Polska jest europejskim liderem w hodowli strusi. Ale oprócz korzyści ekonomicznych, niektórzy uczą się zachowań tych egzotycznych ptaków.
Nacjonaliści wszelkiej maści – od ONR począwszy, a na PiS skończywszy – mówią w tej sprawie jednym głosem. Żadnych obcych. Polska jest wyłącznie dla Polaków. Premier Szydło stanęła w tym tygodniu na czele pochodu nacjonalistów i ksenofobów. Jej słowa: „żadnych uchodźców nie przyjmiemy” wzbudziły podziw i entuzjazm „prawdziwych Polaków”. Jeden z nich napisał w internecie: „brawo Beata, pokaż im środkowy palec”.
Dzieci z dworca Brześć
Środkowy palec rząd Beaty Szydło pokazuje od wielu miesięcy grupie dzieci mieszkających wraz z rodzinami w poczekalni dworca kolejowego w białoruskim Brześciu. To uchodźcy z Czeczenii. Chcą dostać się do Polski i starać się o azyl polityczny. Ze swojej ojczyzny uciekli przed więzieniem i prześladowaniami. Jak twierdzą dziennikarki Gazety Wyborczej, które odwiedziły koczujących na dworcu, wielu Czeczenów ma ślady po prądzie, palnikach i pałkach. To „pamiątki” tortur. Jedynie minister Błaszczak udaje, że nic nie wie o metodach stosowanych przez reżim Ramzana Kadyrowa. „W Czeczenii nie ma wojny” – tak argumentuje szef MSWiA odmowę przyjęcia uchodźców czeczeńskich.
Zgodnie z prawem międzynarodowym i regułami cywilizowanego świata, państwo polskie powinno pomóc Czeczenom w przygotowaniu wniosków azylowych, a urząd do spraw cudzoziemców te wnioski rozpatrzyć. Koczując na dworcu w Brześciu od jesieni ubiegłego roku, nie mogą takich podań nawet złożyć. Kilka tygodni temu do Brześcia pojechali polscy adwokaci, by otrzymawszy pełnomocnictwa Czeczenów, móc zająć się ich sprawami w Polsce.
Tym razem nie chodzi o tysiące imigrantów, ale o kilkudziesięcioosobową grupę, w której jest wiele małych dzieci. Marina Hulia, Rosjanka od 20 lat mieszkająca w Polsce, organizuje dla dzieci z dworca Brześć zajęcia na wzór szkolnych. Uczą się rosyjskiego i polskiego, rysują i śpiewają. A premier Szydło? Z głową w piasku.
Matactwa Schetyny
Podejrzanych o przestępstwa, sądy zamykają w aresztach, by nie mataczyli. Polityków Platformy nikt nie zamierza zamykać, bo o żadnym przestępstwie nie może być mowy. Ale tryumfuje koniunkturalizm. To za jego przyczyną politycy partii Grzegorza Schetyny mataczą w sprawie uchodźców. Deklarację Ewy Kopacz z 2015 roku, że Polska przygotuje kilka tysięcy miejsc dla uchodźców z terenów ogarniętych wojną, zastąpiły twarde słowa Grzegorza Schetyny. W mijającym tygodniu powiedział słowo w słowo to samo, co premier Szydło: „nie będziemy przyjmować”. Najwyraźniej w POPiS-ie trwa rywalizacja, czyj „środkowy palec” pokazywany uchodźcom jest dłuższy. Kaczyńskiego, czy Schetyny?
A jak szef tak twierdzi, to i inni też zaczynają mieć wątpliwości. Tomasz Siemoniak nie może sobie przypomnieć, czy faktycznie PO kiedyś zgodziła się na przyjmowanie uchodźców? Ciekaw jestem, czy dla Marcina Święcickiego będzie jeszcze miejsce w Platformie, jeśli powtórzy, że gotów byłby przyjąć uchodźców pod własny dach. Tak twierdził zaledwie pół roku temu.
