Druga rocznica panowania Jarosława Kaczyńskiego to niewątpliwie dobra okazja do eksponowania wszelkich osiągnięć rządu PiS – tak jak nakazuje tradycja – ale liczne akademie pod hasłem „#Dobre2lata” nie tylko temu służą.
Nie sposób nie zauważyć, że na wszystkich frontach wykorzystuje się je do promowania takiego postrzegania rzeczywistości, po prostu propagandy, które bez wahania określam jako uprawianie pedagogiki bezwstydu. Na takie miano zasługuje moim zdaniem przedstawianie polityki i skutków tzw. dobrej zmiany wyłącznie jako pasma oszałamiających sukcesów, wbrew licznym oczywistym powodom bardziej do wstydu niż zadowolenia, nawet wbrew stwierdzeniom expressis verbis niektórych liderów obozu władzy, że do pełni szczęścia wiele nam jeszcze brakuje. W tak kłamliwym obrazie i tendencyjnej interpretacji rzeczywistości dominuje na ogół zgoła prostacki acz imperatywny nakaz: jako wielki i dumny naród powinniśmy być dumni ze wszystkiego co nasze, a w pierwszej kolejności, co robi lub obiecuje rząd Prawa i Sprawiedliwości.
Aby być dobrze zrozumianą – jako obywatelka, skądinąd także zwolenniczka opozycji, bynajmniej nie odmawiam PiS-owi prawa ani tytułów do samozadowolenia. Potrafię je dostrzec, ale nie jest moją rolą ich wyliczanie, więc przemilczę. Głośno chcę jednak zaprotestować przeciwko nachalnie tłoczonej do umysłów Polaków tezie, że skutkiem polityki PiS są jedynie dobrodziejstwa, a wszystko co wymiernym, materialnym bądź duchowym dobrodziejstwem nie jest, to tylko niegodny uwagi „margines marginesu”. Właśnie takie rozumowanie uważam za zatruty owoc propagandy obozu władzy i groźną chorobę sumienia – za pedagogikę bezwstydu.
Bo czyż nie jest rzeczą bezwstydną i wołającą o pomstę do nieba, by pobłażliwie traktować na trasie przemarszu narodowców zakapturzonych młodzieńców z rasistowskimi i antysemickimi transparentami, a jednocześnie pozbawiać policyjnej ochrony lub wręcz aresztować na kilka godzin osoby protestujące przeciwko neofaszystowskim wybrykom ? Czy nie jest rzeczą haniebną, że stosownej reakcji na tak skandaliczne zachowania musiały się domagać od polskiego rządu przedstawiciele innych państw i amerykańskiego Kongresu Żydów? Ktoś oczywiście powtórzy za przywódcą: to jedynie margines marginesu… Nie, nie tak było – marginesem marginesu okazał się w tej sprawie najpierw wicepremier Gliński, potem Prezydent Andrzej Duda, a dopiero następnego dnia margines zamazał sam Jarosław Kaczyński i cała reszta dworu.
Kto inny powie z kolei, że to tylko incydent i niefortunny przykład. Być może ale nie jedyny. Czy powodem do wstydu i głębszej refleksji nie powinno być dla nas narastające zaniepokojenie prawie całej Europy o kształt demokracji w Polsce i pożałowania godne, tajne pertraktacje w tej sprawie między prokuratorem Piotrowiczem a kancelarią Prezydenta ? Czy przysłuży się Polsce zrywanie dialogu w tej kwestii z Komisją Europejską lub też buńczuczne zapowiedzi posła Czarneckiego, że Unia Europejska i tak nic nam nie zrobi? Rzecz jasna znam oficjalną odpowiedź na takie wątpliwości – że to nie Europa nas, tylko my Europę powinniśmy pouczać, tak jak kiedyś uczyliśmy inne narody, jak należy posługiwać się widelcem – ale obstawać będę przy własnym zdaniu: to po prostu wstyd przed światem. Wstyd pyskować europejskim partnerom i sojusznikom jak szatniarz w filmie Barei „Nie mamy pana płaszcza i co nam pan zrobi?”
Marginesem marginesu był zapewne także samobójczy zamach Piotra Szczęsnego – co do tego zgoda, ale czy jego tragiczną ofiarę godzi się objaśniać jako skutek destrukcyjnych poczynań li tylko tzw. opozycji totalnej ? Gdzie przebiega dzisiaj u licha wyrazista granica między prawdą a kłamstwem i niegodziwością?
Właśnie brak poczucia wstydu i choćby odrobiny samokrytycyzmu najbardziej razi we wszechobecnej i wszechwładnej polityce „dobrej zmiany”. W przestrzeni medialnej przoduje pod tym względem telewizja publiczna. Na jej antenie już od dawna jakakolwiek krytyka władzy wydaje się niedopuszczalna i niemożliwa. Wiadomo dlaczego – prezes Kurski płaci i wymaga, więc to mogę zrozumieć. Ale trudno pojąć dlaczego najbardziej oburzające przejawy politycznego bałwochwalstwa przemilczają nawet hierarchowie kościelni, z bardzo nielicznymi wyjątkami? Czy przynajmniej oni od krzyczących „my chcemy Boga” nie powinni się domagać, by Boga, znak krzyża i pamięć o papieżu Polaku szanowali podczas manifestacji publicznych ?
Te i inne przypadki – więcej każdy sam widzi – uzasadniają dostatecznie tytuł mojego felietonu. Pedagogika bezwstydu staje się dzisiaj obowiązującą doktryną dla ogółu zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, zupełnie podobnie jak w niedawnej przeszłości rzekoma pedagogika wstydu.
Można mieć jedynie nadzieję, że wbrew mylącym pozorom z dystansem odnosi się do niej ścisłe kierownictwo PiS-u z Jarosław Kaczyńskim na czele. Ośmielam się tak domniemywać, bo to chyba jedyne gremium w obozie zjednoczonej prawicy, w którym krytyka rządu Beaty Szydło wydaje się jeszcze dopuszczalna i wielce prawdopodobna, skoro na poważnie rozważa się tam potrzebę zamiany znakomitej ekipy dobrej zmiany na jeszcze lepszą, o czym mamy się przekonać niebawem, z początkiem grudnia…
Oby tak się stało… I niechby jeszcze na jakiejś uroczystej akademii wyjaśniono ostatecznie, czy wzorowy podwładny dzielnego ministra Błaszczaka krzyknął do kogoś tam Kulson czy Kulfon, czy jeszcze inaczej.