodaj w każdej skali. Już banalna staje się teza, iż doszło do sytuacji w której pod wieloma względami jest więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Chyba nawet szereg osób zgodzi się, że jedyną pewną rzeczą dziś jest NIEPEWNOŚĆ. Co do chaosu, to przywołam ironiczno – pesymistyczne powiedzenie zmarłego niemal równo dwa lata temu Terry Pratchetta, brytyjskiego mistrza gatunku fantasty i scence fiction, że „chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany”. Na szczęście nie wydaje się to nieuchronne, przynajmniej na dłuższą metę.
Boję się, że prawicowe nacjonalizmy i populizmy mogą mieć dłuższy żywot.
W aspekcie społeczno-politycznym nastąpiło bez wątpienia odrodzenie się na dużą skalę ruchów nacjonallistyczno – prawicowych oraz populistycznych, zwłaszcza – ale nie tylko-w Europie Wybory parlamentarne w Polsce w październiku 2015r., zwycięstwo zwolenników Brexitu nad Tamizą w czerwcu ub.r. oraz niespodziewany sukces Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA przed dwoma miesiącami to jedynie najbardziej jaskrawe przykłady tego procesu. Prawdą jest, iż w każdej z tych sytuacji doszło do niezwykłego zbiegu rożnych okoliczności, które o tym ostatecznie przesądziły, a także do popełnienia wielkich błędów przez „tradycyjne” siły polityczne. Ale to już jest-jak mawiają Francuzi – „fait accompli” (rzecz dokonana).
Ostatni numer „Foreign Affairs”, bodaj najważniejszego czasopisma amerykańskiego o problematyce międzynarodowej, został w całości poświęcony „sile populizmu”. Wydawca pisma Gideon Rose konkluduje: ”jest rzeczą jasną, że obecna rewolta populistyczna nie powinna zostać zignorowana, czy nie wzięta pod uwagę. Słyszymy nowe głosy, nowe tematy wprowadzane są pod dyskusję i mało prawdopodobny jest powrót do polityki ‘jak zawsze” („as usual’) w dającym się przewidzieć czasie. Z kolei w obszernym wywiadzie z Marine Le Pen, przywódczyni prawicowego Frontu Narodowego we Francji mówi :”mamy do czynienia z formą buntu przeciwko systemowi ze strony ludzi, który to system już przestał im służyć”. Można postawić dolary przeciwko orzechom, iż zarówno Trump, jak i Jarosław Kaczyński podzielają taki punkt widzenia.
Ale europejska lewica niewiele w tej sytuacji robi, choć przecież aż taka słaba nie jest?
Lewica, szczególnie socjaliści i socjaldemokraci, nie znajduje się w łatwej sytuacji. Rządzi wprawdzie wciąż w szeregu krajów, m.in. we Włoszech, Szwecji, Portugalii, Grecji, Czechach, Słowacji, czy Rumunii, a w niektórych (np. Litwa i Austria) współrządzi. Ale skuteczne stawianie czoła fali populizmu, egoizmów narodowych (w opozycji do hasła solidarności oraz tendencji integracji unijnej) i ksenofobii (m.in. w kontekście polityki migracyjno – uchodźczej) przychodzi często z dużymi trudnościami. Widać to też dobrze na przykładzie Polski, gdzie rząd PiS nierzadko utożsamia uchodźców z migrantami ekonomicznymi oraz eksponuje terrorystyczne zagrożenia płynące ze strony społeczności muzułmańskiej. Warto jednak pamiętać, iż Grupa Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim tworzy drugą co do wielkości frakcję po Europejskiej Partii Ludowej (chadecy).
