8 listopada 2024

loader

„Ewangelia Mateusza” i psy wojny

To rodzaj zaściankowej chytrości powodował decyzją Kaczyńskiego o zastąpieniu parcianej dewotki Szydło, „matki księdza” – dewotem light, „europejczykiem w garniturze od Armaniego”, Morawieckim, planującym budować elektryczne auta „na chwałę Boga”. Wódz PiS liczy na to, że nowy premier za pomocą „europejskiego sznytu”, używając płynnej angielszczyzny przesłoni antydemokratyczne i antywolnościowe poczynania jego „psów wojny” w kraju.

Kaczyński liczy na „efekt Chile”, kiedy to junta Pinocheta po brutalnym zamachu stanu i obaleniu Salvadora Allende próbowała, do czasu nie bez pewnych sukcesów do czasu, nadać zniewolonemu przez siebie krajowi wizerunek tygrysa gospodarczego, budującego dobrobyt w klatce. Podobny, choć nie identyczny, syndrom występował i do dziś występuje niektórych krajach, gdzie polityczny autorytaryzm łączy się ze skutecznym systemem ekonomicznym. Słowem – Kaczyński zdecydował się na eksperyment ze znanym wariantem typu: autorytaryzm i zamordyzm plus cud gospodarczy, który ma być dowodem na trafność powtarzanej nie od dziś tezy, że dobrobytowi materialnemu nie musi towarzyszyć liberalna demokracja.

Nabożność do gadżetów

Zastąpienie siermiężnej Szydło z jej prowincjonalnymi broszkami i ryzykowną elegancją szykownym ex-bankowcem Morawieckim z jego fantazmatycznymi i megalomańskimi wizjami rodem z gatunku science fiction, to wyraz fałszywego wyobrażenia o tym, czym jest „europejskość” czy „światowość”. W takim pojmowaniu utożsamiane są one z trzeciorzędnymi gadżetami, traktowanymi jako istotny atrybut. To stary jak świat syndrom charakterystyczny dla ludzi i środowisk o mentalności zaściankowej, prowincjonalnej (w mentalnym, nie terytorialnym sensie tego słowa), które w zetknięciu z bardziej rozwiniętą cywilizacją biorą trzeciorzędne właściwości za cechy esencjonalne, a pozory za istotę. Radykalnym i już klasycznym przejawem takiej mentalności jest styl nowobogackich rosyjskich oligarchów (tzw. „nowych Ruskich”), którzy bizantyjską rozrzutność i styl życia orientalnych nababów budzącą w Europie efekt niezamierzonego komizmu rodem z molierowskiego „mieszczanina szlachcicem”, także zdają się brać za prawdziwą i właściwą formę akcesu do bogatej cywilizacji zachodniej, takiej, jak ją sobie wyobrażają. Powodowany podobnym mechanizmem myślenia Kaczyński wyobraża sobie, że politycy unijni ujrzawszy tak szykownego jak Morawiecki reprezentanta Polski, wpadną w zachwyt nad jego angielszczyzną i marką galanterii, w którą jest przyodziany, zapominając o zniszczeniu systemu państwa prawa, zawładnięciu mediami publicznymi, poszerzaniu systemu policyjnego i pierwszych próbach pacyfikacji, a co najmniej „uciszenia” mediów opozycyjnych.

Czy Unia Europejska i USA uznają Kaczyńskiego za „swojego skurwysyna”?

