Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wygłosił w Sejmie expose. Wynika z niego, że nasza dyplomacja to twór wielce dynamiczny, w którym sojusze zmieniają się niemal jak u Fryderyka Wielkiego.
Rok temu naszym wybranym sojusznikiem w Europie miała być Wielka Brytania. Po zadeklarowaniu przez nią odejścia z Unii Europejskiej nowych przyjaciół szukamy w Paryżu i Berlinie. Minister nie powiedział wprawdzie, co zrobimy, jak zaskoczą nas wyniki nadchodzących wyborów w tych krajach, zostawiając sobie zapewne ten temat na przyszłoroczny odcinek wystąpienia na temat priorytetów polityki zagranicznej. Unię chcemy teraz naprawiać, a nie rozmontowywać, ją. Może dlatego, że – jak stwierdził minister – „znalazła się w niezwykle trudnym położeniu”, a jak wiadomo posłannictwem Polski od wieków było stawianie się w roli – chcianego, bądź nie – czyjegoś przedmurza i ratowania znajdujących się w potrzebie. Zapewne też w imię sojuszu z Francją będziemy odbudowywać Trójkąt Weimarski, dopiero co przez Francuzów rozmontowany. Co do Berlina – rozumiemy, że audiencja, jakiej udzielił kanclerz Merkel Prezes Wszystkich Prezesów to dowód, że Niemcy ukorzyli się przed naszą potęgą i złożyli nam hołd.
Póki co, lubimy Donalda Trumpa i nie będziemy pozwalać na jego krytykę, co jest dowodem naszego wielkiego zaufania do Wielkiego Brata, przy którym stoimy wiernie i stać chcemy, ufając, że nas nie zaskoczy czymś nieładnym, choćby już teraz na to się poważnie zanosiło. Innymi słowy, cokolwiek by się nie stało, będziemy udawać, że deszcz pada.
Jedno jest tylko niezmienne: Inaczej niż u niegdysiejszego króla pruskiego, caryca Elżbieta, czyli inaczej rzecz biorąc Władimir Władimirowicz Putin, nie chce umrzeć i złe stosunki z Rosją będą nadal kamieniem węgielnym naszej polityki zagranicznej. Podobnie, jak odzyskanie świętego wraku tupolewa.
W odczuciu ministra, takie ustawienie priorytetów dowodzi tego, że nasza polityka zagraniczna odzyskała podmiotowość i „zamiast stać na bocznej linii i kibicować głównym graczom, sami weszliśmy do gry na międzynarodowej arenie”.
Dobrze mieć takie złudzenia, bo z tak zdefiniowanymi priorytetami jesteśmy raczej jak dzieci we mgle niż rozgrywającym.