Sporo będzie zależało od wyniku zbliżających się wyborów w kilku ważnych państwach Unii
Europejskiej-w Holandii (marzec br.), Francji (prezydenckie i parlamentarne w kwietniu-czerwcu) oraz, naturalnie, w Niemczech (do Bundestagu w końcu września br.). Możliwe są także wcześniejsze wybory we Włoszech. Niestety znacząco osłabła pozycja lewicy francuskiej (głównie socjalistów, skądinąd będących niezwykle ciekawą partią pod względem teoretycznym). Dziś ma ona większość w obu izbach parlamentu, a Francois Hollande jest prezydentem. Nie ubiega się on o reelekcję, co jest jednak oznaką słabości oraz braku wewnętrznej jedności tej formacji, przy czym teoretycznie może być nawet kandydatem na funkcję przyszłego przewodniczącego Rady Europejskiej. Wyłoniony w ubiegłą niedzielę w prawyborach prezydenckich przedstawiciel FPS Benoit Hamon prawdopodobnie nie wejdzie nawet do II tury, zaś w sumie lewica kraju Marianny będzie miała co najmniej trzech kandydatów. Tej skali swoista „bałkanizacja” lewicy francuskiej wprawdzie nie jest na szczęście w stanie doprowadzić do sytuacji polskiej (jedynego państwa w Europie bez lewicy w parlamencie), ale dowodzi raz jeszcze, że „łaska” wyborców na pstrym koniu jeździ, a popełnione błędy mszczą się bezlitośnie
Zawiodła nawet hiszpańska lewica.
Istotnie, brak jedności wewnętrznej lewicy ujawnił się także w szeregach lewicy hiszpańskiej. W tym państwie, gdzie PSOE (Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza) w swoim czasie, pod wodzą Felipe Gonzaleza, potrafiła znajdować się u steru rządów nieprzerwanie przez 14 lat (1982-1996), nie tylko nie udało się socjalistom porozumieć ostatnio z innymi ugrupowaniami lewicy (Podemos i Izquierda Unida), lecz doszło do sporych animozji między kierownictwem krajowym a organizacją katalońską. Na tym tle pozytywne sygnały płyną z Niemiec. Wybór przed paroma dniami Martina Schulza – dotychczasowego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego (znanego dobrze wielu działaczom SLD) – na szefa SPD oraz kandydata na kanclerza spowodował wzmocnienie socjaldemokratów. Energiczny Schulz – dobry mówca i polemista-powinien dodać wiatru w żagle naszym głównym partnerom zza Odry. Sigmar Gabriel, dotychczasowy lider tej partii i wicekanclerz, zwolennik koalicji z chadecką CDU Angeli Merkel, objął stanowisko ministra spraw zagranicznych. Przy korzystnym wyniku wyborczym nie da się nawet wykluczyć utworzenia nowej koalicji par excellence lewicowej – SPD, Die Linke i Zieloni.
Ten rok będzie dla wszystkich polskich partii bardzo trudny – tak przewiduje Włodzimierz Czarzasty. Bo to rok bez żadnych wyborów, a więc pozostaje np. wysyłanie sygnałów o swoim istnieniu, odnoszenie się do zaistniałych zjawisk, komentowanie ich. A generalnie przecież pozaparlamentarna działalność polityczna partii jest-siłą rzeczy – ograniczona ! Co oprócz jazdy po kraju (w miarę zasobów finansowych) i bezpośrednich spotkań z wyborcami jest jeszcze w zasięgu SLD?
Funkcjonowania w tej nowej sytuacji wciąż się uczymy. To długi i skomplikowany proces odnoszący się do wszystkich nurtów i sił pokiereszowanej lewicy nad Wisłą. Nieuchronne rozczarowanie po ogromnej klęsce wyborczej z października 2015r. jeszcze nie w pełni minęło, a nawiązuję tu do mej ulubionej myśli Marka Twaina, że „rozczarowanie trzeba palić, a nie balsamować”. Oczywiście, iż nic nie zastąpi bezpośrednich kontaktów z wyborcami – zarówno na szczeblu lokalnym, regionalnym, jak i ogólnokrajowym. I dobrze, że tak się dzieje. Warto wykorzystać przy tym także doświadczenie zdobyte przez oponentów politycznych i myślę tu choćby o działalności Klubów „Gazety Polskiej”, które walnie przyczyniły się do sukcesu PiS. Kontynuujmy przeto mozolne tworzenie Klubów „Trybuny” (być może wraz z ogromnie zasłużonym, a często niedocenianym tygodnikiem „Przegląd” i niektórymi periodykami lewicy).
