Tysiąc za pokój, trzy i pół za kawalerkę, prawie sześć tysięcy za dwa pokoje w nowym budownictwie. Czynsze stały się nieznośnie drogie. Dlaczego więc wynajmujemy mieszkania na rynku prywatnym?
W raporcie CBRE z 2021 r. 61 proc. najemców przyznaje, że głównie dlatego, że nie stać ich na kupno. Z drugiej strony, jak pokazują dane Eurostatu z 2021 roku – 86,8 proc. Polaków ma mieszkanie własnościowe, więc jak to się stało, że nas nie stać, a stać było większość?
Chociaż obecnie kredyty hipoteczne wydają się standardem, jeśli chodzi o posiadanie mieszkania (słynne „zmień pracę, weź kredyt” podczas kampanii prezydenckiej w 2015 r.), tak naprawdę są stosunkowo nowym narzędziem w Polsce. Nie są też tak rozpowszechnione, jak mogłoby się wydawać – w 2019 r. właściciele z kredytem hipotecznym lub pożyczką stanowili około 12 proc. ogółu ludności.
Źródło własności to w dużej mierze powszechna prywatyzacja – możliwość wykupu mieszkań komunalnych i spółdzielczych za ułamek wartości. Portal money.pl pokazuje zestawienie, według którego po zmianie przepisów umożliwiających wykup mieszkań spółdzielczych, nastąpił ponad 12 proc. wzrost własności. Podobny mechanizm działał też w przypadku mieszkań komunalnych – w 2017 r. portal bankier.pl informował, że „samorządom przez 19 lat udało się sprzedać około 825 000 lokali”. Warto też pamiętać, że większość Polaków nie mieszka w blokach, tylko w domach jednorodzinnych (ponad 55 proc. w 2019 r.).
Powszechna własność bez zobowiązań kredytowych jest też odpowiedzią na pytanie, dlaczego drogi wynajem w miastach nie jest tematem numer jeden w społeczeństwie. Większość osób w blokach nie płaci wysokiego czynszu, tylko opłaty mieszkaniowe, czyli faktyczne koszty związane z utrzymaniem mieszkania (choć i te bywają nadmiernie wysokie dla osób niezamożnych). Landlordzi nazywają to czasem “czynszem administracyjnym”. To właśnie te kilkaset złotych miesięcznie za mieszkanie powinno być punktem odniesienia do dyskusji, ile powinniśmy płacić za wynajem. Zamiast tego ceny czynszu winduje się do (średniej?) raty kredytu hipotecznego, którego na większości mieszkań w ogóle nie ma. Ale, z drugiej strony, nawet jeśli mieszkanie obciążone byłoby kredytem, to czy lokator powinien spłacać cudzy dług?
Wojna to wyzysk
W zeszłym roku nastąpiła ekspansja zbrojnej agresji Rosji w Ukrainie, co spowodowało niespotykaną od dziesięcioleci liczbę uchodźców w Polsce i w Europie, a co za tym idzie – wzrost wysokości czynszów, czy też, mówiąc wprost, lichwę wojenną. Okresy kryzysów i wojen były już wcześniej momentem weryfikacji przepisów dotyczących relacji mieszkaniowych, więc wraca temat ochrony praw lokatorów i regulacji czynszów. Pierwszą próbę podjął Ogólnopolski Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza w kwietniu 2022 r. uruchamiając petycję Czas powstrzymać rosnące ceny wynajmu mieszkań w Polsce!, którą podpisało prawie 1000 osób. Było to jednak zbyt mało, żeby odniosło jakiś skutek polityczny. Dlatego potrzebna będzie znacznie większa mobilizacja wśród najemców przy kolejnej próbie systemowego obniżenia czynszów.
Tym bardziej, że sytuacja lokatorów staje się coraz gorsza, zwłaszcza po deregulacji przepisów dotyczących eksmisji uchodźców z Ukrainy. Właściciele najwyraźniej poczuli, że jest szansa na dalsze niszczenie ochrony, którą mają najemcy i lobbują za zmianą ustawy. Koronnym argumentem jest to, że boją się wynajmować swoje mieszkania, bo w Polsce trudno wyrzucić lokatora na bruk.