Metoda na strusia
Politycy mają z tym problem. Ale mamy strusie. Można ich metodą w chwili strachu i niepewności schować głowę w piasek. I po problemie. Czeczeńskie rodziny mieszkają na białoruskim dworcu od jesieni. Spędziły tam całą zimę. W Polsce w tym czasie byliśmy świadkami tysiąca politycznych kłótni. Każdego dnia.
Szperałem po internecie. Szukałem informacji o konferencjach prasowych, apelach, wypowiedziach w mediach. By móc zacytować polityków sejmowej opozycji, wytykających rządowi Beaty Szydło bezczynność w sprawie „dzieci z dworca Brześć”. Zresztą „bezczynność” to określenie zbyt łagodne. To bezduszność.
Ryszard Petru – nie grzmi. PSL – ma własne problemy. Schetyna jednym głosem z Szydło – „nie przyjmiemy”. Paweł Kukiz – nawet lepiej, że nic nie mówi.
Cieszę się, że Sojusz Lewicy Demokratycznej w sprawie uchodźców politycznych i imigrantów z terenów ogarniętych wojną ma jasne stanowisko. Mówił o nim w minionym tygodniu przewodniczący SLD, Włodzimierz Czarzasty – w rozmowie z Jackiem Żakowskim, w radiu TOK FM.
Kara śmierci
Są sprawy, o których cywilizowany świat nie decyduje w referendach. W których nie liczą się słupki sondażowe. Dla żadnego polityka nie może mieć znaczenia skala poparcia społecznego dla przywrócenia kary śmierci. Bo żaden sąd nie może decydować o zabijaniu nawet największych przestępców, gdyż oni też mają prawo do życia.
Podobnie jest z uchodźcami. Muszą mieć prawo do osiedlenia się w bezpiecznym i wolnym od wojny miejscu na ziemi. A porównanie z karą śmierci? Dla wielu emigrantów, pozostanie w kraju, w którym są prześladowani, lub w bombardowanych miastach, jak w Syrii, oznacza śmierć. Nierzadko poprzedzoną więzieniem i torturami.
Znamy badania sondażowe dotyczące niechęci Polaków do przyjmowania uchodźców. Z grubsza tyle samo naszych rodaków jest za zamykaniem granic przed nimi, jak tych, którzy optują za powrotem szubienic. Jaki stąd wniosek dla polityków? Że wiele czasu i energii muszą poświęcić, aby przekonać wyborców, że ksenofobia jest drogą donikąd. Że współczesny świat, jeśli ma przetrwać, a nie zginąć w zalewie wojen międzykulturowych – musi pozostać otwartym. Nawet jeśli ta otwartość jest okupiona strachem przed obcymi.
7 osób
Koronnym argumentem przeciwników przyjmowania uchodźców jest strach przed zamachami. Twierdzą, że wraz z uchodźcami, w Warszawie, Wrocławiu i Łodzi pojawią się terroryści. I zaczną ginąć Polacy. Jak obywatele Berlina, Londynu i Brukseli. Niemal bez wyjątku sprawcami zamachów w Europie byli imigranci lub osoby wywodzące się z rodzin imigrantów. To prawda. Ale szczelne zamknięcie granic jest tak samo dobrym środkiem, jak w seksie „wypicie szklanki wody zamiast”. Nie załatwia niczego.
Po pierwsze: nie dać się zastraszyć ksenofobom i nacjonalistom. Wielu boi się latania samolotami. Gdy tymczasem właśnie samolot jest najbezpieczniejszym środkiem transportu. Zdecydowanie łatwiej jest zginąć w wypadku taksówki wiozącej nas na lotnisko. Nie inaczej jest z zamachami. Mówi się o każdym dużo i głośno, jak o katastrofie samolotu. Ale liczba wszystkich ofiar zamachów terrorystycznych w Europie jest w ciągu roku niższa niż bilans ofiar wypadków samochodowych tylko jednego dnia. Dlatego ulice naszych miast nie staną się mniej bezpieczne, jeśli w każdym z nich zamieszka siedmiu imigrantów.