W listopadzie ub.r. odbył się w Warszawie, z udziałem ponad 2 tys. osób i przedstawicieli ok. 50 różnorodnych podmiotów społeczno – politycznych, II Kongres Lewicy. Po trzech latach od pierwszego tego typu wydarzenia, którego pomysłodawcą był Józef Oleksy, wszyscy mieli świadomość, iż kondycja tej formacji nad Wisłą wyraźnie się pogorszyła. Ale wciąż z trudem toruje sobie myśl o potrzebie budowy wspólnego bloku lewicy i wspólnych list wyborczych, choćby wzorem Italii. Utworzona na Kongresie Rada ds. Dialogu i Porozumienia Lewicy (choć niestety nie skupia reprezentantów wszystkich ugrupowań, bowiem – i mówię to z goryczą-nadal w niektórych środowiskach obserwuje się sytuację z gatunku „więcej wodzów niż Indian”) z pewnością powinna zintensyfikować swoją pracę. Oby sprzyjała też temu aktywność „Forum Postępu”, obejmującego 13 stowarzyszeń i think-tanków, w tym Fundacje: Aleksandra Kwaśniewskiego „Amicus Europae”, im. Kazimierza Kelles-Krauza, im. Izabeli Jarugi-Nowackiej, Centrum im. Ignacego Daszyńskiego (jego twórcą był Tomasz Kalita), Ośrodka Myśli Społecznej im. Lassalle’a, krakowską Kuźnicę, czy Stowarzyszenie Ruch Społeczny „Praca – Pokój – Sprawiedliwość”. Forum działa również na poziomie regionalnym, a całość prac koordynuje dr Sławomir Wiatr.
Tyle think-tanków, a wciąż słabością SLD jest zaplecze naukowców i ludzi kultury.
To ważny aspekt praktyczny, ponieważ poważną słabością Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz całej polskiej lewicy było i jest niedostateczne „obudowanie się” środowiskami naukowym i ludźmi kultury. Wobec zupełnie nowych wyzwań nie da się bez tego skutecznie funkcjonować na arenie politycznej, przeprowadzać konferencje, czy debaty programowe. Kongres Lewicy zorganizowano we współpracy z Partią Europejskich Socjalistów (należą do niej SLD i Unia Pracy) oraz Grupą Socjalistów i Demokratów Parlamentu Europejskiego. Mamy w owej Grupie niezbyt liczną, ale silną merytorycznie reprezentację-Krystyna Łybacka, Adam Gierek, Janusz Zemke i prof. Bogusław Liberadzki, który właśnie został wybrany na drugiego wiceprzewodniczącego Parlamentu.
SLD powtarza: za rok wybory samorządowe. Rozumiem, że na to pójdą główne siły?
Samorządność na dobre zakorzeniła się w Polsce, a w wyborach samorządowych frekwencja jest na ogół wyższa niż np. w parlamentarnych. Dla SLD będą one z wielu względów bardzo ważne, a przy tym zgadzam się z oceną Tomasza Treli, wiceprezydenta Łodzi, iż partia w dużej mierze opiera się obecnie na samorządowcach. Kolejne wybory lokalne i regionalne (prawdopodobnie jesienią 2018r.) będą dodatkowo o tyle istotne, iż nieuchronnie dokona się także po raz pierwszy ocena sił rządzących na szczeblu centralnym. I to właśnie obawy związane z oceną tzw. dobrej zmiany są przyczyną majstrowania przez PiS przy ordynacji wyborczej.
Bezwzględnie należy przeciwstawiać się łamaniu starej rzymskiej zasady „Lex retro non agit”(„Prawo nie działa wstecz”), jeśli chodzi choćby o kryteria kandydowania. Ma miejsce również (na razie tylko na przykładzie Warszawy) próba manipulowania granicami okręgów wyborczych. To nic nowego. Już 200 lat temu gubernator stanu Massachusetts (jego stolicą jest Boston) Elbridge Gerry jako pierwszy zrozumiał, iż w ten sposób można znacząco zwiększyć swoje szanse na sukces. Ponieważ po zastosowaniu tego rozwiązania jeden z okręgów przypominał kształtem salamandrę, ukuto na określenie tego zjawiska termin gerrymandering, który przyjął się nie tylko w politologii amerykańskiej. Obawiam się, czy tego rodzaju próba nie będzie podjęta również w wyborach do Sejmu. Jest ich obecnie 41, przy czym w istocie każdą partię cechuje istotne zróżnicowanie geograficzne jej wpływów i nie zawsze wszystko wyjaśniają uwarunkowania historyczno – socjologiczne. Np. Zjednoczona Lewica przekroczyła próg 8% jedynie w 18 okręgach, a z kolei w 6 (w tym w Radomiu, mającym tak postępowe tradycje) uzyskała mniej niż 5%. Poprawa tego stanu rzeczy jest dla SLD szalenie istotna, stąd kluczowym kryterium doboru kandydatów powinna być zawsze siła przyciągania głosów.
