Jeszcze przedwczoraj był zwykłym mieszkańcem Żoliborza. Wczoraj – przedstawicielem słynnej żoliborskiej inteligencji, wybitnym opozycjonistą… A dziś?
„Lech Kaczyński jest spokrewniony m.in. z Bolesławem Krzywoustym, Mieszkiem I” powiedział w telewizji TVN24 dr Marek Jerzy Minakowski, autor „Wielkiej Genealogii” – bazy związków rodzinnych Polaków, sięgającej hen, aż do wieków średnich…
A to oznacza przecież ni mniej ni więcej, że Jarosław Kaczyński również! Nie może być inaczej – skoro Lech, to i Jarosław z Mieszkiem I spokrewniony być musi. Cóż z niego byłby za brat-bliźniak, gdyby nie był?
Wiadomość o korzeniach pana Jarosława rozeszła się lotem błyskawicy pośród jego zwolenników, w wielu wzbudzając wzruszenie, w wielu zaś uczucie potwierdzonej pewności: od razu mówiłam(em), że to ktoś niezwykły, wybrany.
Nie wiemy, czy Kaczyński vel Mieszko I, to tylko przypadkowy efekt „polityki historycznej”, czy może to rzecz przemyślana. Doświadczenie niespełna roku rządów PiS podpowiada, że to może być ten drugi przypadek. Jeśli całą historię wywraca się do góry nogami, z ludzi miernych czyni się wielkich, z tych, którzy mają krew niewinnych na rękach – bohaterów narodowych, a z co najwyżej jednego z doradców – głównego przywódcę „Solidarności”, to może oznaczać, że, gdy nie ma granic wstydu, wszystko jest możliwe.
Zbyt wielu jest jeszcze na świecie absolwentów Studium Wojskowego Uniwersytetu Warszawskiego, którzy, jeśli nie widzieli na własne oczy, to słyszeli o słynnych bliźniakach-lebiegach będących obiektem drwin uniwersyteckiej młodzieży wojskowej. Generalissimusa więc z pana Kaczyńskiego zrobić się nie da, ale Mieszka I?