Kaczyński jest jednak w ciężkim błędzie, więc srodze się zawiedzie. Cyniczna bez wątpienia praktyka machania ręką na praworządność i demokrację („to skurwysyn, ale to nasz skurwysyn”) dla korzyści gospodarczych i politycznych, stosowana nie od dziś przez szeroko rozumiany Zachód wraz z USA w stosunku do niektórych dyktatorskich krajów z cywilizacji pozaatlantyckiej (przypadki generałów Pinocheta czy Noriegi z Panamy) – w stosunku do Polski raczej nie znajdzie zastosowania. Europa nie może sobie pozwolić na legitymizację wariantu „naszego skurwysyna” akurat w środku struktur wspólnoty europejskiej. Jest to niemożliwe zarówno z powodów aksjologicznych jak i praktycznych. Europa zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że w Polsce, z jej wolnościowymi (było, nie było) tradycjami wariant ten będzie, na dłuższą metę, najzwyczajniej nieskuteczny, a jednocześnie tworzy groźbę zainfekowania Europy autorytarnymi nurtami i tendencjami, które ostatnimi czasy znalazły w niej zaskakująco podatny grunt. Europa ze swoimi fundamentalnymi założeniami i wartościami nie będzie mogła na dłuższą metę tolerować w ramach swoich struktur kraju z takimi cechami, a jednocześnie o takim potencjale gospodarczym i ludnościowym. I nawet przy czysto hipotetycznym założeniu, że liderzy zachodni byliby moralnie i psychologicznie skłonni do machiawelicznego „łyknięcia takiej żaby”, nie mogą tego zrobić z powodu „technologicznych” cech współczesnej nam sieciowej cywilizacji, z jej potęgą mediów elektronicznych, czyniących niemożliwymi tajne i konfidencjonalne praktyki, możliwe jeszcze do zastosowania dekadę czy dwie temu. Świadczy o tym choćby niedawne wystąpienie rzeczniczki Departamentu Stanu USA, która wyraziła krytyczne stanowisko tamtejszej administracji wobec poczynań reżymu PiS w stosunku do wymiaru sprawiedliwości i mediów (na początek kara nałożona na opartą na amerykańskim kapitale telewizję TVN przez zdominowaną przez pisowców Krajową Radę Radiofonii i Telewizji). Populistyczny, pozbawiony mentalności demokratycznej prezydent USA Donald Trump mógł sobie w czerwcu tego roku piać tandetnie patetyczne pochwały władzy PiS i reprezentowanych przez nią „tradycyjnych polskich wartości”, ale pragmatyczny system amerykańskiej administracji zgrzyta, gdy do jego bazy danych wrzuca się propozycję polskiego wariantu „naszego skurwysyna”. Polska jest krajem za dużym, z punktu widzenia potencjału ludzkiego i matarialnego, by Europa mogła sobie pozwolić na powtórzenie w nim, pod jej nosem, w ramach jej własnych struktur, wariantu Węgier Orbána.

„Wyklęci”, „chwała Boga” i inne „kwiatki św. Mateusza”

Obserwatorom i politykom europejskim wystarczy zresztą analiza exposé Morawieckiego i jego sławetnej już, misjonarskiej wypowiedzi dla „Telewizji Trwam” o potrzebie „rechrystianizacji” Europy, pochwały „żołnierzy wyklętych”, nieznośna retoryka nacjonalistycznego samodurstwa bardzo korespondująca z ponurą wymową ostatniego „Marszu Niepodległości” czy dewocyjny akcent finalny z przywołaniem „chwały Boga”, by łatwo zauważyli, że spod „europejskiego garnituru” nowego premiera wystają nogawki Jarosława Kaczyńskiego i obrzeża sutanny. By bez trudności zauważyli, że za fasadowym imagem nowoczesnego wizjonera i menedżera ekonomicznego, na jego zapleczu kryje się pokusa parcianego polskiego neofaszyzmu. Eksperyment wodza PiS mający na celu wyprowadzenie Unii Europejskiej w pole nie powiedzie się zatem. Niestety, nie oznacza to jednak żadnej gwarancji ocalenia, przynajmniej w bliskiej czy średniodystansowej perspektywie, aspiracji demokratycznej części polskiego społeczeństwa, wolności i państwa prawa. Jeśli Europa, która nie da się zrobić w balona, odrzuci zaloty Kaczyńskiego, czyli wariant europejskiej legitymizacji reżymu PiS się nie powiedzie, na porządku dziennym stanie realna perspektywa nagiej już zupełnie i otwarcie brutalnej dyktatury i jej finalna konsekwencja – polexit. Opozycja i wolnościowa część społeczeństwa zamiast popadać z kompleks w obliczu „modernizacyjnych” powabów Morawieckiego, musi się przygotować na ten wariant.

trybuna.info

Poprzedni

Głos lewicy

Następny

Uzurpator, uzurpator!