A co z programem partii, pytam Pana jako jednego z autorów?
Sojusz dysponuje obszernym i całościowym dokumentem „Godne życie, sprawiedliwa i nowoczesna Polska”, będącym efektem pracy zbiorowej, który został przyjęty na kongresie partii w styczniu 2016r. Przedstawia on podstawowe cele i wartości za jakimi się opowiadamy, a także zamierzamy wcielać w życie w poszczególnych dziedzinach. To wizja nowoczesnego, socjaldemokratycznego państwa, koncentrującego się na zapewnianiu obywatelom godnego życia oraz stałym dążeniu do urzeczywistniania zasad sprawiedliwości społecznej. Również na założeniu, iż Polska powinna grać w pierwszej, a nie w drugiej lidze europejskiej. Wydarzenia minionych kilkunastu miesięcy zrodziły jednak konieczność zaktualizowania tego programu, odniesienia się do polityki prowadzonej przez partię dominującą i zaprezentowania pomysłów stanowiących lewicową odpowiedź na najważniejsze obecne wyzwania.
W najbliższą sobotę, na posiedzeniu Rady Krajowej SLD, zostaną przedstawione propozycje aktualizacji naszego programu po 14 miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości, opracowane przez zespół kierowany przez Jerzego Wenderlicha. Odnoszą się one do 8 obszarów:
– gospodarka, praca i zrównoważony rozwój: ku wyższej jakości życia,
– zdrowie nie może być towarem
– polityka społeczna: ku solidarnemu społeczeństwu
– edukacja: nowoczesna, kreatywna, ogólnodostępna, równościowa
– praworządność: sprawiedliwie i bezpiecznie
– wieś i rolnictwo: nowa sytuacja
– kultura i media: bez cenzury – bez granic dla wolności
– polityka zagraniczna: przeciwko samoizolacji Polski i ksenofobii.
Może parę przykładów?
Wspomnę tylko tytułem przykładu o kilku tezach. Popierając program 500+ uważamy, że powinien on objąć wszystkie dzieci wychowywane przez samotnych rodziców, zaś wyłączyć z niego należy rodziny najzamożniejsze. Jego wdrażanie nie może być wszakże usprawiedliwieniem dla dewastacji państwa prawnego, naruszania norm kultury politycznej, antagonizowania stosunków społecznych oraz konfliktowania Polski z partnerami zagranicznymi. Liczne konkretne propozycje dotyczą polityki społecznej, m.in. podniesienia płacy minimalnej do 2500 zł. miesięcznie, a dla zatrudnionych na umowy cywilnoprawne – do 15 zł. za godz. Także wprowadzenia tzw. emerytury wdowiej i podwyższenia zasiłku pielęgnacyjnego do 250 zł (jego wysokość nie była zmieniana od 11 lat). Domagamy się legalizacji marihuany i oleju konopnego dla celów leczniczych. Uważamy ponadto za celowe, aby nasz kraj, ze względów humanitarnych oraz solidarnościowych, przyjął (po zastosowaniu niezbędnych procedur) pewną grupę uchodźców. Podzielamy pogląd Związku Nauczycielstwa Polskiego, że realizowana przez rząd reforma szkodzi naszemu systemowi edukacji; jest nieprzygotowana, niekonsultowana i nie znajduje społecznej akceptacji.