Kampania antylokatorska nabiera więc rozpędu, co widać chociażby w komentarzach na profilach działaczek i działaczy lokatorskich. Pod postem o nielegalnej eksmisji setki (!) komentarzy i powtarzające się wyzwiska zadłużonej lokatorki od pasożytów, nierobów i darmozjadów. Landlordzi nawołują do wywalania na zbity pysk, radzą, żeby kobieta nie wynajmowała mieszkania, jak jej nie stać, czy też przeniosła się do noclegowni. Właściwie cały ten wątek powinien zostać udokumentowany, opatrzony odpowiednim opisem i złożony w Sejmie, jako uzasadnienie konieczności regulacji czynszu.
Papierowa ustawa
Z historii działań lokatorskich wiemy też, że sama ustawa, to za mało, żeby rzeczywiście zmienić sytuację mieszkaniową, o wiele bardziej istotne jest to, w jaki sposób jest wdrażana w życie. W czasopiśmie Lokator z 1924 r. w artykule pt. Papierowa ustawa, redakcja komentuje wprowadzone wtedy nowe prawo lokatorskie. Landlordzi nie przestrzegają ani jawności kosztów (na budynkach miały być wywieszone odpowiednie wykazy), ani wprowadzonych ograniczeń czynszu. Również miasta, które powinny tworzyć sądy rozjemcze, nie wywiązywały się ze swoich obowiązków.
Pokrywa się to z obecną postawą i arogancją landlordów, którzy „w nosie mają prawo”, bo „pokaż mi liczbę właścicieli, którzy siedzą za wyrzucenie darmozjadów z mieszkania”. Nie lepsze nastawienie jest wśród urzędników i władz miasta, czego probierzem może być miejska polityka mieszkaniowa i stosunek do lokatorów komunalnych i socjalnych. Np. w Łodzi urzędnicy obiecują lokatorom komunalnym odzyskanie prawa do wynajmu po spłacie długu, ale ostatecznie i tak dochodzi do eksmisji, a mieszkania są wystawiane na sprzedaż nawet z lokatorami w środku.
Młodsze, starsze – stowarzyszone
Jednak tak samo, jak w XX w., w czasach międzywojennych, tak i w obecnych, najważniejsza pozostaje samoorganizacja lokatorów. Oficjalne dane mówią, że lokatorzy to około 13 proc. osób mieszkających w Polsce, z czego duża część to najem niekomercyjny – mieszkania komunalne, socjalne, TBS, itp. To właśnie na problemach lokatorów komunalnych skupiały się w ostatnich latach działania stowarzyszeń lokatorskich. Teraz nadszedł czas na połączenie sił z najemcami z rynku prywatnego – często młodymi ludźmi, studentami, którzy nie wyobrażają sobie, że kiedykolwiek stać ich będzie na mieszkanie.
Olbrzymia część młodych ludzi ma trudność z rozpoczęciem samodzielnego życia – z rodzicami mieszka 48 proc. osób w wieku 25-34 lat. Powodem są między innymi ceny najmu. Jeśli dodamy do tego fakt, że zgodnie z ostatnim spisem powszechnym w Polsce jest 1,8 mln pustostanów, a nieruchomości kupowane są głównie jako inwestycja, czy też lokata kapitału, to rozpowszechniający się landlordyzm można uznać za jedno z największych zagrożeń rozwoju społecznego.
Powracająca historia wyzysku mieszkaniowego powinna dać nam do myślenia – czy chcemy znowu wytracać energię na organizację „sprawiedliwego” najmu, czy też lepiej skupić się na rozwiązaniach, które już nigdy więcej nie pozwolą na podobny regres. Jak pisał Tristan Cross nie ma bowiem czegoś takiego jak dobry właściciel, są tylko właściciele w różnym stopniu źli.
Tekst ukazał się w marcowym biuletynie OZZ Inicjatywy Pracowniczej.