W Polsce mamy blisko tysiąc miast. Komisja Europejska chciałaby, aby Polska przyjęła siedem tysięcy uchodźców. To wypada 7 osób na jedno miasto. Nie więcej niż dwie syryjskie rodziny.
Ludzie, nie „kwoty”
Unia Europejska stawia sprawę jasno. Jako Europejczycy, musimy poradzić sobie z liczną falą uchodźców z ostatnich lat. Stłoczonych przede wszystkim we Włoszech i Grecji. Dalsze dyskutowanie o nieprzemyślanym geście kanclerz Angeli Merkel, zapraszającej do Europy wszystkich, nie ma sensu. Nie ma sensu również wyszydzanie „metody kwotowej” rozlokowania imigrantów, o której mówi Komisja Europejska. Mnie również nie podoba się takie stawianie sprawy. Bo „kwotami” operuje się na bazarach i giełdach. A mamy do czynienia z ludźmi, którzy potracili dobytek i domy w swojej ojczyźnie. I należy im się pomoc. Nawet tych czujących irracjonalny strach.
Gdy widzimy człowieka leżącego na ulicy, obowiązkiem każdego z nas jest zainteresowanie i pomoc. Bez względu na to, czy rodzić to będzie jakieś perturbacje. Stratę czasu lub konieczność udzielenia pierwszej pomocy. A niekiedy późniejszą mitręgę na policji i w sądzie – gdyby leżący okazał się ofiarą przestępstwa. Trudno.
Struś ma lepiej. Ale my żyjemy w Polsce, a nie na fermie strusi.
„Terroryści” Kotańskiego
Opowiadanie o islamie i terrorystach to dla wielu jedynie wymówka. Pamiętam kłopoty nieżyjącego już Marka Kotańskiego z ośrodkami Monaru. Mieszkali w nich leczący się z uzależnień. Polacy. Jak już – to katolicy. Jeśli coś chowali po kieszeniach, to strzykawki i skręty. Nigdy bomby. A jednak mieszkańcy wielu miejscowości pokazywali Kotańskiemu „środkowy palec”, gdy chciał w pobliżu uruchomić kolejny dom Monaru. To nic innego, jak strach przed obcymi. I ten strach trzeba przełamywać, a nie pielęgnować.
Irytuje mnie, gdy po zamachu lub katastrofie, media obwieszczają, że wśród ofiar „na szczęście” nie było Polaków. Jakie to „szczęście”, że tragedia dotknęła innych. W powstaniu warszawskim zginęło 200 tysięcy osób. W Syrii dwa razy tyle. Dzisiaj syryjskie Aleppo wygląda tak, jak Warszawa w 1944 roku. I niech minister Błaszczak nie chwali się, że dzięki szlabanowi postawionemu uchodźcom, „na szczęście” w Warszawie nie wybuchła żadna bomba. Pomagać trzeba. I zdecydować się na przyjęcie uchodźców – również.
SLD na TAK
„Zawsze mieliśmy jednoznaczne zdanie w sprawie uchodźców. Uchodźców przyjmować i przygotowywać polskie granice na ich przyjęcie” – mówił Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD w tym tygodniu, w radiu TOK FM. Dodając, że oczywiście odpowiednie służby muszą dokładnie sprawdzać, skąd przychodzą uchodźcy. I kim są.
Włodzimierz Czarzasty wspomniał również o konieczności odpowiedniego przygotowania nauczycieli, aby dzieci, które uciekając przed wojną, opuściły swoją ojczyznę, czuły się w Polsce dobrze. A nauczyciele wiedzieli, jak ich uczyć życia w obcym dla nich świecie.
Jak widać, można o trudnych sprawach mówić jasno i prosto, bez „owijania w bawełnę”. I bez chowania głowy w piasek.