Dziś ciągle słyszę: skupić wokół SLD jak najwięcej ludzi! To co – ze spraw najważniejszych – było nie tak, że partia przez tyle lat rządząca nie weszła do Sejmu? Gdy szukam powodów klęski SLD i lewicy, to na początku wymieniam: kandydaturę Pani Ogórek, mizdrzenie się Sojuszu do PO i wdziewanie liberalnych szat, wreszcie-by mówić krótko-niedocenianie lewicowej siły socjalnych haseł PiS…
Jest w tym dużo racji i przyczyn największej klęski wyborczej w III RP da się wymienić znacznie więcej. Z pewnością SLD okazał się zbyt pasywny i niedostatecznie zdeterminowany w obronie ludzi pracy, emerytów i rencistów, tych wszystkich, którzy nie byli beneficjentami procesu transformacji (np. środowisk popegeerowskich).Mimo podejmowanych wysiłków przegraliśmy wyraźnie batalię w sferze tzw. polityki historycznej, w tym jeśli chodzi o ocenę okresu Polski Ludowej. W swej wartościowej książce z 2015r. „Od uprzemysłowienia w PRL do deindustrializacji kraju” Andrzej Karpiński, Stanisław Paradysz, Paweł Soroka i Wiesław Żółtkowski podają np. szczegółowy wykaz 1675 zlikwidowanych zakładów, co spowodowało utratę 1,7 mln miejsc pracy w przemyśle. Nie potrafiliśmy przeciwdziałać tendencjom do prezentyzmu i ahistoryczności w procesie edukacji, co wpłynęło na przesiąknięcie dużej części młodego pokolenia ideologią prawicową. W tym wszystkim wystąpiły elementy przypadku. Np. kandydatkę lewicy na głowę państwa zaprezentowano akurat w dniu śmierci premiera Oleksego, a dziś chyba nikt by sobie nie wyobrażał dokonania tego bez wcześniejszych prawyborów. Swoje apogeum akurat przed wyborami osiągnął europejski kryzys uchodźczo – migracyjny, który został cynicznie, ale niestety skutecznie, wykorzystany przez PiS, otwarcie uciekający się do argumentów ksenofobicznych.
Czy da się te przyczyny jakoś usystematyzować?
Prof. Jerzy Wiatr, bodaj jako pierwszy, na łamach „Myśli Socjaldemokratycznej” przed rokiem analizował sześć błędów prowadzących do dramatu wyborczego lewicy w 2015 r.:
1) „absurdalny pomysł wystawienia kandydatury Magdaleny Ogórek (…) demonstrującej swój dystans w stosunku do partii, której zgodziła się być kandydatką”,
2) potraktowanie obu kandydatów w II turze wyborów prezydenckich tak, jakby z punktu widzenia lewicy nie było między nimi istotniejszej różnicy,
3) zbyt późne i powolne budowanie Zjednoczonej Lewicy oraz tworzenie jej list wyborczych,
4) niekonsekwencja w sprawie przywództwa Zjednoczonej Lewicy (np. eksponowanie już niepopularnych jej postaci, szczególnie Janusza Palikota). Od siebie dodam, że PiS nader zręcznie „schował” w kampanii triumwirat Kaczyński, Macierewicz, Ziobro,
5) zlekceważenie wyzwania, jakim okazało się zarejestrowanie list partii „Razem”
6) zgłoszenie listy koalicyjnej zamiast listy komitetu wyborców.
Generalnie podzielam ten punkt widzenia, choć uważam, że „pocałunkiem śmierci” okazała się w ostateczności ta ostatnia kwestia. Nawet przy pierwszych pięciu błędach i słabym wyniku Zjednoczonej Lewicy (7,55%), rejestracja naszej listy jako „komitetu wyborców” (tak, jak uczynił to niedoświadczony przecież Kukiz’15), a więc przy progu 5% a nie 8% (choć nie byłoby subwencji z budżetu) za czym się opowiadałem, oznaczałaby zdobycie 30 mandatów (więcej niż Nowoczesna, a PSL nie byłby w stanie utworzyć klubu).Co najważniejsze jednak wówczas PiS nie dysponowałby bezwzględną większością w Sejmie i nie mógłby z taką łatwością prowadzić polityki wzbudzającej taki opór społeczny oraz takie kontrowersje międzynarodowe.
Naprawdę zdumiewa wasza łatwowierność i niepamięć o przyczynach wcześniejszych porażek prawicy.
W pewnym sensie istniałaby historycznie inna sytuacja. Przesądziła jednak krótkowzroczność, przedwczesny triumfalizm (widoczny także wśród mniejszych ugrupowań, liczących na podział subwencji) oraz słaba pamięć, o tym co działo się w przeszłości. Przecież dwukrotnie (w 1993 r. i 2001 r.) taki błąd popełniła polska prawica. Jednoznaczne są też doświadczenia tureckie, gdzie przez wiele lat wyjątkowo wyśrubowany próg 10% przekraczały tylko dwie partie. A na koniec, co było niemal nie uświadamiane, to, iż już w 2011r, lewica ledwie weszła do Sejmu. Koalicja SLD-UP uzyskała wtedy 8,24% głosów, a więc ćwierć procenta mniej i…Głównym wejściem do budynku przy ul. Rozbrat w Warszawie, gdzie przez wiele lat znajdowała się siedziba SdRP, a potem SLD wchodzi się obecnie do baru/restauracji, który to lokal od niedawna nosi nazwę „Dyletanci”. Po włosku słowo „dilettante” ma łagodniejszy sens-to amator, ktoś zajmujący się czymś dla przyjemności. Ale po polsku – brzmi dużo gorzej. Gdy przechodziłem tamtędy kilka dni temu, zostałem zagadnięty:” Czy to o Was”? Zadumałem się..
A wie Pan co najbardziej boli? – że część ludzi lewicy głosowała na PiS, bo myślała, iż partia Jarosława Kaczyńskiego będzie rządzić demokratycznie. A tu proszę – gry i zabawy z historią, skandaliczne traktowanie Trybunału Konstytucyjnego, igranie z samą Ustawą Zasadniczą, skandaliczne pomysły dotyczące ustawy antyaborcyjnej, ustawa antyubekizacyjna etc….
Tak rzeczywiście było, choć w większym stopniu decydował o tym program socjalny PiS, odpowiadający w jakiejś mierze hierarchii potrzeb ludzkich ujętych w piramidzie Abrahama Masłowa. Widać natomiast już od dawna, iż nie wystarcza machać „Pakietem Demokratycznym” oraz mieć usta pełne słowa „suweren”, aby stosować standardy demokracji i przestrzegać zapisy Konstytucji. Na szczęście polskiej prawicy nie uda się, jej zmienić-jako że nie dysponuje w Sejmie większością 2/3. Wbrew rozmaitym obawom nie jest też możliwe dokonanie takiej zmiany metodą zaskoczenia, np. zorganizowania posiedzenia w Sali Kolumnowej. Jako członek Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego w latach 1993-97 pamiętam okoliczności w jakich przyjmowaliśmy zapisy art. 235. Pierwsze czytanie projektu ustawy o zmianie Konstytucji może więc odbyć się nie wcześniej niż 30. dnia od przedłożenia Sejmowi odnośnego projektu. Co więcej-w przypadku próby zmiany przepisów rozdziałów I („Rzeczpospolita”, II (”Wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela”) oraz XII („Zmiana Konstytucji”) uchwalenie takiej ustawy może odbyć się nie wcześniej niż 60. dnia po pierwszym czytaniu tej ustawy. Nie oznacza to jednak, iż nie ma żadnych zagrożeń, ponieważ nasilają się próby faktycznych korekt konstytucyjnych drogą uchwalania zwykłych ustaw.
Może bardziej niepokoi mnie coś innego – demobilizacja elektoratu lewicowo-liberalnego. W ostatnich wyborach parlamentarnych frekwencja wyniosła zaledwie 50,92%. Oznacza to, iż znaczna część naszego potencjalnego elektoratu została w domu, podczas gdy wyborcy prawicy (mobilizowani nierzadko przez przedstawicieli Kościoła Rzymsko-katolickiego) poszli do urn gremialnie. Działania na rzecz odzyskania tego elektoratu mogą przesądzić o sukcesie lewicy lub jego braku.
Co z SLD? Kiedy słyszę „jesteśmy, będziemy”, to zastanawiam się, czy chodzi o partię na obrzeżach wielkiej polityki, czy o kilka znanych twarzy w programach telewizyjnych, czy o „skok” na Sejm. Dzisiejsze, zresztą zmienne, punkty procentowe, pozwalające przekroczyć próg wyborczy to 15 lub 20 posłów. Nie o to chyba chodzi?
Oczywiście, że nie o to! Istnieje duży potencjał lewicy społecznej, który nie jest obecnie właściwie uruchomiony przez lewicę polityczną i jej poszczególne nurty, nawet ten najsilniejszy, jaki tworzy Sojusz. A w systemie parlamentarno-gabinetowym, który mamy w Polsce decydująca jest silna reprezentacja w Sejmie. Tymczasem w ostatnich wyborach na dwie listy: Zjednoczonej Lewicy i Razem oddano łącznie 1,7 mln głosów (odpowiednio 1,15 mln i 550 tys.) Wspólny start przyniósłby 47 mandatów, a tak te głosy zostały zupełnie zmarnowane. ZL zabrakło tylko 60 tys. głosów w skali całego kraju, aby znaleźć się w Sejmie. Wskutek tego (oraz-powtórzę – błędów w rejestracji) samodzielnie rządzi PiS. Imperatyw współpracy całej lewicy wydaje się oczywisty tak, jak kiedyś było we Włoszech z tzw. Drzewem Oliwnym. W praktyce to duże wyzwanie. Partia Razem odmówiła przed wyborami współpracy ze Zjednoczoną Lewicą, a podobnie jest dzisiaj w odniesieniu do SLD.
Co więcej wyrażała zadowolenie, iż konkurent znalazł się poza parlamentem. Z tego punktu widzenia mogłaby nazywać się „Osobno”.
Co może być lepiszczem współpracy całej lewicy? Oczywiście kwestie programowe. Na czoło wysuwa się obrona zapisów istniejącej Konstytucji RP, przy równoczesnym działaniu na rzecz pełnego wcielania ich w życie. Chodzi np. o to, by rzeczywiście podstawą polskiej gospodarki rynkowej była jej społeczna odmiana (art. 20), abyśmy byli „demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” (art. 2), aby realizowano treści odnoszące się do służby zdrowia (art. 68), edukacji (art. 70). Wreszcie, by Polska była dobrem wspólnym zarówno dla wierzących w Boga, jak i nie podzielających tej wiary. Nader istotne są prawa kobiet. Innym filarem powinna być proeuropejskość – zarówno w sensie wartości (określanych głównie przez Radę Europy), jak i praktyki integracji w ramach Unii Europejskiej. W istniejącej skomplikowanej sytuacji ważne byłoby też działanie, by nasz kraj nie znalazł się w grupie państw członkowskich „o drugiej prędkości rozwojowej”. Być może warto podjąć dyskusję o ewentualnej perspektywie wejścia Polski do strefy euro, choć wciąż nie spełniamy wszystkich kryteriów z Maastricht.
Dziś trudno przesądzić formułę startu lewicy w wyborach parlamentarnych jesienią 2019r. Jeśliby przyjąć rozwiązanie stosowane w Finlandii, gdzie-zgodnie z przepisami – wszystkie listy układane są w porządku alfabetycznym, to obiektywnie ułatwiłoby to wspólne działanie. Tak czy inaczej według mnie należy dążyć do jak najszerszej współpracy w ramach formacji lewicowej. Również w wyborach samorządowych i do Parlamentu Europejskiego.
Lewicę, jeśli pamiętać jej ambicje, czeka długi marsz. jak Pana zdaniem będzie to wyglądało?
Dla mnie pojęcie Długiego Marszu kojarzy z Chinami, gdy armia Maozedonga w okresie 1934-1935 przechodząc przez wiele prowincji przebyła 12 tys. km, a cała operacja – wprawdzie przy ogromnych stratach osobowych-zakończyła się sukcesem. Jeśli doszukiwać się jakichś analogii, to lewica polska poniosła duże straty polityczne i znajduje się na etapie przegrupowania oraz wzmacniania. Stara się też znaleźć jak najwięcej sojuszników przed decydującymi starciami wyborczymi w latach 2018-2019. Nic nie jest jednak jeszcze przesądzone, ale potencjał społeczny możliwy do uruchomienia jest duży. Zarówno w wyborach samorządowych, do Parlamentu Europejskiego i do Sejmu.
Dużo będzie zależało od właściwej diagnozy sytuacji i przyjętej metody postępowania. Co do tej ostatniej kwestii, to wierzę, iż będziemy się kierować wskazówką wybitnego pisarza niemiecko-szwajcarskiego Hermanna Hesse. „Mądrość – mawiał-to myśleć ze sceptycyzmem, ale działać z optymizmem”.